Świetnie napisane z absurdem zeswatane opowiadanie o mieście zapomnianym. 7
Artyście brak słów na to, co widzi w filmie Tam, gdzieś musi być niebo. Tylko dosłownie. Nasz bohater melancholijne przygląda się absurdom rzeczywistości. Patrzymy razem z nim na obrazy, które wyrażają więcej, niż tysiąc słów. Intrygujący, inteligentny, a przy tym pełen gorzkości film pełen zbudowanych z wyobraźnią inscenizacji pokazujący doskonale w przerysowany sposób spojrzenie zbudowane ze stereotypów. Świetnie napisane z absurdem zeswatane opowiadanie o mieście zapomnianym. Autotematyzm tylko wzmaga celność przedstawienia.
Autor będąc jednocześnie głównym bohaterem prowadzi nas przez kilka miasta, które odwiedza samotnie trochę próbując nabrać dystansu, kontestując swoją ojczyznę – Palestynę. Nie przedstawia nam tutaj tego miejsca jako skonfliktowanego, a raczej małe, ekscentryczne potyczki i sytuacje, których częściej jest zbieraczem, niż uczestnikiem, ale patrzy bardzo szczegółowo na rzeczywistość, nie omijając detali. To sprawia, że prawdopodobnie o wiele trudniej jest mu żyć, ignorować i zobojętnieć na to, co go otacza.
Przygląda się ludziom w Paryżu, potem w Nowym Jorku, jednak większość sytuacji filtruje przez Palestynę i nie potrafi zostawić za sobą pewnych nastrojów związanych z tamtym miejscem. Na dodatek jego obecność, kiedy mówi skąd pochodzi generuje w ludziach uczucie zaskoczenia z powodu ich wąskiego światopoglądu, który nie odcedza medialnych przekazów od realiów, powoduje fascynacje i nasz bohater czuje się niczym atrakcja turystyczna.
Tam gdzieś musi być niebo jest świetnie skonstruowaną, osobistą konfuzją podczas obserwacji kultury. Sekwencje obrazowe, gagi powstające przez percepcję autora są tutaj komentarzem do uwikłania w swoje miejsce i niemożliwości nie przeniesienia tego na inne. Gdziekolwiek jedziesz, w każdą podróż zabierasz siebie i swoją tożsamość. Tym bardziej, że nie bez powodu bohatera wybiera miejsca dosyć czytelne turystycznie. Paryż jako wybieg mody, gdzie ludzie reprezentują luksus i bogactwo, ale rząd pięknych i zadbanych kawiarenek przecina śmietnik butelek, do którego żadna nie wpadła. W Nowym Jorku natomiast dostajemy specjalnie przejaskrawioną scenę, gdzie każdy nosi broń, a nasz bohater nie posiadając jej piszczy przechodząc przez bramkę na lotnisku, bo Palestyna równa się coś nieznanego, obcego, czyli niebezpiecznego.
Reżyser bardzo sprytnie i wymagając od nas dużo koncentracji, trochę drwi z tygla kulturowego i wtrąca kilka słów o płynnej tożsamości podobnym sposobem ekspresji groteskowej, absurdalnej, zamkniętych kadrów, ale prowokujących do otworzenia umysłu przypomina strategię formy i narracji Roya Anderssona. Z ogromną uważnością i wymownym milczeniem bohatera tworzy niby zbiór obrazów, ale zachowuje ciągłość tez i narracji. Pod względem formalnym i wypowiedzi jest bardzo precyzyjny, a to kino nie celebruje codziennie.
Tam gdzieś musi być niebo, to film, który wydaje się poprzez zakrzywienie realizmu być chwilami z głową w chmurach , ale właśnie sprawia, że niewypowiedziane, a pokazane i jest bardzo wymowne i symboliczne. W tym całym zachmurzeniu nie pozostajemy w przygnębieniu mimo tych komentarzy geopolitycznych i socjologicznych, a wierzymy w te tytułowe niebo.