Wywiady z dorosłymi aktorami z filmu "Magiczne drzewo"
Wywiad z Agnieszką Grochowską, odtwórczynią roli mamy w „Magicznym drzewie”
Pani Agnieszko, czy przed pracą na planie kinowej wersji „Magicznego drzewa” znała Pani wcześniej filmy Andrzeja Maleszki?
Widziałam jeden odcinek. Ale spotykając się z reżyserem wiedziałam, że ma powstać film dla dzieci i o dzieciach. Nie obcuję na co dzień z dziećmi, nie grałam też wcześniej w filmach dla dzieci... Na pierwszym spotkaniu Pan Andrzej powiedział, że bardzo młodo wyglądam, a miałabym zagrać matkę trójki dzieci (śmiech)... Lecz jak sam stwierdził, czasami jest tak, że to, co na pozór pasuje, to potem nie pasuje, a to, co wydaje się nie pasować, to koniec końców pasuje idealnie. Pan Andrzej ma doskonałą intuicję, sprawdziła się w większości jego filmów, którymi zgarnął chyba wszystkie możliwe nagrody. Mam nadzieję, że i tym razem tak będzie.
Jak pracuje się z Andrzejem Maleszką, czy praca w filmie dla dzieci różni się od pracy w filmie dla dorosłego odbiorcy?
Tak, jest inaczej. Mało czasu miałam też na bliższe poznanie reżysera. Na co dzień gram głównie „duże role” tzn. na planie spędzam 90% czasu, w tym przypadku to dzieci są głównymi bohaterami i to one miały okazję dobrze poznać reżysera, zżyć się z ekipą. Ja zbyt mało czasu z nimi przebywałam. Jedno mogę powiedzieć. Lubię, gdy reżyser dobrze wie, co chce osiągnąć, do jakiego celu zmierza i umie jasno to komunikować – taki właśnie jest Andrzej Maleszka. Ma swoje wizje, pomysły, często zaskakujące dla reszty ekipy i konsekwentnie dąży do ich realizacji. I to jego filmom wychodzi tylko na dobre.
W filmie jest Pani zawodową wiolonczelistką, czy umie pani grać na wiolonczeli?
Poznałam ten instrument w filmie „Hania” Janusza Kamińskiego. Lecz grać na nim oczywiście nie umiem. Miałam na planie pomoc, uczyła mnie, jak trzymać smyczek i w których momentach go zmieniać. Pani profesor była dla mnie dużym wsparciem. W scenie na promie gramy muzykę Mozarta... Na szczęście na planie tak głośno puszczono muzykę z playbacku, że nie słyszeliśmy swojego rzępolenia (śmiech). Wydawało nam się, że to my tak pięknie gramy – to było zabawne.
We wszystkich odcinkach „Magicznego drzewa” to dzieci wiodą prym. Proszę opowiedzieć nam o dzieciach grających razem z Panią.
Dzieci były fantastyczne! Przed zdjęciami wydawało mi się, że wspólna praca będzie trudna. Ja w ogóle nie mam kontaktu z dziećmi w tym wieku, obawiałam się trochę tej konfrontacji... Muszę w tym miejscu mocno pogratulować Panu Maleszce, że potrafił takie dzieci znaleźć! A jakie są to dzieciaki? Filip to mały uwodziciel, czarujący, inteligentny... Ma chyba 12 lat. Majka, dziesięciolatka, to prawdziwa przylepa, pełna wdzięku i uroku. Momentalnie się zaprzyjaźniłyśmy. Adaś, najmłodszy, 7 lat – to prawdziwy geniusz. Fantastyczny wizerunek, okularki, postawa. Mądry, ale nie przemądrzały. I wszyscy niesamowicie skupieni na pracy.
Czy były jakieś trudne dla nich momenty na planie?
Tak, na przykład na promie. Wiał bardzo zimny wiatr, a one popłynęły w dwudniowy rejs do Szwecji. Takie przenikliwe zimno jest trudne do zniesienia nawet dla dorosłych, a one dzielnie wytrwały.
Czy w filmie będą jakieś atrakcje, które mogą fascynować współczesne dziecko?
Tak, całe mnóstwo. Samochody, motory same jeżdżą, krzesła same chodzą, dzieciaki są wyrzucane w górę na kilka metrów. Straszny, zły facet ciągle ściga głównych bohaterów i to w dodatku na jakichś dziwnych szczudłach. Gdybym była dzieckiem, sama pewnie chciałabym brać udział w takiej przygodzie.
