Andy, właściciel zabawek znany z poprzednich części filmu, wybiera się do college'u. Jego zabawki trafiają do przedszkola. A dzieciaki, prawdę mówiąc, nie traktują nowych przybyszy z szacunkiem – wręcz przeciwnie! Dlatego Buzz i Chudy planują wielką ucieczkę. Wezmą w niej udział także nowi bohaterowie – Ken, jeż w skórzanych spodenkach, Pan Pricklepants oraz różowy pluszowy Miś Tuliś o zapachu truskawkowym.

Barbie spotyka Kena czyli wielka love story

Wśród nowych bohaterów pojawia się Ken (mówiący głosem Michaela Keatona). Do brzemiennego w skutki jego spotkania z Barbie dochodzi w przedszkolu Słoneczko. Lalka jest przekonana, że odnalazła swój ideał. Ich romans przechodzi różne koleje losu, jest pełen zaskakujących zwrotów, wynikających zarówno z okoliczności zewnętrznych, jak i ze specyficznych charakterów tej dwójki. Unkrich tak mówił o tej postaci: –Wprowadzenie na ekran Kena wydawało nam się dobrym pomysłem, mającym wielki komiczny potencjał. Jest on pozornie jedynie zabawką dla dziewcząt, uzupełnieniem Barbie, akcesorium nie bardziej istotnym niż buty czy torebka. Chcieliśmy pokazać, że czuje się z tym niepewnie, stał się za to ekspertem w sprawach mody. Do tego stopnia, że w każdej z kolejnych scen filmu jest ubrany inaczej. Pragnęliśmy go ubrać tylko w kostiumy, które istnieją w rzeczywistości; w tym celu konsultowaliśmy się z jednym z największych kolekcjonerów i znawców Kena. Jason Katz, pracujący przy scenariuszu, mówił: – Moim zdaniem nie sposób nie polubić Kena, zwłaszcza ze względu na jego czarującą chwiejność. Wyobraziliśmy go sobie jako plażowicza z kalifornijskich plaż z połowy lat 80., przystojniaka niewiarygodnie wręcz płytkiego, ale o dobrym sercu. Myślę, że sposób, w jaki Michael go zagrał, był po prostu bezbłędny. Jeden z animatorów, Bobby Podesta, zajmujący się postaciami Kena i Barbie, zauważył: – Ken i Barbie są doskonale znani publiczności, dzieciaki (i starsi też) wiedzą nawet, jak mogą się poruszać. To nam dało duże pole do manewru, a także do zaskakiwania publiczności. Animator Jaime Landes, który zajmował się postacią Barbie w poprzednim filmie, zauważył: – To ciągle bardzo popularna zabawka. Przypomniałem sobie, jak sam się nią bawiłem w dzieciństwie. Jej rola w nowym filmie wzrosła. Czekały ją nowe wyzwania i sposoby ekspresji. Keaton, pamiętny choćby z filmów Tima Burtona (Sok z żuka, Batman), był zachwycony propozycją udzielenia głosu Kenowi. – Kocham tego faceta. On nie chce być tylko dodatkiem do Barbie, bez dwóch zdań. W dodatku naprawdę oszalał na jej punkcie, co komplikuje jego sytuację. To po prostu miłość od pierwszego wejrzenia. Jest nią onieśmielony, ma w sobie pasję i mnóstwo emocji. Ma obraz swej ukochanej jako osoby bardzo skromnej. To bohater większy niż życie, ale wciąż podobny do mnie – żartował aktor. I dodawał, że produkcje Pixara zachwycają go nie tylko wyrazistymi i wzruszającymi postaciami, ale także pomysłową, pełną przygód intrygą. – Już czytając scenariusz, byłem bardzo ciekaw, co im się przydarzy i jak pokonają piętrzące się trudności – mówił. Głosu użyczyła Barbie Jodi Benson, ceniona broadwayowska aktorka, znana także z tego, że jej głosem mówiła mała syrenka z przebojowej wersji disnejowskiej z 1998 roku. – Moja bohaterka zdaje sobie sprawę, że nie jest uważana za zbyt bystrą, ale wysila cały swój spryt, chce wykorzystać wszystkie swoje talenty, by zrobić to, co należy. Myślę, że po prostu kocha swe otoczenie, jest absolutnie lojalna i prawdomówna. Lepiej nie robić nic przykrego jej przyjaciołom, bo po co z nią zadzierać? Ma przy tym wiele energii i rzecz jasna uwielbia modę. Sama bawiłam się Barbie, a gdy kręciliśmy Toy Story 2 John Lasseter postawił mi pudło z lalkami na planie, co pomagało nam uchwycić ich ducha. Jeśli chodzi o nowy film, to podczas nagrywania Lee czytał partie Kena, co było ogromnie pomocne. Bo Lee to także bardzo uzdolniony aktor. Wśród nowych postaci pojawił się Miś Tuliś (w oryginale wybitny aktor charakterystyczny Ned Beatty, pamiętny chociażby z Wybawienia Johna Boormana czy Wojny Charliego Wilsona Mike'a Nicholsa), ośmiornica (Whoopi Goldberg) oraz jeż (Timothy Dalton, były Bond).

Chałtura? To nie u nas!

