Film Stollera podejmuje kontrowersyjny temat, ale pozostawia go samemu sobie w pozycji ledwie zgłębionej, muśniętej naskórkowo 6
„Mógłbyś być trochę mniej sobą?”- pyta Aaron (Luke Macfarlane). Bobby (Billy Eichner) jest zaskoczony. Mężczyźni poznali się podczas jakiegoś gejowskiego party. Wywodzą się z różnych światów. Aaron czas spędza głównie na siłowni wśród podobnych do siebie przystojniaczków. Bobby prowadzi podcast radiowy. Obnaża w nim konserwatywną pruderię, pisze książki i organizuje happeningi. Ostatnio doszukał się źródeł, z których wynikało, że Abraham Lincoln miał w swoim życiu wątek homoseksualny. Bobby ma zamiar tę wiedzę upublicznić. Jest też na tropie wątków gejowskich wplecionych w Wojnę Secesyjną. „5000 lat wymazywania.” - to hasło przyświecające pisarzowi szukającemu na tym polu kontrowersji. Aaron jest wprawdzie homoseksualistą, ale ze swoją orientacją się nie obnosi. Gdy zaprosi do domu rodziców i przedstawi im Bobb’ego będzie musiał temperować szczerość jego wyznań. Są zbyt niemoralne jak na prowincjonalnych obywateli Stanów Zjednoczonych doby 21 wieku.
![](/assets/empty-2c4aa66e5ad9026a469eaf3dca27abb3e7c7f3f7baeb7fa68b6d64e8223d9edc.gif)
„Łączy nas coś więcej niż seks.” - chciałby powiedzieć Bobby. Aaron jest atrakcyjnym mężczyzną z aspiracjami intelektualnymi. Jednak bliżej mu do kolegów z „siłki” niż zakompleksionego Bobby’ego. „Nie za bystrzy, ale słodziaki.” - mawia o swoich kochankach Aaron. Bobby tymczasem realizuje się w misji coming outów. Jego zespół aż kipi pomysłami na afirmację homo nienormatywności. Sami są tacy. Podczas kolegiów redakcyjnych mężczyźni mówią tam żeńskim głosem i odwrotnie. Świat Bobby’ego nie jest prosty. Mężczyzna chciałby równouprawnienia, ale partner, którego kocha wybiera dyskretną intymność.
„Bros” w reżyserii Nicholasa Stollera przełamuje skrzętnie skrywane tabu. Pod kołdrą komediowej zgrywy dowiadujemy się cokolwiek więcej o świecie nieznanym i skrupulatnie izolowanym, choć przy tym paradoksalnie afirmowanym podczas parad równości. Stoller usiłuje pokazać realny obraz homoseksualnego środowiska, jednak robi to w sposób powierzchowny i niewyzbyty stereotypów. „W prostatę!” - powtarza jakiś zasłyszany cytat któryś z bohaterów „Brosa”. Jeden jest „pasyw”, drugi „aktyw”, ale wszyscy sprawiają wrażenie radosnych. Z traumami nikt tu się nie obnosi, nikt nie wygląda na wykluczonego, za nikim nie ciągnie się pasmo infamii. Film Stollera podejmuje kontrowersyjny temat, ale pozostawia go samemu sobie w pozycji ledwie zgłębionej, muśniętej naskórkowo.
![](/assets/empty-2c4aa66e5ad9026a469eaf3dca27abb3e7c7f3f7baeb7fa68b6d64e8223d9edc.gif)
Bobby angażuje się w realizację wystawy, której treścią byłaby historia ruchu LGBT. Wygłasza długą tyradę, której z uwagą słucha Aaron. Po jej skończeniu zamiast skomentować to, co usłyszał jest w stanie co najwyżej wydukać z siebie zaledwie: „Chcesz jeszcze piwo?” Mimo, że dialogi „Brosa” są gęste i nieustające, trudno z nich wysupłać jakiś morał istotny dla całości. Przegadane sekwencje wiją się w niekończącym korowodzie. Należy jednak oddać Stollerowi honor, że choć jego film nie epatuje wyuzdanym seksem, to już same sceny męskiej adoracji i nagości wydadzą się dość odważne jak na dzisiejsze standardy kinowe. „Bros” nie wywoła swoim pojawieniem się zapewne jakiejś szeroko komentowanej dyskusji. Na komedię jest zbyt nieśmieszny, na przełomowy, kontrowersyjny, rezonujący pamflet zbyt płytki. A na ekrany kina w Kraśniku i tak nie wejdzie z przyczyn obiektywnych.