Wywiad z Jackiem Braciakiem
Jacek Braciak – Rozmowa z filmowym Pajtkiem:
– Michał Szczerbic jest niezwykle doświadczoną osobą w branży, ale w Sprawiedliwym debiutuje jako reżyser. Dało się to odczuć na planie?
– Michał był pod każdym względem przygotowany do tego filmu, a przy tym jeszcze wykazywał się taką wrażliwością debiutanta, mimo wieku w jakim jest. Myślę, że ogromną pomocą była jego wiedza na temat tamtych czasów. To jest też człowiek, który się pasjonuje historią i wszystkim, co jest dookoła. Ja ani przez moment nie miałem wrażenia, że to jest dla niego jakaś terra incognita. Aczkolwiek potrafił powiedzieć: „nie wiem”. To bardzo cenne.
– Ta historia ma dla niego bardzo osobisty wymiar. Czy nie utrudniało to czasami pracy, nie wprowadzało dodatkowych emocji?
– Nie. Michał jest człowiekiem bardzo zrównoważonym, również w pracy, więc był daleki od jakichkolwiek emocji. Tym bardziej, że to wszystko zostało już przyprószone filtrem czasu. Miał do tego spory dystans.
– Na ekranie ekipa aktorska sprawdza się doskonale. Czy na planie też mieliście poczucie, że stanowicie zespół, dobrze wam się razem pracowało?
– Tak. Aczkolwiek nie ukrywam, że są osoby, z którymi się gra świetnie, a są takie, z którymi się gra tylko dobrze. Ja przede wszystkim jestem szczęśliwy, że mogłem się spotkać na planie chociażby na chwilę z panią Mają Komorowską, czy z Olgierdem Łukaszewiczem. Wcześniej nie miałem tego zaszczytu i myślę, że dużo z tego wyniosłem dla siebie. Mogłem obserwować pracę tych ludzi, ich podejście do zawodu. Na przykład pani Komorowska potrafiła w izdebce siedzieć przez 5 godzin. Mimo przerw na herbatę ona tam tkwiła po prostu i czekała na ujęcie, absolutnie skupiona. Takie podejście jest dziś bardzo rzadkie, właściwie go nie ma. Są ujęcia między odebraniem jednego telefonu komórkowego i drugiego. To jest przekleństwo.
– Główną Waszą lokacją zdjęć był Spychów?
– Okolice Spychowa, tak. Michał mieszka w tych rejonach, zna je doskonale, więc było nam znacznie łatwiej. Poza tym też korzystaliśmy z uprzejmości jego przyjaciół i znajomych. To duże ułatwienie. Też z powodów logistycznych, bo jeśli wszystko jest mniej więcej w tym samym rejonie, to nie mamy kłopotów z przerzutem i tak dalej.
– Proszę opowiedzieć mi o Pana bohaterze. Pajtek to wyjątkowo niestandardowa postać...
– Był taki człowiek, taki „dziwoląg”, taki Pajtek. Michał go znał i utrzymywał z nim kontakt jak miał kilka lat. To jest osoba powołana z tej niegdysiejszej rzeczywistości. Natomiast nieuniknione jest, że zawsze taka „rama” się nasyca albo pomysłami reżysera albo pewną, jeśli mogę tak powiedzieć, osobowością aktora. Bo to jednak jestem ja. Więc myślę, że to mój wkład też był istotny. Bo nie chodziło o dokumentalne „odrobienie” tej osoby, czy ona wyglądała tak a nie inaczej, ale o jakiś zespół cech, który był dla nas istotny.
– Jego naiwność i wrażliwość w tamtym świecie sytuuje go blisko roli „wsiowego głupka”. Niektórzy traktują go trochę jak dziecko, ale to jest, zdaje się, kwestia punktu widzenia, który narzuca ich świat?
– Tak jest przez niektórych postrzegany, oczywiście, jako wsiowy głupek. Te wszystkie dowcipy z przyklejaniem kartki na plecy w tartaku, inne żarty. Przez swoją rodzinę jest traktowany jak najbardziej serio. Otóż Pajtek ma taką przypadłość, czy też zaletę, że postrzega świat oczami dziecka. Jest niezwykle wrażliwy, czuły na czyjąś krzywdę. Jest w tym jakaś metafizyka, chociażby związana z tym, że on wie, jak ktoś będzie wyglądał po latach. To są rzeczy niewytłumaczalne. Idąc tropem logiki można powiedzieć: „Ale to jest niemożliwe, to jest bzdura!” Na szczęście są takie tajemnice, których wyjaśniać nie trzeba, narażając się też tym samym na jakiś zarzut bajki, czy wymysłu.
