Czarna wdowa ma kilka odcieni i zgrabnie paruje kino akcji, bodźców z momentami bardziej osobistymi, bez potrzeby nadętego recytowania i kalki ratowania świata. 7
Marvel zaczyna przyglądać się swoim bohaterom z bliska, pokazywać ich w wydaniu jednostkowym, a nie bohatera zbiorowego. Czy to tylko dobra inwestycja pod względem "gotowego" materiału na co najmniej kilka filmów, czy jednak też jako dzieło ma to rację bytu i sens istnienia nie tylko dla psychofanów? Prequel Czarnej wdowy może funkcjonować bardzo zgrabnie jako niezłej jakości kino akcji, bez odniesienia do Marvelowskiego rodu. Zaskakująco stawia się soczewkę wielokrotnie na relacjach, ale kiedy dochodzi do charakterystycznego motywu protagonistka - antagonista, to już robi się bardziej anemicznie. Zaskakująco, mniej akcji (cały czas to porządny arsenał), działa na korzyść tego filmu, a więcej interakcji. Czarna Wdowa ma swoje więcej, niż 5 (udanych) minut.
Natasha Romanoff chciałaby się schować dla własnego bezpieczeństwa, któremu zagraża Ross. Jednak jej "nudne" czasy urozmaica Mason, który ukradł wszystkie jej przesyłki. Bohaterka jest zmuszona do wyjścia z ukrycia i przejęcia szczególnie jednej z nich, na którą dybie Taksmater. Ma z nim coś jeszcze wspólnego — pracuje on dla organizacji, która tworzy armię, zaciągając młode dziewczyny i szkoląc je właśnie na "czarne wdowy". Dla Natashy to będzie podróż nie jedynie zawodowa, w interesach, ale również mocno osobista, bo odwiedzi rodzinne strony po długim czasie nieobecności. Wszystko, by powstrzymać Taksmatera.
Czarna wdowa to naprawdę dobre i zdystansowane do siebie widowisko. Bez nadęcia i maniery tworzy mało zobowiązujące, ale działające skutecznie na poziomie rozrywkowym kino akcji, ale właśnie też konfrontacji — sceny z jej siostrą nie szantażują emocjonalnie. To naprawdę miła odmiana od próbujących wypowiedzieć się na tysiąc tematów, jak z taśmy fabrycznej, spiętych superbohaterskich produkcji. Co dodaje smaku i autentyczności, o którą ciężko często w kinie takich postaci. Wspólne działanie z siostrą będzie odsłaniało, nie zwalniając tempa i nie zapominając, że chce przede wszystkim, by się działo, pewne skazy i blizny w życiu tytułowej bohaterki. Ciekawie jest też poprowadzony wątek sprzeciwu wobec kobiet najemniczek do niszczenia. Kobiety walczą o ich podmiotowość i chcą zatrzymać tę maszynę trenowania do zabijania, co jest ograne bardzo dobrze i ciekawie nas prowadzi, mimo że nie jest obcym konceptem. Dodaje to jednak produkcji jakiejś świeżości i nie skupia się na ratowaniu ludzkości w banalnym tego przedstawieniu, a raczej na pokazaniu patologii męskocentrycznego świata i skomentowanie tego wyraźnym sprzeciwem.
Dlatego tym bardziej przy tak solidnie i z wyobraźnią, a nie tylko oczywistym hałasem kina adrenaliny, irytuje brak pomysłu i kalkowanie antybohatera Drejka. Podobnie jest z Taksmaterem, ta wtórność jest nieznośna, a jednak mimo tak nieskutecznych, przewidywalnych czarnych postaci, nie brakuje tutaj innych odcieni w duecie Natashy i jej siostry. Do tego po prostu film nie daje nam zapomnieć, że ma być głośno, ekspresyjnie, wybuchowo i żywiołowo. I jest, nie staje się to nagle telenowelą rodzinną.
Czarna wdowa ma sporą paletę barw. Pełnoprawne kino szpiegowskie z kinem dobrej prędkości i jakości, które nie robi rewolucji, ale również nie zalicza żadnego regresu, a nawet jest obietnicą, że te osobiste historie utrzymają formę.
Dużo świetnej akcji oj pewnie ładną sumę wydali na ten film ale do kina warto się wybrać