Buddy movie bez chemii, konwencjonalna komedia omyłek, wręcz filmowa pomyłka. 2
Festiwal prostactwa komediowego, tak można określić to co dostajemy w Mayday. S.O.S w stronę kina wysyła ta bezradna produkcja, która opiera się na energii buddy movie i komedii omyłek, ale niestety w dużym stopniu sama jest pomyłką. Przepraszam, ale to głupi i głupszy, ale podejście, że widz najgłupszy. Niezobowiązująca rozrywka nie musi się równać wtórności i schematyczności.
Jan Kowalski mimo tak nieoryginalnego imienia i nazwiska prowadzi bardzo wyjątkowe życie. Ma problem z podejmowaniem decyzji, stąd posiadanie dwóch żon. Wplątuje się w kłamstwa, które w pewnym momencie tylko się piętrzą i doprowadzają do coraz większego amoku, chaosu, a labirynt wyjścia z nich staje się coraz trudniejszy do przejścia. Pomaga mu z lojalności i również, by udowodnić sobie bycie komuś potrzebnym kolega Staszek – mieszkający w garażu jego domu… jednego z domów. We dwójkę wsiądą na karuzelę zdarzeń, a prócz demaskacji podwójnego życia Janka pojawią się na drodze problemy z przestępcami i policją.
Mayday jest pełen energii, która całkowicie nie spotyka się z wyobraźnią konstruowanych wydarzeń w filmie. Dmuchany balon kłamstw dąży do pęknięcia i my o tym doskonale wiemy, ale jest to pokazane w ogromnym chaosie oraz przewidywalnych plot twistach, a na nie stawia przecież mocno nacisk opowiadanie. Mógł to być film rozrywkowy, nieskażony głębszą myślą, po prostu spotykający nas z amoralną zabawą. Zamiast tego mamy pełno seksizmu, płaskich postaci, braku chemii pomiędzy głównymi bohaterami i pruderyjności – mimo filmu reklamowanego jako amoralny.
Wiele sytuacji i intryg naszego męskiego tandemu jest szyte, tak grubymi nićmi, że widać je z kosmosu i po prostu czujemy się urażeni takimi błędami logistycznymi w filmie. Jednocześnie widoczny ścieg nie sprawia, że film się nie rozjeżdża – widać do czego produkcja dąży, ale robi to kompletnie niezdarnie i rozpada się w rękach. Ta niespójność jest nieznośna.
Ciężko też oglądać, jak kobieca naiwność przekraczająca granice jakiejkolwiek wiarygodności prowokuje sytuacje i ich zaślepienie miłością prowadzi do irracjonalnych zdarzeń, a jednocześnie ma dźwigać tę nieudaną komedię omyłek i pozwalać filmowi, by trochę potrwał. To nie nasz bohater jest sprytny, przebiegły, a po prostu jest szczęściarzem – jednak dopiero po pięciu latach przestaje sobie radzić sobie z dwoma małżeństwami. Na dodatek Jan opowiada o połączeniu osobowości każdej z żon w jedną jako kobietę doskonałą – te osobowości nie wybrzmiewają, ich relacje nie są kompletnie uwiarygodnione, widzimy tylko kilka zupełnie niepieprznych scen erotycznych. Niewiarygodność filmu jest nie do zniesienia, a kiedy pojawia się oczywisty, wręcz wyliczony lub przerysowany z jakiegoś szablonu komediowego wątek refleksji, jakiś umoralniający farsz, to nic nie waży, jeszcze bardziej trywializuje i odbiera szansę na oryginalność tej produkcji.
Mayday to kompletnie nijaki film, w którym wali się na oślep sprawdzonymi metodami z filmów, które już powstały. Dwie żony, jeden przyjaciel, zero fantazji.
No, no zaskoczył mnie ten film i to pozytywnie. Naprawdę miło spędziłem czas przy nim. Woronowicz kradnie całe show. Bez niego ocena byłaby pewnie o jeden punkt niższa.