„Leo”, będąc co prawda komedią muzyczną, opiera się także na zmaganiach słowa oraz obrazu 6
Leo jest 74-letnią jaszczurką zamkniętą w terrarium szkolnym. Za towarzystwo ma równie wiekowego żółwia Lejka. Obaj obserwują z niewielkiego dystansu zmagania edukacyjne kolejnych roczników szkolnych. Zwierzęta nie mają rzecz jasna głosu, mogą co najwyżej śledzić tok lekcji. Tryb nauki jest powtarzalny, Leo wraz ze swoim opancerzonym koleżką zjedli zęby na tym, co dla kolejnych roczników elementarnej szkoły będzie zaskoczeniem. Obecna wychowawczyni zachodzi w ciążę i wkrótce będzie urlopowana. Na jej zastępczynię delegowana zostaje leciwa oraz apodyktyczna pani Malkin. Nowa nauczycielka nie znosi sprzeciwu. Prezentując się klasie, wykłada na belferskie biurko: kastet, linijkę oraz stoper, którym będzie mierzyła precyzję czasu wypowiedzi przepytywanych uczniów. Leo i jego pancerny kompan staną się świadkami nowych porządków w szkolnej klasie. Zwierzęta jednak nie są zaskoczone. Niejedno w swoim terraryjnym życiu widziały.
„Nie mam problemów – tylko zepsutą komórkę” – oznajmia chłopiec, któremu pani Malkin zaleciła wziąć Leo na weekend do swojego domu. Pełniąca zastępstwo nauczycielka wprowadziła nieznane przedtem porządki. Do nich należy punkt mówiący o opiece uczniów nad szkolnymi pupilami. Leo przechodzi więc z rąk do rąk, bywając gościem w kolejnych domach. Miejskie środowisko to nie jest wymarzony azyl dla jaszczurki. Ta marzy o egzystencji gdzieś na bagnach. Musi zaś być świadkiem ludzkich dramatów, zamknięta w ekskluzywnych nieraz apartamentach. Leo poznaje prywatne problemy dzieci, które odsłaniają mu swoje osobiste tajemnice. Chłopiec, który w klasie jest uważany za twardziela, zdradza prywatnie własną słabość do komórek. Inna z klasowych wodzirejek bywa w zaciszu domowym hołubiona przez rodziców. Wmawiają oni córce jej wyjątkowość. Leo gasi te narcystyczne aspiracje, ku zdumieniu dziewczynki.
Film Leo awizowany jest dla widowni małoletniej, choć jego przesłanie płynie z pozycji istot doświadczonych. Animacja w reżyserii duetu Robert Marianetti/Robert Smigel wspomagana dubbingiem i renomą Adama Sandlera opiera się na przytomnym pomyśle, by skonfrontować autorytet nauczycieli z opinią tych, którzy szkołę znają z innej perspektywy. Leo, będąc co prawda komedią muzyczną, opiera się także na zmaganiach słowa oraz obrazu. Zwichrowana ta mozaika zawiera w sobie wprawdzie słuszną pointę o prymacie doświadczenia postronnych obserwatorów nad zdaniem tych, którzy bywają bezpośrednio zaangażowani w sprawę. Sam film gubi jednak chwilami niniejszą mądrość, gmatwając wątki ważne z mniej istotnymi.
„Każdy z nas czegoś się boi, więc nie dopuścicie tej świadomości do siebie” – oznajmia sentencjonalnie Leo swoim nieformalnym uczniom. Ale i sama jaszczurka nie jest wolna od obaw. Leo wie, że kres jego życia czai się za rogiem. Zwierzę postanawia więc zaznać tego, co w długim życiu nie było mu dane. Wolność wyboru uzna za akt uzasadniony. Dzieci oddane pod kuratelę pani Malkin otrzymały tymczasem zapewnienie, że za dobrą naukę będą mogły wybrać się na wycieczkę do magicznego lunaparku. Tam chwilowo buszuje Leo, który urwał się ze smyczy ludzkich opiekunów. „To gorsze niż tata w leginsach” – powiada któryś z uczniów. Ta deklaracja ma określać najniższy w oczach dzieci ze stopni żenady. Leo ze swoim 74-letnim doświadczaniem spróbował jednak wykazać, że wiek nie jest równoznaczny z poziomem obciachu.