Realizacja sequela początkowo kojarzyła się twórcom z Pixara źle, z bezmyślną, mającą na widoku jedynie łatwą kasę chałturą. – Sequel oznacza zazwyczaj, że się już sprzedaliśmy, że kręcimy pozbawioną oryginalności, cynicznie wykalkulowaną produkcję z przeznaczeniem prosto na rynek wideo. Ale Toy Story 2 udało się przełamać tę klątwę. Więcej – ten film zdefiniował Pixara – mówił Stanton. Rzeczywiście, kontynuacja miała początkowo trafić na rynek wideo, lecz wtedy pojawili się na pokładzie Lasseter i Unkrich, pozyskano też do współpracy całą oryginalną obsadę. Nie bez znaczenia oczywiście był fakt, że podczas pięciu lat technologia wykonała ogromny skok. A twórcy z Pixara mieli w tym swój wielki udział, doskonaląc między innymi pracę kamery, techniki oświetleniowe i uzyskując o wiele bardziej realistyczny wygląd przedmiotów, a zwłaszcza przyrody. Uczynili to przy okazji realizacji Dawno temu w trawie. Opłaciło się – wpływy z kontynuacji "Toy Story" przekroczyły te z części pierwszej – film zarobił 245 milionów w USA, a 485 na całym świecie. Był to taki pierwszy przypadek, jeśli chodzi o animację. W obu filmach obowiązywała reguła pracy zespołowej – artyści nie byli przydzielani do postaci, każdy miał prawo zgłaszać własne pomysły i krytykować koncepty innych, choć rzecz jasna ostateczne decyzje podejmowali reżyser i producent. Unkrich wspominał: – Charakter Chudego we wczesnych wersjach scenariusza wydał się nam egoistyczny i mało przemawiający do wyobraźni. Wtedy dodaliśmy postaci Bustera, psa Andy’ego, Wheezy’ego, astmatycznego pingwina i cała rzecz zaczęła nabierać rumieńców, pojawił się też bardzo nośny pomysł z odprutym ramieniem Chudego. I byliśmy w domu!

Harówka, ale z satysfakcją

Tom Hanks, który użyczył głosu Chudemu, zauważył: – Jeśli chodzi o cały cykl, mamy do czynienia z klasyką w pełnym znaczeniu tego słowa. Niepowtarzalny humor, ciąg niekończących się przygód, a zwłaszcza bohaterowie. Chociaż są to zabawki, to przecież bez trudu identyfikujemy się z nimi, chyba każdy widz myślał o tym, którym z bohaterów mógłby być. Podkładanie głosu animowanemu bohaterowi to naprawdę ciężka praca – kontynuował aktor. – Wczuwałem się w jego czysto fizyczne doznania, nawet wtedy, gdy Chudy był wleczony za samochodem! Naprawdę czułem się tak, jakbym sam coś podobnego przeszedł. Wallace Shawn, odtwórca roli Rexa, wspominał: – Zwykle obsadzają mnie jako osobę dość marnej postury. Toteż wyjątkową okazją było zagrać dinozaura. Byłem naprawdę podekscytowany. Shawn jest uznanym aktorem teatralnym. W kinie występował między innymi u Woody'ego Allena (Manhattan, Melinda i Melinda), Jamesa Ivory’ego (Bostończycy) czy w filmach animowanych (Kurczak Mały). Ma na koncie cenione sztuki teatralne swego autorstwa: "The Fever" oraz "The Designeted Mourner". – Efekty przeszły nasze najśmielsze oczekiwania – mówił o swych wrażeniach z realizacji Toy Story. – Naprawdę nie spodziewałem się, że pracując wyłącznie na komputerze można osiągnąć taką ekspresję twarzy bohaterów. I tak opisywał graną przez siebie postać: – Rex jest dinozaurem, czasem sobie zaryczy. Ale tak naprawdę nie jest groźny. Przeciwnie, można powiedzieć, że jest neurotyczny, ciągle się zamartwia. Jest bardzo szczery, ale boi się podjąć jakąkolwiek złą decyzję, popełnić jakikolwiek błąd – to może najważniejsza cecha jego charakteru. Mówiąc o powrocie do tej postaci, dodawał: – Kiedyś ludzie przez całe życie grali Hamleta, zaczynali w wieku dwudziestu pięciu lat i grali nadal w wieku sześćdziesięciu pięciu, najwyżej używali peruki. Więc i ja mogę grać Rexa w odstępie wielu lat. Aktor wspominał też bardzo specyficzny rodzaj improwizacji, jaki miał miejsce w studiu nagraniowym: – Tak, zdarzało się, że mówili mi: A teraz powiedz, co ci tylko przyjdzie do głowy. Ale nie miałem na tyle odwagi, by powiedzieć: mam strasznie zabawny pomysł, posłuchajcie i postanówcie, co z tym zrobić. Była to ciężka praca. Powtarzaliśmy nasze kwestie wiele, wiele razy. I za którymś kolejnym razem zdarzało się, że przemycałem coś, co – jak mi się wydawało – było lepsze. No i zdarzało się, że to kupowali. Estelle Harris (Morska przygoda, Dziwna para 2), znana aktorka charakterystyczna, występująca głównie w telewizji, zagrała Panią Bulwę. – Miałam być kompletnie łysa, jak to bulwa. Ale nie miało to dla mnie znaczenia. Nie było przesłuchań, po prostu do mnie zadzwonili. Okazało się, że w stu procentach rozumiem moją postać. Myślę, że całkiem zmieniła się po zamążpójściu. Mąż stał się dla niej wszystkim. Bezustannie mówi do niego i udziela mu rad, jak ta, gdy on musi się oddalić od niej na chwilę: Pamiętaj, nie rozmawiaj z zabawkami, których nie znasz! I pakuje mu kanapki. Ja nie robię tego dla mojego męża. Moja postać całkowicie poświęca się swej miłości do partnera, pewnie także dlatego, że w ogóle nie spodziewała się, że wyjdzie za mąż. Zamęcza go, zgoda, ale bez dwóch zdań, bardzo go kocha. Dla Harris kolejny powrót do znanej postaci nie był trudny: – Wraca się łatwo. Przynajmniej jeśli chodzi o mnie. Mam gdzieś zakodowaną każdą postać, którą grałam. Harris postępowała w trakcie nagrań nieco inaczej niż Shawn: – Nie mówiłam: mam pomysł, tylko po prostu zmieniałam tekst i wtedy pytałam: spodobało się wam? I często słyszałam: dobra, bierzemy to.

