Gdy Tarzan próbuje swoich sił w starożytnej Grecji, czyli kicz i tandeta po włosku tylko dla smakoszy. 4
„Herkules kontra Molok” to włosko-francuska produkcja spod znaku „miecza i sandałów” lub – jak kto woli – „peplum”. Produkcja filmu przypada na złoty okres tego gatunku (lata 1958–1965) i jest on, jak większość, luźno oparty na wydarzeniach historycznych i mitologii grecko-rzymskiej.
Tym razem akcja skupia się na mieście Mykeny, którego królowa zmusza zarówno swoich poddanych, jak i władców okolicznych miast, by oddawali piękne kobiety jej zdeformowanemu synowi. Pokonać Mykeńczyków i straszliwego Molocha próbuje szlachetny Glauco, który dla ukrycia swojej tożsamości przyjmuje przydomek Herkules.
Sporym rozczarowaniem okazał się brak „prawdziwego” Herkulesa, na co wskazywał tytuł filmu i mający go zagrać Gordon Scott. Niestety, jest on tylko zwykłym człowiekiem i nie zobaczymy tu pokazu nadludzkiej siły. To samo tyczy się Moloka, który jest jedynie zdeformowanym człowiekiem, a nie żadnym potworem. Sam Scott zagrał również nieco sztywno, totalnie gubiąc się w scenach miłosnych.
Kolejnym minusem jest scenariusz. O ile zarys wygląda nieźle, to gdy wchodzimy w szczegóły, okazuje się, że kolejne sceny nie są zbyt dobrze dopasowane, a niekiedy kręcone wręcz na siłę. Wytknąć musiałbym również pokazane w filmie sceny batalistyczne. Podczas bitwy ewidentnie rzucają się w oczy stojący statyści, czekający chyba tylko na wypłatę. Należy jednak przyznać, że nie oszczędzano na ekipie i armie są całkiem pokaźnych rozmiarów. Zobaczymy tu również wiele pięknych kobiet, kolorowe kostiumy i zabawne zbroje, a wszystko pośród przyzwoitych dekoracji.
„Herkules kontra Molok” jest jednym z wielu filmów o podobnej tematyce, który niczym nie wyróżnia się na tle pozostałych. Nie jest to całkowita klapa, ale po prostu przeciętniak, jakich wiele. Obraz pogrąża – niestety – taśmowy scenariusz i braki możliwości technicznych, co ewidentnie pokazuje scena płonącego miasta.