To mogło być coś więcej, niż spotkanie zapoznawcze. Niejednoznaczna postać, jednoznaczny film. Teatr jednej aktorki! 6
Judy to solidnie napisana podróż po wyjątkowym życiu artystki Judy Garland, jednak nieadekwatnie oryginalna do postaci, o której opowiada. Film nie fałszuje, jednak porusza się po powierzchni historii kobiety, która płonęła dla miłości, ale nigdy nie dostała jej wystarczająco. Uwiera również nieustanny nastrój, że Judy to film bezapelacyjnie wykalkulowany na Oscary. Porządny, ale nie niemający chrapki na więcej, ambitniej, by podejść kino biograficzne od innej strony.
Historia koncentruje się na ostatnich miesiącach życia artystki. Jest 1968 rok, w życiu bohaterki możliwość zagrania trasy koncertowej może być ratunkiem, gdyż jej kondycja finansowa nie jest najlepsza. W czasie jej działania znowu w przestrzeni zawodowej w bardzo bezkompromisowy sposób zostanie nam sportretowana Judy jako osoba łaknąc wiele, przez co dokonująca złych wyborów, potykająca się bez autorefleksji, mimo że mija ten sam próg po raz setny.
Oczywiście widać od początku, że film jest na swój sposób pretekstem do przedstawienia ekspresji, niejednoznaczności z emocjonalnym rozpruciem i pokazaniem wszystkiego na wierzchu skutecznie i zachwycająco przez Renee Zellweger. Nie brakuje muzyki, nie brakuje występów, ale jednak to teatr jednej aktorki i narracja prowadzi poprzez labirynt kolejnych występów, które niespecjalnie mają tożsamość, czy prowadzą jakąś szerszą narracją o kondycji branży, czy relacjach w niej. Judy idzie na skróty, ale potrafi chwilami zahipnotyzować wiarygodną postacią i historią, którą napisało życie i nawet jak kino niespecjalnie ma pomysł, jak to opowiedzieć, to i tak jest tak oryginalna, że to ratuje.
Brakuje tu pogłębionej psychologii, a postaci drugoplanowe są zbyt anemicznie naszkicowane. Para się nie ulatnia, ten film nie jest nic nieznaczącym epizodem, ale jest bardzo jednoznaczny i prosty w swojej wypowiedzi. Traktuje biografię jako gatunek uwiązany do bohaterki i przekonany, że skupienie na niej wystarczy. To mogło być coś więcej, niż spotkanie zapoznawcze. Zbyt ostentacyjny w swoich intencjach, za mało kombinujących w narracji, a to historia nieprosta i tak bardzo niejednoznaczna, tutaj z deficytem dodatkowym wymiarów.
Ciekawy, wzruszający, przypominający, że w zasadzie każdy jest sam. Zdany na siebie. Ukazujący to, że w show-biznesie nigdy nie można być pewnym szczerości uczuć. Choć poza nim również ;) Można znaleźć w wielu scenach interesujące aspekty psychologiczne.
A Reneé stanęła na wysokości zadania. Dzięki Niej chcesz poznać tę historię.
Polecam!