Aktorzy wspominali, że nie przeczuwali wielkiego sukcesu, ale byli przekonani, iż powstaje rzecz oryginalna. – Ten film różnił się od innych od samego początku – twierdził Shawn. – Nie sposób przewidzieć, co się ludziom spodoba. Ja w swoich przewidywaniach na ogół się myliłem. Ale widziałem, że ten film to owoc wielkiej pasji Lassetera. To nie ulegało wątpliwości. Harris zaś dodawała: – John Lasseter to geniusz. Już dawno temu mu to powiedziałam. Myślę, że wielką wartością filmu jest fakt, że wszyscy bohaterowie-zabawki działają razem, muszą przezwyciężać różnice charakterów i słabości, by osiągnąć cel. Aktorka chwaliła decyzję studia Disneya, by wznowić oba filmy w wersji 3D: – To przybliży "Toy Story" nowej generacji widzów. Technika 3D na pewno wzbogaci wrażenia, choć szczerze mówiąc, te filmy są dobre i bez tego. Zresztą okazało się, że publiczność bardzo to lubi, a lubimy dawać publiczności to, co ona lubi. No i zarobiłam na tej nowej wersji kupę pieniędzy – śmiała się. – To było dla mnie trochę dziwne, że stałem się najbardziej znany jako dinozaur – mówił z kolei Shawn. – Ale cóż robić, po prostu zaakceptowałem to. – Może jedną, najważniejszą przyczyną naszego sukcesu jest to, że od lat robimy filmy dla siebie, takie, jakie sami chcielibyśmy obejrzeć. Dla mnie jednym z wzorców jest Frank Capra, który z reguły znajdował drogę, by zagarnąć emocje widowni bez łatwych sztuczek – podsumowywał Lasseter. Trudno się z nim nie zgodzić – Pixar to dziś jeden z niezawodnych, może nawet jedyny niezawodny znak najwyższej jakości w amerykańskim kinie.

Klimat przedszkola, smak Alcatraz

Bob Pauley, odpowiedzialny za scenografię, tak opowiadał o swej pracy: –Wykonaliśmy naprawdę szeroki research. Odwiedziliśmy wiele przedszkoli, by poznać ich atmosferę i ukształtowanie przestrzeni. Byliśmy częstymi gośćmi w sklepach z zabawkami. A nawet udaliśmy się do Alcatraz, by poczuć klimat więzienia. Byliśmy także na wielkim śmietnisku z ogromnym piecem do spalania odpadków, bo w takiej scenerii miał rozgrywać się finał filmu. To zwykła praktyka w Pixarze: twórcy filmu Ratatuj byli w Paryżu, Odlotu – w górach Wenezueli. Cóż, my mieliśmy mniej szczęścia – natychmiast po powrocie z naszej wycieczki na śmietnisko musieliśmy wszyscy wziąć długi prysznic. Pauley opowiadał także o kluczowej koncepcji scenograficznej obowiązującej w całym cyklu: – John Lasseter powtarzał nam swą dewizę, którą przyjęliśmy: "Prawda leży w materiałach". Elementy scenografii, a zwłaszcza wygląd zabawek mają być całkowicie wiarygodne, widz ma odczuć ich fizyczną realność. Ale z drugiej strony nie dążyliśmy do fotograficznego realizmu. Sposób oświetlenia, gra światłocienia miała przypominać klasyczne kreskówki. Bardzo ważna dla filmowców była zmiana wyglądu Andy'ego, który w najnowszym filmie jest siedemnastolatkiem. Przestudiowano dawne modele jego postaci oraz dokumentację fotograficzną. Pomocą służył Lasseter, przynosząc zdjęcia swoich dzieci, robione co roku. To było wskazówką przy ustalaniu ewolucji wyglądu Andy'ego. – Zmienił się też bardzo jego pokój. Scharakteryzowaliśmy go poprzez typowy dla nastolatków chaos – śmiał się Pauley.

Nadchodzą zmiany

– Nasz nowy film to przede wszystkim rzecz o nieuniknionych w życiu zmianach, jakie niesie czas – deklarował Unkrich. – Nasi bohaterowie muszą jakoś sobie z nimi poradzić. Chudy i jego przyjaciele stawiają czoło faktowi, że Andy dorasta; Andy stawia czoło dorastaniu, a jego mama temu, że syn wyrusza w świat. Zaczynamy naszą opowieść, podkreślając jej zasadnicze elementy.

Producentka Darla K. Anderson tak komentowała: – Mamy w najnowszej odsłonie "Toy Story" tematy bardzo serio, dlatego też musieliśmy je zrównoważyć pokaźną dawką humoru. Opowiadaliśmy przecież o tym, co nieodwracalne. John Lasseter – główny "ojciec" cyklu "Toy Story" – i tym razem odegrał kluczową rolę w produkcji. Tak opowiadał o pomyśle na trzecią część: – To zawsze była opowieść o nas. O mnie, o Andrew Stantonie, Pete Docterze, Joe Ranfcie i Lee Unkrichu. Nasze wspomnienia i doświadczenia zawsze bardzo nasycały scenariusze. Myślę, że nie inaczej jest i tym razem. Jeśli chodzi o mnie, starałem się oddać emocje, jakie wiązały się z wyjazdem mojego syna do college'u. Gdy razem z żoną już umieściliśmy go w pokoju w akademiku, po chwili zawróciliśmy i jakoś nie mogliśmy go opuścić. To rozstanie było bardzo trudne. Gdy wreszcie odjechaliśmy, płakałem. Niezwykle trudno jest się rozstać z kimś, z kim spędziło się praktycznie całe życie. Tak więc czas, który upłynął pomiędzy realizacją drugiej i trzeciej części filmu był czasem dorastania dla Andy'ego, ale i czasem wielu zmian dla nas, twórców filmu.

