Nie jest to wcale zły film, ale jakoś tak nie zrobił na mnie wielkiego wrażenia. Robocop naprawdę fajnie się prezentował w tej czerni, ale już ruchu tak dobrze nie było. Mam tutaj w głównej mierze na myśli jedną z końcowych scen z tymi wielkimi robotami, która wypadła po prostu blado.
Całkiem przyjemne odświeżenie starego Robocopa ( przy uznaniu kanonu tylko pierwszej części). Historia Alexa Murphiego w nowym wydaniu, który jako dobry glina kończy marnie jako super glina w tytanowym pancerzu i sterowanym komputerowo wspomaganiu pozostałości jego jestestwa. Ciekawa historia z Gary Oldmanem (niestety mały udział) na czele jako naukowca i stworzyciela, niechcącego niszczyć strzępek człowieczeństwa w resztkach człowieka zakutego w zbroję , napędzanego (chwilami, a chwilami sterowanego statystyką i hormonami) chęcią zemsty do doprowadzenia do sądu i sprawiedliwości [?] człowieka, który doprowadził do jego krzywdy i stania się symbolem walki o lepsze jutro.
Pozostałe
Proszę czekać…
5/10 – Remake najlepiej wychodzi w tych momentach kiedy nie próbuje korespondować z oryginałem, dlatego zdecydowanie najsłabsze są wstawki z Samuelem L. Jacksonem. Silą się na mruganie do starych fanów, rozbijają konstrukcję filmu, łopatologicznie podsuwają widzowi wnioski, pokazując kto w tej grze jest tym złym (korporacja i jej sługusy), a kto dobrym (Oldman, Grenier).
Całość to strasznie generyczne narodziny postaci, w stylu mocno charakterystycznym dla ekranizacji komiksów. Nowa wersja odrzuca motyw kina zemsty i podchodzi do tematu pod kątem narodzin superbohatera. I to się chwali, szkoda, że roli kompletnie nie udźwignął Joel Kinnaman, jego RoboCop jest tak przeźroczysty, że czekałem aż ktoś zadzwoni po "Pogromców duchów". Na plus można zaliczyć dobre efekty specjalne, położone jednak przez przeciętną reżyserię i choreografię scen akcji. Nawet takie zdawałoby się efektowne motywy jak akrobacje na motocyklu, czy zderzenie policyjnego samochodu z wielkim mechem są pokazane jakoś bez większego polotu.
Część spoilerowa
Właściwie film pozostawia wrażenie, że jedyną "RoboCopa" jest super celność strzału i baza danych. Robo musi spać jak każdy glina, odczuwa ból jak każdy glina (chociaż nie ma tutaj konsekwencji, raz kuli się po każdej serii z automatu, raz odstrzeliwuje sobie rękę bez mrugnięcia okiem), można go bez większego problemu zniszczyć, co zresztą prawie się udaje. Postać Wellera miała w sobie coś mocarnego, była synonimem nieuchronnej kary, której nie do końca straszne były wybuchy i serie naboi.
Kilka pomysłów jest tutaj naprawdę fajnych, ale nie gra w odpowiedni sposób. Na przykład odzyskiwanie człowieczeństwa poprzez patrzenie na własną śmierć, procentowe analizowanie emocji na zdjęciu swojego dziecka, nawet zewsząd chwalona scena "striptizu" pozostawia pewien niedosyt.