Anna to kino truizmów. Ucieka od klasycznego kina szpiegowskiego, ale w miejsca, do których już wielu dotarło. Powtórka z rozrywki. Chwilami elektryzującej i energicznej, ale powtórka. 4
Kino akcji szukające dodatkowych poziomów interpretacji, nieograniczającej się do ekspresyjnych scen walki i różnego portretowania przemocy. Tak właśnie chciał z otwartym umysłem i przekroczeniem standardowych narracji opowiadać o kobiecie będącej podwójnym szpiegiem Luc Besson w filmie Anna. Niestety, mimo kilku ambicjonalnych podrygów film cierpi na nadmiar, przez co traci ostrość działania i jest po prostu wykoncypowaną kliszą.
Zaczyna się trochę jak brawurowa wersja historii o kopciuszku. Anna jednego dnia jest nieszczęśliwą osobą z marginesu, tkwiącą w marazmie, zdominowaną, której los i byt jest uzależniony od mężczyzny, a kolejnego już zachwyca wszystkich na paryskich wybiegach mody. Anna będąca w półświatku moskiewskim, ze wzrokiem wbitym w ziemię, chwilę później kroczy z dumnie podniesioną głową, rozkochując w sobie wielu. Od zera do bohatera? Narodowego. Anna została przyjęta jako agentka do KGB i jej nieustanne zmiany tożsamości do sesji zdjęciowych oraz pokazów mody pokrywają się z działaniami dla wywiadu, tylko zamiast torebki ma w ręku broń. Jest skuteczna, inteligentna, sprytna, doskonała w swojej robocie. Jednak nie wszystko pójdzie, jak należy. „Z KGB wychodzi się w jeden sposób” mówi numer jeden jednostki, celując bronią w Annę. Tak naprawdę ratunek, który zapukał któregoś dnia do jej rozpadającego się domu i życia, przeniósł ją tylko z brzydkiej klatki do złotej i bogatej.
I tutaj zaczyna się koncert naiwności naszej bohaterki. Jest to pierwszy i nie ostatni zgrzyt w narracji. Nieustannie się akcentuje w filmie wyjątkowość naszej bohaterki, jej przebiegłość, a z drugiej bardzo łatwo Anna daje się nabrać, wygłaszając komunały, którymi film – niestety – jest przesiąknięty. Wycieczki do jej przeszłości są strasznie biednie uszyte i tendencyjne, podobnie jak jej jakaś osobista vendetta, którą w pewnym momencie zacznie prowadzić. Do tego film jako kino akcji sprawdza się fragmentarycznie. Pod względem scen walki jest energetycznie i nie można narzekać na intensywność, nie jest to John Wick, ale naprawę jest dziarsko. Jednak od razu z tyłu głowy mamy takie tytuły, jak Czerwona Jaskółka, czy Atomice Blond i naprawdę Luc Besson nie zaproponował nic w tej formule odświeżającego.
Reżyser chciał zwielokrotnić obraz o kilka warstw znaczeniowych. Film ma ogromny apetyt na zaakcentowanie obecności silnej kobiety w kinie poprzez po prostu dosłowny gniew i zaciekłość, wyeksponować kobiecą lojalność ponad wszelkie inne układy, tym bardziej w zdominowanym środowisku przez mężczyzn. Besson zrobił to różnymi strategiami, bawiąc się konwencjami filmowymi i są momenty, kiedy trafia celnie żartem, karykaturą męskiej siły i wątłości władzy, elektryzującym i sprytnym wybrykiem. Taką skuteczność przewrotności widać we wszystkich love story w tym filmie, które są bardzo ciekawie i sprytnie zaaranżowane, nie popadają w ckliwość i ich poprowadzenie może nas zaskoczyć. Jednak całościowo Luc Besson idzie na skróty, zapętla się w swoich mnogich plot twistach. Jego „zaskakujące” w nadmiarze traci skuteczność. W „Annie” jest wprowadzone bardzo trendy i popowe opowiadanie o feminizmie. Bardzo dosłowne, wtórne oraz płytkie, pokazujące, że kobieta może rozłożyć mężczyzn na łopatki dosłownie i w przenośni. Oczywiście poprzez użycie swojej seksualności Anna może wykorzystać słabość oraz instynkty mężczyzn. To są już ogromne truizmy.
Anna to film, który – niestety – czasami zapali, ale szybko gaśnie. Wyciąga ręce w wiele stron odważnie, ale dosięga znanych już prób wyostrzenia i dodania soczystości do klasycznego kina szpiegowskiego. Reżyser myśli, że umyka w nieznane nam uliczki i będziemy musieli długo kombinować. Nie, my już to znamy. Znamy Annę, było ich już kilka, tylko miały inaczej na imię.
Powiem tak nie nudziłem się oglądając film. Szkoda tylko że dzwiękowcy się nie popisali nawet w słuchawkach marny dzwięk. Wasi koledzy z lat 50-tych, 60-tych byli od was o niebo lepsi.