Czy zdarza się Pani marzyć o posiadaniu magicznych przedmiotów?
Raczej nie. W moim życiu ciągle zdarza się dużo fajnych rzeczy. Poza tym jestem realistką, konkretnie do życia podchodzę... Byłoby bezczelnością z mojej strony marzyć jeszcze o jakiś magicznych zdarzeniach.
Wywiad z Andrzejem Chyrą, odtwórcą roli taty w „Magicznym drzewie”
Panie Andrzeju, czy grał Pan już kiedyś w filmie dla dzieci? Proszę opowiedzieć, jak zaczęła się Pana przygoda z „Magicznym drzewem”.
Nigdy wcześniej nie grałem w filmie dla dzieci. Do filmu zaprosił mnie reżyser Andrzej Maleszka, pokazał odcinki z telewizyjnej serii „Magicznego drzewa”. Wydały mi się dobrze zrobione, pomyślałem, że warto się zaangażować. Oczywiście były na początku pewne kłopoty z terminami... ale koniec końców udało się wszystko pogodzić.
Jaką postać gra Pan w kinowej wersji „Magicznego drzewa”?
Gram ojca głównych bohaterów. Razem z Agnieszką Grochowską jesteśmy rodzicami, którzy ulegają pewnemu zaczarowaniu... W wyniku niecodziennego zbiegu okoliczności kochający, troskliwi rodzice ulegają przemianie. Nagle ważniejsze od dzieci, od rodziny staje się dla nich zarabianie pieniędzy. Dzieci oczywiście uparcie walczą o odzyskanie dawnych rodziców, udają się za nimi nawet w podróż promem.
Jaki zawód wykonują filmowi rodzice...?
Rodzice są muzykami, ja gram na skrzypcach, filmowa mama na wiolonczeli.
Czy umie Pan grać na skrzypcach?
Nie, nie bardzo. Choć nie są mi zupełnie obce... Jako dziecko miałem mały epizod związany z nauką gry na skrzypcach. Pamiętałem je jako bardzo trudny instrument. I to akurat się potwierdziło.
Kompozytorem muzyki do filmów Andrzeja Maleszki jest zazwyczaj Krzesimir Dębski. Czy gracie w filmie jego utwory?
Nie (uśmiech). Graliśmy na szczęście tylko Mozarta. Muzyce Krzesimira moglibyśmy nie podołać...
Pan Andrzej Maleszka ma za sobą ogromne doświadczenie w pracy z dziećmi. Proszę opowiedzieć, jak układają się relacje miedzy dziecięcymi aktorami a reżyserem?
Pan Andrzej traktuje dzieci bardzo profesjonalnie i poważnie. Pewne emocje, stany tłumaczy im większymi literami, opowiada, obrazuje. Mimo to traktuje je jak każdego innego aktora. Dzięki temu poczucie ważnej roli do spełnienia w filmie przenosi się i na dzieci, one czują się tak samo odpowiedzialne za film jak dorośli aktorzy. Dziecięca natura potrzebuje ciągłego poruszania się, zaspakajania ciekawości... Dzieci to niespokojne duchy. Pan Andrzej doskonale sobie z nimi radzi.
Czy jako dziecko marzył Pan o tym, by posiadać zaczarowany przedmiot?
Przyznaję, że nie pamiętam... Pamiętam z dzieciństwa jedynie zaczarowany ołówek. Ale myślę, że każdym z nas, w dorosłym także, jest chęć przekroczenia realnego świata, osiągnięcia tego, co niemożliwe. Film odpowiada dziecięcej psychice, ale wydaje mi się, że doskonale odnosi się również do naszych dorosłych marzeń.
Panie Andrzeju, czy trudno jest grać, gdy jednym z bohaterów, obdarzonych zresztą własną wolą i charakterkiem, jest magiczny przedmiot? Jak wygląda w takich przypadkach praca na planie filmowym?
Muszę przyznać, że czasami bywa trudno. Na planie filmowym magiczne działania przedmiotów nie są tak widowiskowe, jak na ekranie, już po obróbce cyfrowej. Trzeba umieć sobie wyobrazić te działania, umieć się do nich odnieść. W Polsce w zasadzie nie tworzy się filmów wykorzystujących „magię”, mało mamy takich doświadczeń. Pan Andrzej Maleszka jest, można by powiedzieć, prekursorem tej sztuki w Polsce.
