Sztuka Empatii 10
„To Ty...
Przeciągnęłaś mnie przez czas”
Darren Aronofsky na opinie jednego z najbardziej interesujących, utalentowanych i enigmatycznych reżyserów współczesnej kinematografii zasłużył sobie już jakiś czas temu. Jego debiut Pi, dzisiaj znany już nieco szerszej publiczności stał się niewątpliwie autorską wizytówką reżysera, u którego trudno dostrzec jakiekolwiek inspiracje filmowe. Kolejne dziecko tego Brooklińskiego reżysera Requiem for a Dream, które zostało niestety okrzyknięte kolejnym filmem o ćpunach, pozwoliło w pełni dostrzec autorski warsztat, kunszt a przede wszystkim niepowtarzalny styl Aronofsky'ego. Począwszy od industrialnych, ciężkich obrazów przywołujących na myśl muzykę Lustmord i cyberpunkowe, kultowe już serie Tetsuo, a na biblijnych przypowieściach kończąc, reżyser stara się nie odnajdywać specjalnie środków przekazu, karmiąc nas bardziej swoim zafascynowaniem prostotą człowieka, jego ewolucją i nie tyle intelektualizmem [nawet w przypadku Pi] a jego zmysłowością.
Nowy film Aronofsky'ego, co powinno nieco dziwić po kasowym sukcesie Requiem for a Dream wchodził do polskich kin tak, jakby nikt go tam nie chciał. Chętni na obejrzenie filmu w kinie musieli wybrać się do kameralnych sal ze wszystkich stron omijając multikina. Może być to jednak powód do zadowolenia, bo jeśli rozochocona publiczność parę lat temu obrzucając się popcornem w zafascynowaniu oglądała kolejny hit o narkomanach to wypada się szybko zastanowić i stwierdzić że oglądali inny film. Nieszczęsna potrafi być popularność filmu, szczególnie kiedy jest on źle rozumiany. Po paru miesiącach od premiery The Fountain muszę przyznać, że nierozumienie odbiorców idzie w parze z każdym jego kolejnym filmem. Ciekawa rekomendacja.
Źródło opowiada jedną historie, lecz przedstawioną na trzech płaszczyznach. Adekwatnie do struktury filmu i tego co na ekranie się pojawia można by nazwać je satelitami. Film rozpoczyna się historią Hiszpańskiego konkwistadora Tomasa Creo, który w XVI wieku z polecenia królowej poszukuję legendarnego Drzewa Życia. Niezależnie [do pewnego momentu] na ekranie opowiadana jest nam następnie historia współczesnego lekarza/naukowca o tym samym imieniu maniakalnie poszukującego lekarstwa dla swojej chorej na raka żony. Trzecią płaszczyzną jest może nie tyle przyszłość, co pewnego rodzaju wizje tego samego człowieka poruszającego się wraz z wielkim drzewem w ogromnej bańce. Podróżującego ku światłu.
Estetyka i kolory filmu poszły jeszcze dalej w stosunku do poprzednich dokonań reżysera. Film samymi barwami staje się dla odbiorcy w pewien sposób przygnębiający, a zarazem ezoteryczny, wyrwany z miejsc których na pewno nie mijaliśmy idąc do kina. Ciemne, przeżółkłe zdjęcia, dominujące w filmie sprzyjają refleksji, bo same w sobie niosą poczucie samotności i beznadziei. Często kontrastem do tych obrazów jest śnieg i tylko śnieg. Praca kamery w każdej z płaszczyzn jest flegmatyczna i zachowawcza, pozwala skupić się nad tym co widzimy, a nie nad tym jak zostaje nam przedstawione. Taka realizacja pozostawia dużo miejsca aktorom, to im mamy się przyglądać. Kolory mają nam ułatwić jedynie wczucie się w stan emocjonalny bohaterów. Hugh Jackman w roli konkwistadora/naukowcy i Rachel Weisz w roli chorej żony/królowej pokazali klasę. W filmie nie ma mowy o papierowych postaciach, którzy ratują kiepski warsztat masą niepotrzebnych dialogów. Film ociera się o granice teatralności będąc tym samym bardziej naturalnym i przejmującym w przekazie. Mowa tu jednak o rzemieślniczym zapleczu autorów, a nie w tym tkwi siła Źródła.
Darren Aronofsky przyzwyczaił już jak zawsze zahaczając o kultury i religie sprzedaje niesamowicie ciekawe i rozbudowane historie. Autor nic nikomu nie wpycha do głowy, Źródło jak każdy poprzedni film to opowieść, a nie gotowe rozwiązania czy też uniwersalne tłumaczenie czegokolwiek. Film wykracza poza świat fizyczny i intelektualny, jego celem jest działać na zmysły, uczucia, wyobraźnie, obudzić u widza empatie, którą właśnie chyba popularna kinematografia zabiła. To jak oceniamy takie filmy jak ten świadczy o tym jak wąscy jesteśmy w swojej wyobraźni, na co nie możemy się otworzyć, a na co możemy, ale nie mamy ochoty. W przypadku tego filmu jest to jedna historia, z jedną miłością, z jedną tą samą nadzieją w każdej płaszczyźnie filmu. Nawet z tym samym zakończeniem – zupełnie nie moralizatorskim, ani pozytywnym, ani negatywnym – po prostu zmysłowym. Aronofsky kolejny raz pokazał, że robi filmy o rzeczach, zjawiskach i emocjach, których on jak i nikt inny całkowicie zrozumieć po prostu nie może. Doszukiwanie się rzeczowego wyjaśnienia to walka z wiatrakami – niepotrzebna i niemożliwa. Nie na tym polega jego kino, je powinno się wchłaniać, odbierać jak zjawiska które nas ujmują, lecz których wcale do końca nie potrafimy zrozumieć.
Muzyka Clinta Mansella to temat na osobną recenzje. Piękny i przejmujący soundtrack ocierający się o minimalistyczny fortepian i ambient przepełniony partiami smyczkowymi nie jest tłem, a bardzo wyraźnym współautorem tego co czujemy po napisach końcowych. Notabene „The Fountain Motion Picture Soundtrack” jest podajże najlepszą ścieżką dźwiękową ostatnich lat.
Sumując The Fountain to film trzymający niebanalny poziom reżysera. To film, który bez pretensjonalności opowiada nam starą jak świat historie miłości, historie śmierci i odwiecznego poszukiwania na nią lekarstwa. Nie dając nam odpowiedzi, nie pocieszając, nie dając pozytywnego zakończenia ma w sobie jednak coś co uspokaja. Coś z czym wychodzimy z kina zadowoleni. Bogatsi o to, o czym być może wcześniej nawet nie rozmyślaliśmy. Film mimo swojej dramaturgi karmi nadzieją, nie jest to jednak spowodowane samozwańczymi hasłami współczesnego New Age do którego niewątli piwie ten film należy, lecz zwykłą ludzką wrażliwością.
Gatunek filmu. – Może to i mało istotne , ale moim zdaniem powinien być jeszcze zakwalifikowany jako fantasy , a nie Sci – fi.
A co do samego filmu to muszę przyznać , że oglądało mi się dość ciężko. Wyrafinowany , można by rzec , że taki jakiś filozoficzny skłaniający do refleksji nad życiem. W filmie mamy różnego rodzaju przenośnie , a także odniesienia do jakiś średniowiecznych wierzeń no i do samej biblii.
Zdaję mi się , że ten rodzaj filmu trzeba po prostu lubić. Obraz dosyć dobry , ale do mnie trafił raczej słabo.
6/10