Niezawodny jak Randy

Po raz kolejny stworzenie ścieżki dźwiękowej i piosenek powierzono Randy'emu Newmanowi, od lat niezawodnemu współpracownikowi Pixara. To on skomponował i wykonał kluczowy utwór w pierwszym filmie, nominowany do Oscara "You've Got a Friend with Me". W Toy Story 2 Sarah MacLachan śpiewała jego balladę "When She Loved Me" (także nominacja!). W "Toy Story 3" Newman czuwał nad stworzeniem nowej wersji pierwszego z tych utworów. W rytmie flamenco nagrała go w słynnym studiu nagraniowym w Londynie (tworzyli tam między innymi Beatlesi) popularna i w Polsce grupa Gipsy Kings. Ten dynamiczny utwór nadawał się doskonale do zilustrowania scen akcji. Wykorzystano go też w tanecznym numerze Buzza i Jessie w stylu latino. Choreografię do niego stworzyli Cheryl Burke i Tony Dovolani, którzy zyskali wielką popularność, współpracując z amerykańską edycją "Tańca z gwiazdami". – Oboje są wielkimi fanami produkcji Pixara – mówiła Anderson. – Włożyli dużo wysiłku, byśmy zobaczyli na ekranie zupełnie nowe kroki i figury. Poza tym, praca z nowym medium dawała im niespotykane dotąd i nieznane możliwości. Newman stworzył także nową piosenkę, będącą tłem dla musicalowego popisu – "We Belong Together" ("I ty druha masz"). – Gdy pracowałem nad piosenką do pierwszej części filmu, z czasem nabrałem pewności, że to może najlepsza rzecz, jaką stworzyłem na potrzeby filmu. Pixar prowadzi działalność bez precedensu. Nie przypominam sobie wytwórni, która by miała tyle przebojów, także muzycznych, z rzędu – mówił słynny autor. – Tamta piosenka miała opowiadać o naturze przyjaźni i charakteryzować szczególną jej formę łączącą Chudego i Buzza. Tym razem opowiadaliśmy o tym, jak to jest, gdy pewne relacje w sposób nieubłagany się kończą. Newman tak opisywał pracę nad ilustrowaniem filmowej animacji: – Przede wszystkim trzeba być naprawdę skoncentrowanym. Tu nie ma miejsca na gadulstwo. Trzeba wyrazić maksimum treści w naprawdę zwięzłej formie. Poza tym, w porównaniu z filmem aktorskim, jest tu z reguły więcej muzyki i więcej nut do napisania. Jeśli bohaterowie uciekają, to musimy to naprawdę poczuć! Unkrich komentował: – Randy wykorzystał po części muzykę z poprzednich filmów w nowych wersjach i aranżacjach. Powstało też wiele nowej muzyki. Zwłaszcza tej, która towarzyszy Misiowi. Miś pochodzi z Nowego Orleanu, stąd więc tamtejsze rytmy i mocne wykorzystanie harmonijki ustnej i akordeonu. Współpracowaliśmy ze sobą bardzo ściśle. Randy oglądał cały gotowy już film scena po scenie, bardzo uważnie. Mówiliśmy mu o naszych oczekiwaniach, a on przedstawiał swe pomysły. Potem pisał. Myślę, że w porównaniu z poprzednimi filmami mamy tu więcej nasyconej intensywnymi emocjami muzyki, chwilami nawet niemal mrocznej. Film otwiera temat jak z westernu, potem mamy wiele ilustracyjnej, dramatycznej muzyki podkreślającej sceny akcji. Chcieliśmy zakończyć film optymistycznym i mocnym akcentem. Taka jest piosenka "We Belong Together". Bardzo nalegaliśmy, żeby to Randy ją zaśpiewał – jego głos to przecież znak firmowy całego cyklu. I co tu dużo mówić – jak zwykle był świetny. Darla Anderson podsumowywała: – Praca nad tym filmem była jak wielkie spotkanie rodzinne po latach, które naprawdę wyzwoliło wiele entuzjazmu i twórczej energii. Myślę, że nadal lubimy to, co robimy. I mam nadzieję, że publiczność to doceni.

