Tani klimat i brak wyrazistego bohatera sprawiają, że film wypada płytko i bez polotu. 3
Nie bedę owijał w bawełnę. Kolejna próba przywrócenia Hellboya na ekran wali taniochą. Kiedyś rozpocząłem seans kinowy filmu Hellboy: Wzgórza nawiedzonych od razu poczułem, że jest to produkcja o niskim budżecie, chociaż trudno uwierzyć, że wydano na nią aż 20 milionów dolarów. Po raz drugi napiszę, że nie będę owijał w bawełknę. Hellboy: Wzgórza nawiedzonych wygląda jak film za paczkę żelek i puszkę napoju gazowanego – i to tego z niższej półki. Zamiast odświeżającego ujęcia na popularnego antybohatera, dostajemy obraz, który bardziej przypomina produkcję komiksową od The CW niż pełnoprawne kinowe widowisko.

Akcja filmu toczy się w 1959 roku i opowiada o Hellboyu, który wraz z nową partnerką Jo, agentką Biura Badań Paranormalnych i Obrony, trafia do mrocznych lasów Appalachów. Mieszkańcy wioski żyją tu pod presją wiedźm, a także złowrogiej postaci – tytułowego Crooked Mana (piszę tytułowego, ponieważ w oryginale pojawia się właśnie to imię. Polski dystrybutor postanowił nam nieco urozmaicić tytuł). Niestety film sprawia wrażenie, że fabuła mogłaby toczyć się wszędzie i z każdą postacią – głębsze tło czy mitologia Hellboya pozostają jedynie namiastką w tym zbyt uproszczonym obrazie.
Patrząc na Hellboyów z kinowych ekranów widać wyraźną ewolucję – lub raczej regres. Pierwsza adaptacja Guillermo del Toro z Ronem Perlmanem miała unikalny styl, artystyczne wizje i przemyślane projekty postaci. Perlman tchnął życie w Hellboya dodając mu sarkastycznego charakteru i głębi emocjonalnej. Potem przyszedł David Harbour, którego Hellboy z 2019 roku starał się być bardziej brutalny, choć zabrakło mu stylu, co finalnie przyćmiło potencjał tej produkcji. Jack Kesy jako Czerwony jest jeszcze mniej wyrazisty. Jego Hellboy wydaje się beznamiętny i jednowymiarowy, a scenariusz nie daje mu szans na pokazanie bardziej ludzkiej strony. Nawet w scenach, gdzie mógłby rzucać zgryźliwe uwagi, brakuje prawdziwej iskry.

Film stara się wprowadzić elementy horroru, ale ostatecznie wszelkie straszne momenty były dla mnie obietnicą bez pokrycia. Co prawda film ma swoje momenty, ale ich jest naprawdę zbyt mało, aby dać się całkowicie ponieść napięciu grozy. Nieliczne efekty praktyczne, jak ożywający szkielet, rzeczywiście robią wrażenie, ale brak umiejętnego wykorzystania otaczającej przestrzeni sprawia, że las staje się tylko kolejną nudną scenerią. Reżyser Brian Taylor mógł sięgnąć po więcej inspiracji wizualnych, ale niestety podążył ścieżką najmniejszego oporu.
Hellboy: Wzgórza nawiedzonych to produkcja, która miała potencjał, ale niestety jest kolejnym dowodem na to, że czasem lepiej postawić na wizję artystyczną niż tanią powtarzalność. Wszystko tu wydaje się przypadkowe i powierzchowne – od dialogów po walki. Fani Hellboya mogą poczuć się zawiedzeni, a przypadkowi widzowie prawdopodobnie po seansie będą się zastanawiać, co właśnie obejrzeli. Ja sam jestem gdzieś po środku.