Coś więcej, niż podrasowana biografia. Jest energia, ale to prąd bardziej stały, niż zmienny. 6
Lubimy naukowców z charakterem i charyzmą, którzy w kinie są nam prezentowani z różnych perspektyw, wwierca im się w głowę, osobowości, a ich postaci nie są tylko prezentowane poprzez wyliczanie osiągnięć. Taka z lecącymi iskrami, naukowa potyczka, szermierka efektowna, ale nie efekciarska spotyka nas w filmie Wojna o Prąd. Film trochę postępuje według bezpiecznych procedur twórczych, ale w bardzo solidny oraz kreatywny sposób pokazuje nam dwa wielkie umysły –Thomasa Edisona i Nikola Tesle, bez kucia im pomników. Za pięknymi i szlachetnymi intencjami nie chodzi w pewnym momencie o sam efekt i sukces. Energię wielkich napędzało i napędza również często obsesja ambicji, ego i rywalizacja. Dosyć po powierzchni, ale bez prostactwa opowiada o tym film.
Thomas Edison to tutaj celebryta wśród naukowców. Celebryta w czasach, kiedy owe słowo znaczyło bycia kimś z jakiegoś powodu, a nie samo bycie. Jest na trudnym etapie swojej kariery. Z jednej strony to człowiek, który jest naukowcem z rewolucyjnymi dla ludzkości osiągnięciami, a z drugiej zaczyna powoli odczuwać oddech innych i swoistą grę o tron. Odrzucony i potraktowany z ignorancją młody i żywiołowy chłopak, mający wizje i chcący współpracować z wielkim umysłem, jest podwójnie zdeterminowany przy zacząć tytułową wojnę o prąd. Edison zamknięty w świecie swojego umysłu, obojętny często z konsekwencjami dla innych, nie zauważa, że minął się z człowiekiem, który wyprzedzi świat myślą o wiele lat – Nikola Teslą. Ten napędzany wizją jest jeszcze bardziej zdeterminowany, by wcielić swoje pomysły w życie.
Wojna o prąd jest filmem o umiarkowanej skuteczności swojego przekazu i jego siły. Świetnie, że nauka nie została potraktowana tutaj popcornowo, tylko potrafi być fascynująca dla kompletnego laika. Wynika to z bardzo szczegółowo i pełnokrwiście skonstruowanych portretów Edisona i Tesli oraz różnic pomiędzy nimi. Niestety to bardziej wojenka, niż wojna i brakuje pogłębienia tego obrazu psychologiczne, by pewne emocje wybrzmiały wiarygodnie. Mamy dosyć prosto rozpisany konflikt. Ale dynamiki oraz nużącego nastroju temu filmowi nikt nie zarzuci.
Intrygującym wątkiem, dobrze poprowadzonym jest nie przepychanka pomiędzy naukowcami, a wewnętrzna Thomasa Edisona. Kamera kocha ze wzajemnością Benedicta Cumberbatcha w rolach ekscentrycznych geniuszy, który zapala żarówkę, ale i pewien ogień w sobie. Ciekawie poprowadzona jest refleksja o popularności naukowca, którego poczynań większość z nas by nie zrozumiała od środka, ale i fenomenu jakim się stał poprzez również sposób bycia. Aktor doskonale rozkłada te akcenty, ale jest na swój sposób pewniakiem – magnetyzujący talent oraz intrygujący sposób bycia od czasów Sherlocka. Ta rola wydaje się, że wystawiła mu papiery i rekomendacje na granie takich żywiołowych, niedających się sportretować jednoznacznie i działających nie od linijki, pociągających myślicieli. Błysk w oku ma niecodzienny. Dlatego też Nikola Tesla wyskakujący zza rogu jest jeszcze wiarygodniejszy, bo całą uwagę przykuwa Edison, a film próbuje przypomnieć kto w tych oparach popularności będzie trochę zaniedbanym przez historię wizjonerem.
Jednak film jest nierówny i popada w pewnym momencie w bardzo szablonowo i ckliwe manewry scenariuszowe. Mało subtelności jest w hienach polujących na cudze sukcesy, wątek zaniedbania rodziny też jest bardzo czołobitny oraz trzeba przyznać, że film mnóstwo energii wytwarza z aktorskich kreacji, a o wiele mniej z opowiadania. Te jest chwilami koturnowe, nadmierne wyniosłe i wykalkulowane na określone reakcje. Te przedstawienie do najskromniejszych nie należy, a czasami podziałałoby to na jego korzyść.
Wojna o prąd nie jest filmem rewolucyjnym, mimo że o rewolucyjnych momentach i postaciach za nie odpowiedzialnych opowiada. Dramaturgia jest czasami zbyt czytelna, a uniesienia wmuszane, jednak tempo, błyskotliwość i błysk w oku bohaterów tuszuje wiele oczywistości. Nie jest to z pewnością nudna lekcja fizyki, czy podrasowana biografia. Jednak film gdzieś stoi w rozkroku, bo nie chce być epicką wojną, ale też nie minimalistycznym, psychologicznym studium geniuszów i to mu szkodzi. Jest w tym, mimo wszystko, zdecydowanie prąd… jednak stały, a nie zmienny.
A ja daję 8 pkt. Bardzo dobra biografia paru osób. Być może faktycznie za mało Tesli było, ale chyba końcówka to wynagradza. Kwestia gustu. Doskonałe kreacje aktorskie (podkreślam, że wszystkich) do tego dobre wczucie się w epokę. Z ostatnich filmów biograficznych, jakie oglądałem, stoi w jednym prawie rzędzie z Openheimerem.