Historie o demonach sprzedają się dobrze, nawet jako nieprawdziwe. 3
Ostatnimi czasy daje się zauważyć osobliwa przypadłość dręcząca twórców filmowych, która polega na kręceniu beznadziejnie głupich, będących zazwyczaj powtórkami hitów z minionych sezonów. Tym sposobem archiwa filmowe powiększyły się o takie chały jak: „Mgła” (remake filmu Carpentera z 1980, co prawda na postawie scenariusza tegoż, ale niestety produkcji to wcale nie pomogło), „Omen” (kolejna, żałosna pod każdym względem próba zmierzenia się z oryginalnym scenariuszem), a teraz „Demon – historia prawdziwa”, film kojarzący się z serią "Egzorcysta". Nie bardzo rozumiem, jaka idea przyświecała polskim dystrybutorom, by nadać temu filmowi tak dziwaczny, wzbudzający u potencjalnego widza podejrzliwość tytuł.
Cóż w tej historii jest tak niewiarygodnego, że zaistniała potrzeba jej uwierzytelniania za pomocą tytułu - perswazji? Odpowiedź na to pytanie jest niezwykle trudna, bo twórcy filmu przedstawiają w osobliwy i niedorzeczny sposób w końcu stary jak świat problem molestowania seksualnego córki przez własnego ojca, które ma miejsce przy cichym przyzwoleniu matki dziewczynki, dla swej wygody ślepej na fakty. Żal po utraconej niewinności zdanej na siebie samą dziewczynki, przeradza się w nienawiść do ojca, której kumulacja wyzwala z jej podświadomości złego ducha, opętującego wkrótce tak ofiarę jak i prześladowcę, by w finale doprowadzić do śmierci dręczyciela.
Gdyby tę opowieść przedstawić w bardziej finezyjny sposób, porzucając próbę przekonania widza o istnieniu demonów nawiedzających gwałcone dzieci, i zamiast tego postarać się o bardziej logiczne uzasadnienie wydarzeń, można by ją było łatwiej zaakceptować. Tymczasem proponuje się nam banalną i oklepaną historię, w której po nawiedzonym domu grasuje niewidzialna i inteligentna, manipulująca sprawnie postaciami siła, która doprowadza do łatwo dającego się przewidzieć finału. Ten schemat już na tyle mocno wyeksploatowany, że trudno oczekiwać, by wzbudził on u widza elementarny choćby entuzjazm.
Nawet jednak w tej "demonicznej" wersji scenariusz mógłby być bardziej przekonujący, gdyby rozwinąć wątek jedynej rozsądnej w tym towarzystwie osoby – nauczyciela Richarda Powella, sceptyka i intelektualisty, który prawdopodobnie domyślał się całej prawdy (co sugeruje scena, gdy matka dziewczynki proponuje mu ożenek z nią, ale on odmawia, rozumiejąc, że to nie rozwiąże jej problemu). Niestety w miarę rozwoju wydarzeń postać traci on wigor i sprawia wrażenie zupełnie bezradnego.
Między nauczycielem a opętaną istnieje więź emocjonalna podobna do więzi łączącej głównych bohaterów „Egzorcysty – Początku”. Sara była opętana własną nienawiścią, z którą bezskutecznie próbował uporać się Merrin. Natomiast w „Demonie” ofiara uwalnia się od napadów złego ducha w chwili śmierci odpowiedzialnego za jej opętanie prześladowcy.
Oprócz gry aktorskiej, której poziom dzięki doborowej obsadzie (Donald Sutherland, Sissy Spacek, James D'Arcy, Gaye Bron) ocenić można jako profesjonalny, na wyróżnienie zasługują jeszcze dwa elementy tej produkcji. Są to zdjęcia Adriana Biddle’a, wprawionego w filmowaniu akcji, horrorów i thrillerów, oraz ścieżka dźwiękowa Caine Davidsona, nieznanego bliżej kompozytora, który uratował narrację filmu, w walny sposób przyczyniając się do zbudowania nastroju grozy.
tylko nie które fajne momenty a tak było mi nudnawo