RECENZJA: Fukushima - Moja miłość 1
Różnice kulturowe nie zawsze muszą być tematem debatowania reżyserów na ekranie, chociaż w sytuacji kiedy Niemka trafia na Japonkę, to kusi by eksplorować przepaść pomiędzy nimi. Ona jest, ale w Fukushimie – moja miłość pomostem staje się cierpienie, które nie ma określonej narodowości. To piękny poemat o uporaniu się ze stratą, cierpliwie i stonowanie pokazujący, że różne są definicje tragedii, ale ból ten sam.
Grupa wolontariuszy przyjeżdża na pustkowia Fukushimy do schroniska, gdzie mieszkają ci, którzy nie zostawili swojego miejsca, a do niego wrócili po katastrofie jaka dotknęła ich miasto. Trójka rozentuzjazmowanych bohaterów pokazuje sztuki, animuje czas wolny. W pewnej chwili Marie zauważa, że jej pomoc wynika z egoizmu i chce zobaczyć cudze cierpienie, którym skutecznie stłumi swoje i rozgrzeszy się pomagając innym.
Pewna Japonka prosi ją o podwiezienie do "strefy zero". Mimo braku porozumienia w języku, przepaści obyczajowej, Niemka z początku zostawia ją na zgliszczach własnego domu, by potem wrócić i pomóc jej odbudowywać. Dosłownie dom, w przenośni – jej i swoje życie. Podczas nauki picia herbaty, zasmakowania w sake, Marie widzi duchy, jednak ten skręcający w stronę odrealnienienia zabieg współgra w nastrojem filmu – Fukushima jest przesiąknięta wierzeniami i myśleniem kultury japońskiej – ale nie jest to obecne w celu stworzenia lekcji wprowadzającej – raczej by postawić sygnaturę w niecodziennej sytuacji obu kobiet.
Fukushima – moja miłość to ekscentryczna podróż do strefy zero, by przestać czuć się zerem Zmagania kobiet dotyczą czegoś innego, przeszłość inaczej je zdefektowała, inaczej siadają przy stole i się witają, jednak pomiędzy nimi nawiązuje się relacja bezwarunkowego wsparcia. Ten film, nie stawia oporu swoją wewnętrznością kulturową ani o niej nie gawędzi. To wszystko odbywa się w konsekwentnej oprawie wizualnej, mieszającej paradokument z balansującą między jawą, a snem przypowieścią. Mistyczna pustka w czarno-białej estetyce miejsca po katastrofie jest też spójną i mądrą symboliką wnętrza naszych bohaterek.
To film wprowadzający w trans, wyświęcający cierpliwość i poszukujący. Snuje hipnotyzującym głosem pieśń o nieszczęściu, a raczej po cichu nuci – z wielkim taktem, ale na szczęście nie z tłumieniem emocji.
Ocena: 7,5
Komentarze 0