Nowe głosy, dawna jakość

Rich Ross, przewodniczący Walt Disney Pictures, tak tłumaczył decyzję o nakręceniu trzeciej części filmu: – Pierwszy film z serii Toy Story jest naprawdę bezcenny. To była rzecz niezwykle nowatorska, nie tylko w dziedzinie technologii. Bohaterowie podbili serca milionów widzów w różnym wieku, na całym świecie, nie bez powodu. Wzbudzili przywiązanie – jak bohaterowie klasycznych utworów disnejowskich. Udało się zdobyć oszałamiająco szeroką publiczność dla animacji. Warto przypomnieć, że na ekranie mogliśmy zobaczyć 76 animowanych postaci, film składał się z 1561 ujęć i był liderem amerykańskiego box office'u w 1995 roku. W USA zarobił 192 miliony dolarów, na całym świecie – 362 miliony. "Toy Story" zdobyło specjalnego Oscara oraz trzy nominacje. Wpisano go na listę 100 najwybitniejszych amerykańskich filmów sporządzoną przez American Film Institute. Anderson wspominała triumf po premierze filmu: – Steve Jobs powiedział, że to będzie nasza Królewna Śnieżka. Miał rację. Pomyśleliśmy wtedy: czyż nie byłoby pięknie, gdyby nasz film stał się klasyką, częścią życia widzów i ich rodzin? Taka była nasza intencja i nasza misja. Staramy się ją nadal wypełniać i nie obniżać poziomu. Toy Story 2 przekroczyło kolejną barierę – było pierwszą kontynuacją filmu animowanego, która osiągnęła większe wpływy kasowe niż oryginał. Zgodnie z tradycją Pixara, nad częścią trzecią pracowała niemalże ta sama ekipa, co nad poprzedniczkami. Urządzono także, tak jak w przypadku dwóch pierwszych produkcji, "burzę mózgów". Tak wspominała to Anderson: – Zebraliśmy się w małym domku zwanym Poet's Loft w Tomale's Bay w Marin County, gdzie zaczynaliśmy pracę nad pierwszą częścią filmu. Andrew przywiózł butelkę wina z logo "Toy Story", którą John sprezentował nam po premierze pierwszej części. Wznieśliśmy toast za Joe'go Ranfta, naszego zmarłego przyjaciela, który pracował przy pierwszym filmie jako koordynator prac nad scenariuszem. To był mistrz tworzenia prawdziwych i jednocześnie komicznych postaci, mistrz dziwacznego humoru. Bardzo nam jego i jego niepowtarzalnego talentu brakuje. Wszyscy biorący udział w spotkaniu uważnie obejrzeli dwa filmy cyklu. Unkrich doznał wtedy ataku zwątpienia. – Zwłaszcza Toy Story 2 okazało się bardzo dobre, ten film naprawdę wytrzymał próbę czasu. Zastanawiałem się, czy w ogóle można osiągnąć taki poziom – mówił. – Oczywiście naszym marzeniem i ambicją było stworzenie filmu, który cieszyłby się taką popularnością i uznaniem jak dwa poprzednie – dodawał. – W historii kina jest bardzo niewiele udanych kontynuacji, a jeśli myślę o trzecich filmach, to znajduję tylko przykład tolkienowskiego Powrotu króla. A to przecież właściwie kolejny segment jednej, rozbudowanej opowieści. Gdy to zrozumiałem, doznałem rodzaju olśnienia: tak należy traktować "Toy Story"! Jako jedną opowieść. To był główny koncept, który z uznaniem podchwycił Lasseter i który stał się drogowskazem podczas dalszej pracy. "Burza mózgów" przyniosła dzięki temu pomysłowi dobre rezultaty. Andrew Stanton wkrótce przedstawił zarys scenariusza. – Już drugiego dnia naszej sesji wpadliśmy na pomysł, by głównym tematem stało się dojrzewanie Andy'ego i wynikające z tego konsekwencje dla bohaterów, czyli zabawek. Wtedy też pojawiła się koncepcja zabawek w przedszkolu oraz pomysł, że Buzz zostanie przełączony na tryb demo. Po zapoznaniu się ze szkicem Stantona, Michael Arndt i ja wzięliśmy się na serio do roboty – opowiadał reżyser. Arndt to nie byle kto – zdobył Oscara za scenariusz do filmu Mała Miss ("Little Miss Sunshine"). Scenarzysta był zaskoczony i szczęśliwy, gdy otrzymał propozycję pracy od Pixara. – Jako widz jestem entuzjastą ich filmów. Najbardziej podobają mi się w nich dwie rzeczy: kompletność i intensywność ich scenariuszy – tu każdy szczegół jest doskonale przemyślany i na swoim miejscu. To doprawdy rzadkie. Po drugie, doskonale wyczuwa się w każdym ujęciu kamery, że ci ludzie po prostu kochają to, co robią – opowiadał.

Wszyscy pracujący nad scenariuszem zawarli w nim swe osobiste emocje i wspomnienia. – Na długo przedtem, zanim z moją żoną mieliśmy dzieci, przenosiliśmy się z Zachodniego Hollywood do Pasadeny – wspominał Unkrich. – Pakowaliśmy rzeczy, wynosiliśmy śmieci. Wyrzuciłem wtedy jedną wyjątkowo dużą torbę do kontenera na śmieci. Po paru tygodniach żona spytała mnie, co zrobiłem z jej różnymi zwierzątkami. Spytałem ją, w jakim były pudełku. Odpowiedziała, że były w dużej torbie na śmieci. Nie wiedziałem, jak jej powiedzieć, co się stało. Dotąd mi to pamięta. Dlatego lubię myśleć o tym momencie w Toy Story 3, gdy mama wyrzuca zabawki Andy'ego do kosza. W pewnym sensie unieśmiertelniliśmy chwilę, gdy ja uczyniłem podobną rzecz z zabawkami żony. Cieszę się poniekąd, że to bolesne doświadczenie nie poszło na marne.

– Nic nie uchroni zabawek od trosk i poważnych zmartwień – tłumaczył Lasseter. – W pierwszej części Chudy martwił się, że zostanie wymieniony na inną, bardziej modną zabawkę. Z kolei w "Toy Story 2" nasi bohaterowie mają inny wielki problem – grozi im zniszczenie, a potem to, że nikt się nimi nie będzie bawił, bo są zbyt delikatne. Chudy staje przed wyborem: może pozostać perfekcyjny, ale też nie będzie kochany. W trzeciej części mamy do czynienia z dorastaniem, a raczej wyrastaniem. Jeśli zabawka zostanie zepsuta – można ją naprawić, jeśli się zgubi – może zostać odnaleziona, jeśli ktoś ją skradnie – jest szansa na jej odzyskanie. Ale nie ma szans na naprawienie czegokolwiek, jeśli dziecko z niej wyrosło, przestało być dzieckiem. Takie ukształtowanie fabuły było zgodne z naszymi założeniami, żeby nie powtarzać tej samej opowieści. Przeciwnie – mieliśmy ten sam świat i tych samych bohaterów, ale kompletnie odmienne emocje. Nasze zabawki stały się dorosłe i stanęły przed dylematami charakterystycznymi dla dorosłych. Oczywiście chcieliśmy, by w tych emocjach odnalazła się nasza publiczność.