– Podobno rola Pajtka została napisana specjalnie dla Pana?
– Rzeczywiście otrzymałem propozycję nie do odrzucenia, ponieważ Michał Szczerbic zatelefonował mówiąc, że napisał scenariusz z myślą o mnie. Przeczytałem go i uznałem, że temat filmu jest na tyle istotny, że muszę to zrobić, choćby nie wiem co.
– Czy prawdziwy Pajtek rzeczywiście był wegetarianinem?
– Tak, był. To było niezwykłe na owe czasy.
– Czy przygotowywał się Pan jakoś szczególnie do tej roli? Na przykład spotkał z kimś, kto po wojnie odnalazł zaginioną rodzinę?
– Rzeczywiście od kilku miesięcy nie jadłem mięsa, bo uważałem, że tak należy, ale to właściwie była taka jedyna kwestia. Ja nigdy nie staram się wiedzieć, w jakim kontekście występuje moja postać ze scenariusza. Mnie, mówiąc bardzo trywialnie, obowiązują sceny, w których biorę udział, więc ja nie mam takiej nadświadomości na temat filmu i nie chcę jej mieć. Nie przygotowywałem się z tego całego okresu, bo Pajtka to po prostu nie dotyczyło.
– Nie ma dla pana znaczenia czy film, w którym ma Pan grać to będzie dramat, czy komedia?
– A czym się różni komedia od dramatu? Ano niczym, w sensie aktorskim niczym, dlatego, że komedie gra się tak samo prawdziwie, tylko kontekst może być zabawny. Wszelkie takie występy, które komunikują: „Robimy miny, bo gramy w komedii” to jest jakieś nieporozumienie. Komedia wtedy jest zabawna, kiedy przykładamy jakieś zaangażowanie niewspółmierne do okoliczności, ale jeżeli chodzi o granie, to nadal obowiązuje psychologia, prawda i tak dalej.
– Dlaczego uznał Pan temat filmu za tak istotny?
– Niezależnie od efektu, czyli jak film zostanie odebrany, to jest głos w bardzo istotnej sprawie, która ciągle dotyczy nas, Polaków. Mam na myśli temat żydowski. Nie uważam, że to jest temat wyeksploatowany, załatwiony, dopowiedziany. Nie. Jest szereg takich połaci, które są dosyć ciemne – czy też raczej są jak takie białe karty. Z tego powodu uznałem, że to jest istotne. Takich rzeczy robi się niewiele. Poza tym dla mnie, jako aktora, ta rola była swego rodzaju wyzwaniem. Zawsze się cieszę, jeśli mam szansę spróbować czegoś innego niż to, co robiłem wcześniej. A mam wrażenie, że to jest właśnie takie wyzwanie.
– Opinia publiczna chętnie widzi Polaków heroicznych, którzy ratowali Żydów w trakcie wojny. O zdrajcach czy zwykłych tchórzach nie chce słyszeć. W tym filmie, mam wrażenie, pokazane są obie te postawy.
– Tak, oczywiście. To jest opowieść o ludziach, którzy przejawiali różne postawy, którzy się bali i z jakichś powodów czegoś nie robili albo się bali, ale robili, bo tak trzeba. Bo trzeba być przyzwoitym, po prostu. Taka postawa uczciwości jest, myślę, dominująca w tym filmie. Jakkolwiek nie mogę powiedzieć, ale to jest tylko moje zdanie, że są rzeczy, które usprawiedliwiają niegodziwości, czy takie, które te niegodziwości usprawiedliwiały w tamtym czasie. Nie, nie, nie. U nas były rzeczywiście drastyczne kary w stosunku do ludzi, którzy ukrywali Żydów, ale ja się nie zgadzam, że one usprawiedliwiają takie a nie inne postępowanie. Myślę, że grzech zaniechania jest tutaj kluczowy. Jedną z największych ułomności ludzkich jest tchórzostwo.
– Niewiele się da z tym zrobić. Czy patrząc na sporą zawieruchę medialną na przykład po Idzie myśli Pan, że wy się też znajdziecie w oku cyklonu medialnych kontrowersji?
– Myślę, że tak, bo zawsze to jest temat drażliwy. Natomiast jeśli mam być szczery, to 90% tych opinii jest dla mnie nieistotna. Wierzę w ludzi światłych, choć nie wiem czy stanowią oni procent, czy promil. Dla mnie ważne jest, jaki jest mój pogląd i opinia ludzi mi bliskich. Nie zamierzam się podporządkowywać opinii ogólnej. Natomiast ocena wymowy filmu nie należy do mnie. Ale to też nie jest tak, że ja nie mam swojego zdania na ten temat, na temat tych wypadków i tego filmu, który o tym opowiada.