Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: A może by tak trójkącik? 0

Komedie lekkie nie muszą być wcale pozbawione pewnej finezji i całkowicie wysyłać nas na intelektualny urlop. Chwilami błyskotliwie, solidnie, ale dosyć bezpiecznie scenariuszowo sprawa się ma z produkcją A może by tak trójkącik? A może być zrobić coś zabawnego, ale nie po linii najmniejszego oporu? No to zrobili – jest niezobowiązująco, ale też śmiechu twórcy nie wywołują głupotą i prostackimi gagami.

Spotykamy Estelle, która na początku filmu śpi chyba nawet w swojej garsonce, a w wolnych chwilach słucha od przyjaciółek o ich ekscesach i przygodach. Nie ma nic od siebie do dodania. Jest bardzo zdyscyplinowana i żyje nie wychodząc poza linie. Zaczyna w pewnym momencie po odkryciu małej tajemnicy swojego męża w mieszkaniu i długim, pełnym cieczy wyjściu z przyjaciółkami, że zabalsamowała się zza życia. Praca wysusza ją całkowicie, a poza jej godzinami nie jest wcale atrakcyjniej. Rutyna to jej drugie imię i w pewnym momencie stwierdza, że chce rozpiąć więcej, niż jeden guzik w swojej biurowej koszuli. I nawet więcej, niż z jedną osobą trafić do łóżka.

Nie spodziewajmy się wielkiego i nagłego wybuchu żądz i namiętności skrywanych pod poukładanym charakterem naszej bohaterki. Film nie jest erupcją, nie organizuje balangi wolności oraz rozmachu bezpruderyjności, jak chociażby bardzo dosłowne w swojej komunikacji z widzem Złe Mamuśki. Konserwatywność Estelle nie zmienia się z dnia na dzień. Produkcja nie ma charakteru rewolucyjnego, jak główna bohaterka. Jest bardzo stonowana i pastelowa – co nie znaczy mdła. Po prostu nie jest tak pieprznie, jak fabuła, by zakładała, ale też dzięki temu nie oglądamy nieznośnego i prostego łapania widza na wulgarność, mięsiwo. Poczucie humoru jest tutaj rozłożone skromnie, ale przyjemnie i wielokrotnie celne, zarysowane z pewną spójnością, a absurdalne żarty sytuacyjne akurat zwracają naszą uwagę czasami bardziej, niż przemiana głównej bohaterki.

To nie jest film o ogromnej sile rażenia, wrażenia z zamiarem prowokacji. To raczej takie szczypnięcie konwenansów poprzez bohaterkę, co ładnie chwilami wpływa na wiarygodność historii. Nie dokonuje feministycznej manifestacji, rozbudzenia swojej seksualności na skalę światową z fajerwerkami, gdzie musimy przyjąć pewną umowną formę. Raczej przychodzi jej to niezgrabnie i naturalnie, przez co film wybiera uczciwość wobec widza zamiast obsypywania nas atrakcjami i gadżetami.

A może by tak trójkącik nie grzebie się w psychologii ani nie pogłębia portretów bohaterów, a po prostu ma formę pogawędki o jednej kobiecie z wielu, która chce się odzwyczaić od mdlącej codzienności i pokazuje, że zapotrzebowanie na więcej bodźców może pojawić się w każdym momencie życia. To takie skromne, a nie niepokorne. Jeżeli ktoś szuka skandalu po nazwie filmu, to się zawiedzie i potraktuje to jako produkcje bardzo zachowawczą, soft. Jednak mimo braku wielkiej energii, jest w tym filmie urok prawdomówności poprzekładany nierubasznym żartem. Jest bezpiecznie, ale nie sennie.

Produkcja niespecjalnie oryginalna, ale całkowicie świadoma bycia kinem środka. Nie wykorzystuje też klisz modnego ostatnio motywu w kinie kobiet gniewnych, zbuntowanych, co w wielu komediach wychodzi często szkaradnie i pusto, bo bez zaplecza analitycznego – tylko dla zrobienia hałasu. To film bez szaleństwa, w którym się go poszukuje i jednocześnie przyznaje, że wyjście ze swojej strefy komfortu nie jest takie łatwe, jak w większości tego nurtu produkcji.

Ocena: 6/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…