Rzut oka w przeszłość – jak to się wszystko zaczęło?

– Myślę, że najważniejsze w naszych filmach było rozwinięcie obecnego chyba w umyśle każdego dzieciaka (i nie tylko dzieciaka) przekonania, wiary, że gdy nie ma nas w pokoju, nasze zabawki zaczynają działać i mówić – wspominał scenarzysta Andrew Stanton.

Słynne dziś na całym świecie Studio Pixar produkowało w 1990 r. głównie reklamówki. Początkowo myślano, by na rynek filmowy wejść trzydziestominutowym specjalnym programem świątecznym, opartym na pomyśle zaczerpniętym z krótkometrażówki Lassetera Tin Toy, nagrodzonej w 1998 roku Oscarem. Firma Disney, dystrybutor filmu, ustami swych prezesów zachęciła ludzi z Pixara do realizacji pełnego metrażu. Ta decyzja okazała się ze wszech miar słuszna. Wspominał scenarzysta Pete Docter: – Wiedzieliśmy, jak się robi komputerową animację, jak nakręcić dobry krótki metraż. Ale nie mieliśmy wielkiego pojęcia, jak zajmująco opowiedzieć dłuższą historię. Postanowiliśmy wykorzystać wspomniany trzydziestominutowy film jako pierwszy akt nowej produkcji. Lasseter tłumaczył, dlaczego wybrano zabawki na bohaterów: – Po prostu wyglądały w animacji komputerowej świetnie, to wprost narzucało wybór. Prace nad owym wymarzonym, precyzyjnym scenariuszem, który miał za zadanie utrzymać uwagę widowni, trwały ponad cztery miesiące. Pierwsze proponowane tytuły to "Did So, Did Not" czy "I’m With Stupid". Twórcy wspominali, że wielką rolę w powstawaniu tekstu odegrały ich osobiste wspomnienia o ulubionych zabawkach. – John Lassseter twierdził, że był jak filmowy Andy, który stara się dobrze opiekować swymi zabawkami. Szczerze mówiąc, John do dziś trzyma je w specjalnych pudełkach w biurze – mówił Docter. – Andrew z kolei doskonale pamiętał figurkę z serii G.I. Joe, świecącą i mówiącą "Uciekaj, Joe, uciekaj". Zorganizowaliśmy zresztą wielkie wspominki o zabawkach wśród pracowników studia; to dało nam wiele pomysłów. Chudy, zwłaszcza pod względem głosu, wzorowany był na ulubionej zabawce Lassetera, duszku Casperze. Natomiast inny kluczowy bohater filmu imię Buzz Ligthyear odziedziczył po słynnym kosmonaucie Buzzie Aldrinie z Apollo 11, który jako drugi człowiek postawił stopę na Księżycu. Prace nad filmem trwały aż cztery lata, wzięło w nich udział 27 animatorów, 22 reżyserów technicznych i 61 innych filmowców. Byli wśród nich bardzo doświadczeni tradycyjni animatorzy i rysownicy oraz specjaliści od animacji komputerowej. To niezwykle harmonijne połączenie najnowocześniejszej techniki z szacunkiem dla tradycji stało się na lata znakiem firmowym Pixara. – Każdy dzień pracy był wtedy odkryciem – wspominał tamte heroiczne czasy Lasseter. – Dowiadywaliśmy się nieustannie czegoś nowego o projektowaniu otoczenia, a zwłaszcza o ruchach i ekspresji naszych postaci. Jeśli chodzi o inspiracje filmowe, twórcy postanowili nawiązać do bogatej hollywoodzkiej tradycji "buddy pictures", takich jak chociażby Ucieczka w kajdanach z Tony Curtisem i Sidneyem Poitier, czy 48 godzin z duetem Nick Nolte-Eddie Murphy, gdzie dwaj bohaterowie o odmiennych charakterach zmuszeni są do współpracy i z czasem przezwyciężają animozje, a nawet dojrzewają do przyjaźni. Lasseter wspominał obsadzanie głównych ról: – Nie analizowaliśmy dokładnie głosów, szukaliśmy aktorów z osobowością, którzy pozostaliby sobą. Mieliśmy niezwykłe szczęście. Myślę, że nie popełniliśmy żadnej, najdrobniejszej nawet pomyłki w kwestii obsady. Tom Hanks jest wiarygodny, gdy wyraża każdą możliwą emocję. Kiedy krzyczy, jest także niezwykle wiarygodny. A trzeba pamiętać, że Chudy zachowuje się początkowo dość brzydko. Docter z kolei zwracał uwagę, że sarkastyczne komentarze i zachowanie kowboja-zabawki znajdowało też, wbrew pozorom, odpowiednik w charakterze aktora: – Tom jest postrzegany jako Pan Miły. To prawda, że należy on do osób niezwykle zrelaksowanych, zwłaszcza jak na Hollywood. Ale by tak długo utrzymać się na szczycie, musi też stosować pewne techniki obronne, stąd ironiczny ton, który stanowi część jego osobowości. A nam tego właśnie było trzeba. Buzz miał być z początku superherosem, ale w końcu, po pierwszych sesjach nagraniowych z Timem Allenem, który jest mistrzem w kreśleniu sylwetek zwykłych ludzi, ta animowana postać zachowuje się raczej jak dobrze wyszkolony policjant. W tym przypadku osobowość aktora zdecydowała o pewnej istotnej korekcie charakteru postaci. Animatorzy dokładnie analizowali nie tylko sposób mówienia, ale także czysto fizyczne zachowania aktorów podczas sesji nagraniowych i uwzględniali je, powołując do życia animowane postaci. Lasseter wyjaśniał, że zróżnicowana grupa zabawek jest niejako refleksem stosunków w dzisiejszym miejskim miejscu pracy. Bo pokój Andy’ego to dla zabawek przede wszystkim miejsce pracy. Bardzo chcą zadowolić "szefa". Są tu więc prymusi i kontestatorzy, a nawet ukryci lenie. Film zarobił ponad 400 milionów dolarów. Podpisano kontrakt na trzy wspólne produkcje z Disneyem. Jak wiadomo, jest to niezwykle lukratywna i artystycznie owocna współpraca, która, prowadzona obecnie na innych, ściślejszych zasadach, trwa do dzisiejszego dnia. Twórcy filmu wspominają, że sukces okupiono naprawdę ciężką pracą. Stanton śmiał się: – Byliśmy zbyt naiwni, by wyobrazić sobie skalę trudności, na jakie się porywaliśmy. Ale równoważył to entuzjazm i przemożna chęć stworzenia filmu. Pete Docter dodawał: – Może naiwnie to brzmi, ale ten film powstawał tak, jak poprzednie nasze prace – naprawdę cieszył nas i naszych najbliższych znajomych. Z tą różnicą, że potem napisał o nas "Time", a wszędzie pojawiły się billboardy i zabawki.

