W tym filmie nie zagrało absolutnie nic - od scenariusza po wizualny aspekt widowiska. Co gorsza poprawność polityczna dosięgła nawet kosmicznego łowcę. 2
Nowy film o Predatorze to kolejny przykład kultowej franczyzy, która zostaje zmasakrowana przez współczesne trendy związane z szerzeniem politycznej poprawności. Tym razem jeden z największych kozaków w historii kina został pobity przez nastoletnią Indiankę.
Zacznijmy jednak od początku. Akcja filmu rozgrywa się w 1719 roku, gdzie młoda Indianka z plemienia Komanczów nie ma zamiaru być, jak inne kobiety zamieszkujące wioskę. Ona zamiast gotować, uprawiać ziemię oraz zajmować się zielarstwem woli polować i walczyć, co oczywiście spotyka się z dezaprobatą ze strony męskiej części jej plemienia. Sytuacja się zmienia, gdy na horyzoncie pojawia się kosmiczne zagrożenie w postaci łowcy, który przybył znaleźć na Ziemi godnego przeciwnika.
Punkt wyjściowy filmu Predator: Prey wydaje się być absolutnie wspaniały. Scenarzyści osadzili tę opowieść w takim momencie historii, gdzie pojawienie się Predatora dawało im niesamowite pole do popisu. Niestety w roli głównej przeciwniczki zdecydowali się postawić naprzeciwko niego nastoletnią dziewczynę, która ma nawet problemy z upolowaniem zająca. Jest za to pyskata, nie słucha starszych, ma nieziemsko wielkie ego i robi wszystko pod prąd - jak 200-kilowy kosmiczny łowca ma poradzić sobie z kimś takim? Historii zaprezentowanej w Predator: Prey nie pomaga również fakt, że twórcy ocieplają, jak tylko mogą wizerunek Indian. Nie mam z tym problemu, tylko dlaczego na swoich bohaterów wybrano akurat najbardziej bezwzględne i brutalne plemię ze wszystkich? Polecałbym scenarzystom na początek poczytanie trochę o historii Komanczów oraz obejrzenie jakichś produkcji dokumentalnych. Jestem pewien, że w historii Ameryki znaleźlibyśmy nieco mniej radykalne w swoich działaniach Rdzenne Ludy.
Inna sprawa to sam kosmiczny łowca, który do pewnego momentu wydaje się być najmocniejszym punktem programu. Jego wygląd jest naprawdę niezły, ale właśnie... do pewnego momentu. Kiedy z jego głowy strącony zostaje hełm naszym oczom objawia się paskudna morda CGI, zero jakichkolwiek efektów praktycznych. Jego zachowanie także pozostawia wiele do życzenia - nie wiem czy Dan Trachtenberg oraz jego ludzie oglądali dwa oryginalne filmy z serii, ale najprawdopodobniej nie zrozumieli istoty tej postaci. Predator polował na ofiary, które były godne jego potędze, miały być dla niego wyzwaniem. W nowym filmie kosmiczny łowca marnuje swoje zasoby na... wilki i węże. Druga sprawa jest taka, że jego oręż i zabawki wydają się być dużo bardziej potężne od tych, które miał w filmie Predator - ten zarzut jednak jest jeszcze do uratowania przez obrońców filmu, więc nie będą w to dalej brnął.
Skoro wspomniałem już o wilku i wężu to nie mogę pominąć również aspektu wizualnego tego tworu. Najdelikatniej rzecz ujmując dorównuje on poziomem scenariuszowi, czyli jest po prostu marny. Efekty specjalne i komputerowo wygenerowane zwierzęta wyglądają fatalnie, a przoduje w tym wszystkim niedźwiedź. Kamuflaż Predatora także pozostawia wiele do życzenia, a tutaj dochodzi także fakt, że jest on zaprezentowany w inny sposób niż w poprzednich filmach.
Predator: Prey to także film akcji, który nudzi. Sekwencje, które powinny nas elektryzować i budzić napięcie są strasznie denne i nijakie, ale nie ma co się dziwić. Kosmiczny łowca staje oko w oko z nastolatką, która w finale walczy z nim lepiej niż Arnold Schwarzenegger w pierwszym filmie - jak ja mam traktować to poważnie? Skoro jesteśmy też przy pierwszym Predatorze to zapewne pamiętacie sceny z błotem i obniżeniem temperatury ciała - pomysł jaki serwują nam twórcy nowej odsłony jest tak kuriozalny, że idealnie wpasowuje się w scenariusz tego tworu i doskonale wyjaśnia nam z czym mamy do czynienia.
No no kurcze przyjemnie się to oglądało, Polecam 😉👍