Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: I znowu zgrzeszyliśmy, dobry Boże! 0

Za jakie grzechy Dobry Boże dostajemy ciąg dalszy tej komedii? Nie no, przesadzam. Jednak nie da się ukryć i film też do subtelnych w żadnym stopniu nie należy, I znowu zgrzeszyliśmy, dobry Boże jest skonstruowany w przewidywalny od początku do końca sposób, na każdym poziomie. Komedia opiera się na podobnym poczuciu humoru, które w potoku słów czasami celnie trafia w przewrotność stereotypów wymiennie z grubo ciosanymi żartami sytuacyjnymi. Dużo tutaj powielania schematów i pozorowania niepoprawności. Jednak jak już mowa o powtórzeniach, to po raz kolejny Francuzi udowadniają, że potrafią kreować świadomie kino bez ambicji na ekstraklasę, ale jednocześnie skupić się na nieszkodliwej i niegłupiej rozrywce. Nie trzeba utożsamiać komedii z niechlujstwem twórczym, a ze zgrabnością i przyjemną lekkością.

Tym razem, kiedy już córki naszego najbardziej francuskiego na świecie francuza Clude i jego równie bezwarunkowo zakochanej w swoim kraju żony Marie wyszły za mąż, a rodzice przeżyli ten szok kulturowy zięciów różnej narodowości, pojawi się kolejny powód, by dostać zawału. Dotkliwe uwagi wobec czwórki emigrantów przestają być dla nich do zniesienia. Na dodatek bardzo łatwo każdy z zięciów uwierzył w miejsce, gdzie nie będą na to narażeni. Oczywiście są również przekonani, że ich brak sukcesów zawodowych jest konsekwencją tego, że reprezentują mniejszość i natykają się we Francji częściej na uprzedzenia, niż bagietki, sery, czy dobre wino. Wracający z wycieczki po świecie, raczej niewzbogaceni w otwartość, czy zrozumienie, teściowie podejmą się zadania przypomnienia im dlaczego to nie z Francją jest problem, tylko z ich spojrzeniem. Udowodnią im, że „wszędzie dobrze, ale (już) w domu najlepiej” nie jest wyświechtanym frazesem.

Film bardzo zgrabnie i przewrotnie opowiada o „ofiarach” prześladowań, jakimi są nasi niefrancuskiego pochodzenia bohaterowie. Chłopcy rozczulają się nad sobą i uważają, że kontrast ich pochodzenia jest zbyt wielki, by mogli sobie tu poradzić. Ciekawym zagraniem jest pokazanie, jak oni sami są generatorami tych przerysowań, jak ich nadwrażliwość filtruje obraz Francji. Z drugiej strony natomiast mamy też bezpardonową i trochę nonkonformistyczną oraz buntowniczą narrację o Francuzach. Film nie trwoży się przed autokrytyką i udowadnia ogromny dystans do swojego kraju. Raz zgrabniej, raz bardziej czołobitnie, ale nie da się ukryć, że nie ma tutaj segregacji na tych, z których wolno żartować, a którzy są nietykalni. Sama mniejszość żartuje z drugiej mniejszości, a jednocześnie czują się dotknięci przez miejscowych.

Teściowie, podręcznikowi Francuzi zwiedzają świat, ale wracają z radością tylko dlatego, że nareszcie są u siebie. To ciekawie koresponduje z filozofią podróży. Któż z nas nie słyszał mądrości z brodą i wąsami: Podróże kształcą. Warto do tego dodać, coś o czym wspominał psycholog Jacek Walkiewicz w jednych swoich wystąpień – Podróże kształcą, ale wykształconych ludzi. Warto pociągnąć to: otwartych na doświadczenie, bez uprzedzeń. W filmie widzimy, jak kapitanowie tego pełnego satyry statku są żywym dowodem na tę tezę. A jednocześnie pokazują swoją pewność co do miejsca, w którym żyją i stawiają opór współczesnej, często ślepej i bezkrytycznej wierze w uzdrawiającą siłę migracji oraz podróży. Kupno biletu nie zagwarantuje nam tego. Skuteczność podróży zależy od nastawienia to po pierwsze, a po drugie od intencji i bagażu. Czy uciekamy, czy uwierzyliśmy, że wszędzie jest dobrze, gdzie nas nie ma? Na pewno jesteśmy przekonani, że to nie chodzi o nas? W każdą podróż zabiorą siebie, a widać że ich problemy nie wynikają z miejsca, w którym żyją. Mimo, że oczywiście usilnie próbują obwinić Francję, niebezgrzeszną tu zdecydowanie, ale bezzasadnie za swoje nieudane kariery aktorskie, winiarskie, bankowe, handlowe. Świadomość wyjazdu jest dla nich otumaniająca i myślą o każdym innym miejscu, jak o Ziemi Świętej. Dlaczego? Bo tam nie byli. Otulone to wszystko w odniesienia, delikatne wycieczki kulturowe i w upajającą atmosferę niewymagającej farsy, jest definicją tej nieciężarnej, ale nieobraźliwej dla widza intelektu komedii francuskiej.