Stary świat na nowo

Jedenaście lat, które upłynęły od realizacji poprzedniego filmu, to w historii animacji cała burzliwa epoka, pełna technicznych nowinek. Producentka Anderson podkreślała, że choć trzecia część trylogii musiała rozgrywać się w tym samym świecie, te wielkie zmiany nie mogły pozostać przez filmowców niezauważone. Unkrich podkreślał: – Postaci zachowują się i poruszają w sposób, jaki znamy z poprzednich filmów. Ale animatorzy dodali wiele niuansów. Stało się to możliwe zwłaszcza po nakręceniu filmu Ratatuj, który był moim zdaniem pod tym względem przełomowy. Cały czas musieliśmy walczyć z pokusą ulepszeń. Buzz i Chudy musieli pozostać Buzzem i Chudym, jakich znaliśmy. To było nasze pierwsze przykazanie. Podczas oglądania nakręconych materiałów animatorzy, którzy pracowali przy poprzednich częściach, mieli wręcz obowiązek wychwytywania niezgodności animacji z "toystorową klasyką". Nie opuszczajmy tak brwi Buzza, on tak nie robił! Uwaga na powieki Chudego – to niezgodne z oryginałem! – takie rozmowy toczyły się w pokoju projekcyjnym. Bobby Podesta, główny animator i nowy człowiek w zespole, wspominał, że czuł się częstokroć jak archeolog, studiujący odległą cywilizację. Oczywiście obejrzał nie raz bardzo dokładnie poprzednie filmy i przeprowadził drobiazgowe wywiady z animatorami, pytając drobiazgowo o techniki, jakimi się posługiwali i o to, jakie efekty chcieli osiągnąć; co im się powiodło, a co nie, ze względu na ówczesne ograniczenia techniczne. – Kluczem do sukcesu dwóch pierwszych filmów była wyrafinowana prostota animacji, sposobu poruszania się postaci. Naszym zadaniem było jej nie zagubić i wprowadzić pewne nowe rozwiązania, ale w taki sposób, by nie zniszczyć wspaniałej pracy poprzedników – mówił Podesta. Jaime Landes postępował podobnie: – Czasem mnie ponosiło, a potem sam korygowałem własne pomysły. To, co widzimy na ekranie, nie może być przesadnie i niepotrzebnie skomplikowane, bo ludzie tego nie zaakceptują; od tych bohaterów oczekują prostoty. Inny animator, Michael Venturini, dodawał: – Największym sukcesem poprzednich odsłon "Toy Story" było zbudowanie więzi publiczności z bohaterami, identyfikacja z nimi. Zbytnie popisy mogłyby ją naruszyć. Jeśli chodzi o nowych bohaterów, opracowywano szczegóły ich ruchów, które miały wyrażać osobowość. W tym celu stworzono nawet ich charakterystyki i biografie. Wielkim wyzwaniem była postać pluszowego misia Lotso czyli Misia Tulisia. Scenograf Bob Pauley szczerze wyznał: – Tak naprawdę nie mieliśmy jeszcze na serio do czynienia z pluszem. Zabawki z twardego plastiku są o wiele łatwiejsze do wiarygodnej animacji. Wykonaliśmy kilka pluszowych modeli i skrzętnie badaliśmy zachowanie się tego materiału. Obserwowaliśmy, jak się kompresuje, jak się marszczy, jak się porusza całe "ciało" zabawki. Ludzie przynosili także swoje osobiste pluszaki, by z nimi eksperymentować. Można powiedzieć, że powołaliśmy całą komórkę badawczą dotyczącą pluszu. Twórcy obmyśli też taki sposób poruszania się bohatera, by sprawiał wrażenie, że cały jest puszysty, że w ogóle nie ma kości. Animator Rob Russ tłumaczył, jakim głównym założeniem kierowali się filmowcy przy tworzeniu postaci ludzkich: – Lee pragnął, by postaci ludzi i zabawek były bardziej skontrastowane niż w dwóch pierwszych częściach. Teraz, dzięki postępom techniki, jest to rzeczywiście łatwiejsze. Ludzie bardziej przypominają ludzi, daje to też większe możliwości aktorskiej ekspresji.