Kręciliście Państwo film w kilku miejscach w Polsce. Czy któreś z nich jakoś szczególnie zapisało się w Pana pamięci?
Pozytywnie zaskoczyła mnie Bydgoszcz. Wcześniej wydawało mi się, że to trochę smutne miejsce... A tu niespodzianka. Okazało się, że to bardzo ładne miasto! Co przyjemne – miasto zżyte z rzeką. To w Polsce rzadkość. Zazwyczaj miasta budowane są nad rzeką i żyją trochę obok niej. Bydgoszcz wydaje się być zintegrowana z rzeką, albo przynajmniej zmierza w tym kierunku.
Wywiad z Hanną Śleszyńską, odtwórczynią roli ciotki w „Magicznym drzewie”
Pani Hanno, czy rola Ciotki w filmie „Magiczne drzewo” Andrzeja Maleszki to Pani pierwsze spotkanie filmami z tego cyklu?
Pan Andrzej zapraszał mnie kilkakrotnie do realizacji swoich filmów, lecz za każdym razem coś stało na przeszkodzie, a to premiera przedstawienia w teatrze, w którym grałam, a to mój wyjazd do Kanady... Powiedziałam kiedyś Andrzejowi Maleszce, że zagram każdą rolę, jaką mi zaproponuje, bo bardzo lubię tego typu filmy i cenię jego twórczość. […].
Ciotka, którą gram jest zła! Ciągle strofuje dzieci, poucza, usiłuje wychowywać bez serca i miłości. Próbowałam na planie trochę tę Ciotkę zmiękczyć, ułagodzić, ale reżyser twardą ręką trzymał mnie w ryzach, pilnował, żebym trzymała się scenariusza. Lubię reżyserów którzy dokładnie wiedzą, czego chcą. Praca wtedy jest trudna, ale i stawiająca wyzwania... Andrzej Maleszka ma bardzo bogatą wyobraźnię, on napisał scenariusz, miał w głowie szczegółowe wyobrażenie wszystkich scen i dążył do dokładnej realizacji swojej wizji tego filmu. W postaci, która odgrywam jest jeszcze jedna ciekawostka. Moja rola jest jakby połowiczna... Jestem tylko częścią postaci. Jestem jakby prologiem, bo na tę postać składają się dwie osoby – dorosła ciotka i ciotka-dziewczynka (ciotka która uległa przemianie pod wpływem magii).
Czy zdradzi nam Pani, jak dochodzi do przemiany dorosłej ciotki w małą dziewczynkę?
Myślę, że będzie to bardzo fajna scena – wiatr zamienia mnie w mała dziewczynkę, sypią się na mnie zewsząd liście, mąka, leci dym i jest spore zamieszanie...
W filmie znajdą się sceny kręcone na morzu, na promie, czy brała Pani w nich udział?
Nie, nie płynęłam z ekipą promem. Miałam za zadanie odjechać samochodem z portu, gdy prom odpływał. Tu też było i zabawnie, i trochę nerwowo. Prom faktycznie odpływał, a my z różnych powodów powtarzaliśmy scenę. O mały włos nie zdążylibyśmy tego nakręcić! Promu nie można było zawrócić, wszystko musiało się udać za tym jednym razem.
Czy ogląda Pani tego typu filmy razem ze swoimi dziećmi? Jak Pani myśli, czy jest to kino dla każdego?
Tak, jak najbardziej. Oglądaliśmy „Magiczne drzewo” w domu razem. Wszystkim nam się podobało. Oczywiście najlepiej trafiało do Kuby, on ma 12 lat i jest najlepszym odbiorcą tego typu filmów. Choć Kuba na dokładkę, z racji tego, że ma za sobą już pierwsze występy na deskach teatralnych i w serialu telewizyjnym, patrzy na filmy także pod kątem gry aktorskiej, analizuje sposób poruszania się, mimikę, wczuwanie się w charakter postaci... Ale jak wszystkie dzieci i chyba większość dorosłych lubi marzyć, fantazjować. Taka jest nasza natura, że marzymy o lepszym świecie, niecodziennych zdarzeniach. Moje pokolenie żyło pod wpływem zaczarowanego ołówka, który mógł narysować wszystko i baśni czytanych z książek.