Rzeczą, wobec której ciężko pozostać obojętnym i naprawdę jest mocną rysą na komedii, to sposób potraktowania kobiet w tym filmie. Postacie żon są totalnie zmarginalizowane. Jeżeli się pojawiają, to tylko jako komentujące decyzje podjęte prze mężów albo przejaskrawione panny (histeryczna artystka, naprawdę niziny poczucia humoru) niemające żadnej siły działania i nieprodukujące niezależnej energii dla tego filmu. Najgorzej, że tą metodą reżyser idzie na skróty, bo widzi większy potencjał humorystyczny i prostszy do zrealizowania w zróżnicowanych kulturowo mężach i przez to zaniedbuje bohaterki. Nie próbując ich wpleść, podbijając stereotyp (o ironio o nich prawiąc!) kobiet jako nie tych odpowiedzialnych w relacjach za poczucie humoru albo również będącymi jego posiadaczkami, a śmiejących się dzięki partnerom. Ten niesmak na języku pozostanie dłużej, niż niejeden celny dowcip.

Finalnie I znowu zgrzeszyliśmy, dobry Boże w przerysowany sposób prowadzi opowiadanie, nie uznaje żadnych świętości, ale też nie jest utworem ultra kontrowersyjnym, czy wnikliwym. Pozostawia to raczej innym produkcjom. Jeżeli zgodzimy się na taką konwencję lekkiego podmuchu refleksji w oparach absurdu i śmiechów, nie będziemy mieli pretensji. Tym bardziej, że jest ona nie wypadkową, przypadkową, a świadomą decyzją. Film nie wymaga od nas ani od siebie za wiele, ale chce by potraktować pewne problemy z lekkim opuszczeniem gardy, ale nie udawać szkodliwe, że nie istnieją. Bystre to i naprawdę lekusieńkie. Wycieczka do Francji po niejeden uśmiech oraz liźnięcie tematu, jak to z tym tyglem kulturowym i otwartą Europą jest?

Ocena: 6/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 2

Bercik022

CO? dla kogo ta recenzja ? dalej nie wiem czy film był ok. "Film nie wymaga od nas ani od siebie za wiele, ale chce by potraktować pewne problemy z lekkim opuszczeniem gardy", tak jak ta recenzja nie wymaga od czytelnika zbyt wiele, ale chce by czytać ją w szlafroku z winem jednej ręce i słownikiem synonimów w drugiej.
Nie chce być wścibski czy też nie chce by zabrzmiało to jako obraza, ale czyta Pani komentarze na tej stronie, no nie są one wysokich lotów, więc po co tak się wysilać w te recenzję jak by czytał to sam Jay Cocks. Niusy ma Pani lekkie i świeże, to może recenzje w taki sposób bardziej zrozumiały i mniej wymagający pisać takich filmów jak ten powyżej, przecież to najzwyklejsza komedia, fakt nawet dobra ale do ambitnego kina dużo brakuje, więc po co tak męczyć czytelnika?

@Bercik022 Myślenie to męczenie? Do reszty określenia poziomu intelektualnego czytelnika tego portalu poprzez generalizację nie będę się nawet odnosić, bo uważam to za nie na miejscu i mijające się z prawdą. Te recenzje wędrują po różnych miejscach i znajdują różny odbiór, a po drugie nie mam zamiaru iść na skróty, tylko dlatego, że film to zrobił. ;)

Proszę czekać…