– Dziś zwłaszcza pierwszy film cyklu wygląda na surowy. Byliśmy wprawdzie pionierami w kręceniu animacji tak, jakby był to film aktorski. Teraz każdy to robi – komentował Unkrich. – Rzecz jasna użyliśmy bardziej wyrafinowanego oświetlenia i montażu, ale nie chcieliśmy z tym przesadzać. To miał być ciągle ten sam, rozpoznawalny i znajomy świat "Toy Story" – podkreślał. Operator Jeremy Lasky mówił z naciskiem: – Najważniejsza jest opowieść. To, by zaangażować się emocjonalnie, znaleźć się w niej niejako„ "w środku". To jest opowieść, a nie gra komputerowa, pełna efektownych sztuczek. Cały czas o tym pamiętaliśmy.

Trójwymiarowy obraz – skok w nowy wymiar

Dwie pierwsze części mają już wersję 3D. Bob Whitehill (pracował przy Odlocie), odpowiedzialny za transfer 3D, mówił z uznaniem, że oba filmy dawały iluzję trójwymiarowości i trzeba było to wrażenie skutecznie pogłębić, nadać mu nowy wymiar. Lasseter ujął to tak: – W pewnym sensie, w sensie kompozycji kadru, robiliśmy zawsze filmy w 3D, teraz dostaliśmy tylko taką możliwość. Ale pamiętajmy, że technika jest w naszych produkcjach służebna wobec opowieści i bohaterów. Nigdy nie staje się popisem dla popisu. To też żelazne założenie ludzi Pixara, dzięki któremu odnoszą takie sukcesy. Założenie proste, a jakże trudne do spełnienia i przez wielu innych beztrosko, acz nie bezkarnie łamane, lub wypełniane niekonsekwentnie. Whitehill zwracał uwagę na fakt, że jego zadaniem nie było ulepszanie obrazu "na siłę". – Obraz musi być czytelny, nie może widza rozpraszać i męczyć. Z wielkim respektem podeszliśmy do założeń oryginału, do kompozycji przestrzennej, naszym zadaniem nie było "podkręcanie" klasyki, ale nadanie jej dodatkowej mocy, bez zbytnich ingerencji w coś, co przecież było doskonałe.

Lasseter nie ukrywał, że wznowienie dwóch pierwszych części Toy Story miało nie tylko promocyjno-informacyjny walor, ale także wymiar swoiście nostalgiczny. Jednym z największych wyzwań podczas realizacji obu filmów było stworzenie wiarygodnych postaci ludzi. Lasseter podkreślał, że nie dążono do pełnego realizmu, jednak postaci ludzi nie mogły być zbytnio uproszczone, bo nie różniłyby się znacząco od zabawek. Praca nad całym cyklem była iście mrówczym zajęciem. Każdy przedmiot, nawet pojedynczy listek, został narysowany w formie storyboardu, a potem poddany wyrafinowanej obróbce komputerowej. Kłopoty sprawiało zwłaszcza wiarygodne oświetlenie ludzkiej skóry. Pixar był w tej dziedzinie pionierem, ówczesne techniczne koncepty rozwijano w kolejnych filmach ze wspaniałymi rezultatami, wreszcie opracowano doskonały program skanujący wygląd skóry, z efektami załamania światła. W przypadku Toy Story 2 postanowiono skupić się na świecie zewnętrznym. Lasseter wykorzystał tu swe doświadczenia kolekcjonera starych zabawek. – Zauważyłem, że gdy mój syn przychodzi do biura i chce się pobawić zabawkami, czasem podsuwam mu te mniej cenne. A przecież zabawki są po to, by bawiły się nimi dzieci. Unkrich zauważał: – Drugi film ma więcej serca niż pierwszy, co nie znaczy, że jest sentymentalny. Udało się uzyskać to, o co zabiegali filmowcy od dawna; na skutek postępów techniki, postaci ludzi oraz otoczenie o wiele ściślej zostały zintegrowane z zabawkami. W części trzeciej natomiast uzyskaliśmy jeszcze lepsze, moim zdaniem, rezultaty.

Zabawki, które kochamy

Poprzednie części niezwykłej opowieści o zabawkach zrewolucjonizowały świat animacji. Toy Story z 1995 roku to była pierwsza pełnometrażowa produkcja animowana zrealizowana w całości za pomocą komputerów. Ale przecież nie tylko nowoczesne techniki złożyły się na światowy sukces filmu. Najważniejszy był precyzyjny, bardzo zabawny i zarazem skłaniający do refleksji scenariusz. Znamy z polskich ekranów (przypomniane ostatnio w wersji 3D) dwie pierwsze części "Toy Story", do których dodano krótki łącznik, gdzie znalazło się około dziesięciu minut nowych dialogów.

Lee Unkrich, montażysta "Toy Story", współreżyser Toy Story 2 i reżyser najnowszego filmu tak tłumaczył, dlaczego czekano aż 11 lat z realizacją trzeciej części: – Nie chcieliśmy przystępować do pracy, nie mając odpowiedniego tekstu, dającego naprawdę głęboki emocjonalny rezonans i głębię. Pośpiech nie byłby tu dobrym doradcą. W pracy nad kolejną odsłoną "Toy Story" nie wziął niestety udziału Joe Ranft, zmarły tragicznie w wypadku samochodowym w 2005 roku scenarzysta, twórca storyboardów i wybitny animator.

Więcej informacji

Proszę czekać…