Pamięta Pani magię baśni z dzieciństwa?
Pamiętam, że potrafiłam po dziesięć razy czytać tę samą baśń i nigdy mi się nie nudziła. Miałam swoją ulubioną książkę „Bajarka opowiada”. Były w niej baśnie przeróżnych narodów: i węgierskie, i rumuńskie, i rosyjskie, z całego świata. Czytałam miedzy jedną a drugą kanapką przy stole kuchennym. Z sentymentem dziś do tego wracam. Baśnie mają moc terapeutyczną, biedny może być bogaty, chory zostaje uleczony, kopciuszek zamienia się w królewnę... Baśniowa magia leczy z samotności i ludzie dzięki niej żyją długo i szczęśliwie. Trochę tej baśniowej magii możemy znaleźć właśnie w filmach Andrzeja Maleszki. One też dzięki magicznym przedmiotom, cudownym zjawiskom kończą się happy endem.
Myślę, że możemy zatem zawyrokować, że „Magiczne drzewo” to w pewnym stopniu współczesna polska baśń filmowa.
Z pewnością tak, choć nie jest to kino w stylu Disneya czy Harry’ego Pottera i chyba zresztą bardzo dobrze. Spokojnie może konkurować z produkcjami z całego świata, udowodniło to licznymi nagrodami. Podoba się i dzieciom, i dorosłym.
Wywiad z Maciejem Wierzbickim, odtwórcą roli Maxa w „Magicznym drzewie”
Czy Pana synowie znają fabułę filmu?
O tak, Staś zna scenariusz na pamięć. Przy nim ćwiczyłem, dużo z nim rozmawiałem o tym filmie, a Antoś to się nawet trochę mnie bał w roli Maxa. Strasznego faceta w długim płaszczu...
Jak Pan myśli, czym zafascynuje dzieci film „Magiczne drzewo”? Zaczarowanymi przedmiotami, gadżetami, efektami komputerowymi?
Mam nadzieję, że najciekawsza będzie dla nich sama historia, opowieść, a zaczarowane przedmioty będą ją tylko cudownie ubarwiać. „Magiczne drzewo” to niesamowita przygoda przede wszystkim!
Podobno chodzi Pan w filmie na szczudłach?
Tak. Początkowo trenowałem na sztywnych drewnianych – nie było łatwo, potem zamieniłem je na elastyczne. Ale o tym na razie cicho sza... To będzie prawdziwa niespodzianka. Na szczęście i dla mnie, i chyba filmu, miałem trenerów. Bardzo pomogli mi kaskaderzy z Akademii Kaskaderów Filmowych Roberta Brzezińskiego z Warszawy. Szczególnie Piotr Walendziak, który był moim dublerem. Jestem pełen uznania dla ich pracy i umiejętności.
Proszę opowiedzieć, jak pracowało się Panu z dziecięcymi aktorami?
Myślałem, że będę miał z nimi większą styczność... Lecz przez cały prawie film ścigam ich. Co na planie skutkowało tym, że się mijaliśmy. Na przyjaźń nie było czasu. Dużo bardziej zżyli się z nimi ludzie z ekipy. Bywało, że dzieciaki wchodziły im na głowę i to dosłownie. Uwieszały się na nich. Dzieci na stałe miały na planie dwie opiekunki. Ja grałem z nimi w piłkę, oglądałem katalogi z lego, wspólnie jedliśmy obiady. Choć są to typowe rozbrykane dzieci, to jednak wspaniale koncentrowały się na pracy. Szybko przystosowały się do specyfiki pracy na planie. Poza tym z wielką przyjemnością patrzyłem na ich świeżość, otwartość... Miło było je obserwować.
Panie Macieju, proszę o kilka sów na temat pomysłodawcy i realizatora, czyli głównego twórcy „Magicznego drzewa”.
Ja sobie zawsze wysoko cenię reżyserów, którzy potrafią rozmawiać z aktorem. Którzy potrafią wysyłać jasny, konkretny przekaz. I taki jest Andrzej Maleszka. Do tego Pan Andrzej jest pozytywnie zakręcony w temacie dziecięcego świata, taki trochę Piotruś Pan.
Rozmawiała Kamila Waleszkiewicz