Odnaleźć źródło miłości … - wywiad z Jurajem Lehotskim, reżyserem
- Na początku scenariusz filmu nosił tytuł Poszukiwania. Czym ta wersja różniła się od finalnej?
Poszukiwania były rzeczywiście pierwszą wersją scenariusza, po której nastąpiły jeszcze kolejne dwie. Pojawiły się w niej wszystkie postaci wraz ze swoimi historiami, emocjami, a także szczególnym rodzajem odczuwania świata. Co prawda w pierwszej wersji było sporo dobrych pomysłów, ale brakowało w niej scalającego łącznika. Tytułowe słowo miłość okazało się być jednoczącym wszystko elementem.
- Czy to prawda, że w pewnym momencie myślał Pan o fabule?
Spodobał mi się pomysł opowiedzenia o niewidomej dziewczynie, zakochującej się w mężczyźnie, którego nigdy nie zobaczy. Tylko go czuje. Spotyka się z nim, ale wyłącznie słucha... Interesował mnie impuls, jaki w takim przypadku stymuluje proces zakochiwania się. Chciałem odnaleźć źródło miłości, sprawdzić, czy jest to widzialne, czy niewidzialne zjawisko. Zacząłem wstępnie pisać scenariusz z młodą debiutującą reżyserką - Zuzką Liovą. Wkrótce jednak zrozumiałem, że muszę znaleźć prawdziwych ludzi... Prawdziwą niewidomą dziewczynę, która naprawdę zakochuje się w drugim człowieku… Dlatego zdecydowałem się na dokument.
- Skąd pomysł na taki pełnometrażowy debiut?
Zawsze interesowało mnie badanie rejonów, w których odnaleźć można coś nowego. Pociąga mnie to, co nieodkryte, a świat widziany z perspektywy ludzi niewidomych jest właśnie taką przestrzenią. Pierwszym pomysłem, który przyszedł mi do głowy była postać niewidomej dziewczyny, mieszkającej gdzieś na przedmieściach małego miasteczka - dziewczyny, która chce kochać, ale wokół niej nie ma nikogo, kogo mogłaby obdarzyć uczuciem. Jest niewidoma i szuka miłości.
- Sporo tu odniesień do teraźniejszości
Rzeczywiście dostrzegłem silny związek pomiędzy tą dziewczyną a współczesnym człowiekiem, który też ma przecież problemy ze znalezieniem miłości. Coraz bardziej pociągał mnie film, którego inspiracją jest życie niewidomej dziewczyny. Szukałem więc dalszych pomysłów i w efekcie w filmie pojawiły się cztery główne postaci, z których każda doświadcza innego rodzaju miłości. Myślę, że udało mi się odnaleźć w tym filmie to, czego szukałem i co sobie zamarzyłem, nawet jeśli stało się to w nieco inny sposób. Tak właśnie powstaje przecież film dokumentalny. Nawet jeśli w efekcie wszystko różni się od początkowych założeń, główna idea postaje niezmienna.
- W jaki sposób i gdzie znalazł Pan aktorów do tego filmu?
To nie było łatwe zadanie. Zajęło mi sporo czasu. Podróżowałem po Słowacji, odwiedzałem ludzi, których mi polecono lub których sam znalazłem. Szukałem osób, których historia kryła w sobie potencjał, ludzi niewidomych od urodzenia, których postrzeganie świata nie było naznaczone procesem widzenia - takich, którzy żyli we własnym świecie. Patrząc wstecz, widzę teraz wyraźnie, że każda z pojawiających się w filmie postaci wniosła do filmu swój własny wkład, różną perspektywę życia, inne emocje - odmienne, ale zawsze wyjątkowe spotkanie z miłością.
- Zdjęcia do filmu Ślepa miłość kręcone były przez ponad cztery lata. Czy pojawiły się w tym czasie jakiekolwiek zmiany w życiu głównych bohaterów, które wpłynęły potem na finalny kształt filmu?
Praca nad scenariuszem zajęła mi sporo czasu. Historia miłosna każdej postaci ma inne zakończenie. Kręcenie filmu było rozciągnięte w czasie, a zatem scenariusz korespondował z życiem bohaterów, w którym bardzo często pojawiało się sporo różnych niespodzianek. Kilka z nich znalazło oczywiście swoje odbicie w filmie. Miłość to bardzo delikatna sprawa. Momentami byłem spięty ponieważ w żaden sposób nie chciałem wpływać na emocje tych ludzi. Mam nadzieję, że udało się tego uniknąć.
- Scenariusz do filmu powstał we współpracy z Markiem Leščákiem. Kiedy rozpoczęła się ta współpraca?
W pierwszej wersji scenariusza brakowało scalającego elementu. Konsultowałem się z moim nauczycielem i reżyserem Dušanem Hanákiem, który okazał się pomocny, ale nadal czułem, że scenariusz musi być w tym przypadku perfekcyjny. Musi mieć odpowiedni rytm i napięcie. Wiedziałem, że powinieniem pracować z człowiekiem, którego doskonale znam. Cieszę się, że nie zdecydowałem się na samodzielną pracę i poprosiłem o pomoc Marka Leščáka. To bardzo dobry scenarzysta, z którym zresztą aktualnie planuję kolejny film. Dzięki naszej współpracy odkryłem radość z pisania. Wspólnie doświadczyliśmy wielu wspaniałych momentów.
- Jak układała się wzajemna współpraca?
Bardzo dobrze, naprawdę. Marek jest bardzo związany z filmem dokumentalnym i od razu wiedział, czego brakowało w tym scenariuszu. Zdawaliśmy sobie sprawę, że wiele spraw wymagało przemyślenia i zaplanowania. Czuliśmy, że nie możemy siedzieć tylko przy komputerze, więc obserwowaliśmy bohaterów w żywej scenerii. Kiedy wracaliśmy do domu mieliśmy mnóstwo nowych pomysłów, a jak już zaczynaliśmy pisać czuliśmy niesamowitą nić wzajemnego zrozumienia.
- Czy Leščák asystował przy kręceniu filmu?
Marek nie przychodził na plan, ale zbytnio mi to nie przeszkadzało. I tak potem wspólnie omawialiśmy każdą ze scen.
- Jak wyglądała współpraca z niewidzącymi aktorami - amatorami?
To bardzo interesujący ludzie. Zżyli się z kamerą i tylko okazjonalnie zachowywali się trochę sztucznie. Nie byli nerwowi, ani tym bardziej przesadnie siebie nie kontrolowali. Nie musieli przejmować się swoim wyglądem. Każdy z nich na swój sposób był różny. Piotrowi stale przytrafiały się śmieszne sytuacje, a więc kręciliśmy wszystko, nawet te najbardziej niemożliwe wypadki. Miro był cool i stale nosił czarne okulary. Zuzka była taka niewinna i piękna, a Elena miała w sobie tajemnicę. Odkryłem olbrzymi potencjał filmując każdego z nich. Zawsze chciałem nakręcić film, wykorzystując prawdziwe, zaczerpnięte z życia historie. Pojawiało się również sporo zaskakujących i śmiesznych sytuacji. Na przykład kiedyś przyłapałem Piotra siedzącego w fotelu przed telewizorem i oglądającego skoki narciarskie. Bardzo uważnie słuchał odgłosu startu skoczka, a następnie odliczał do momentu lądowania i podawał długość skoku. Ta absurdalna sytuacja znalazła odbicie w jego historii i w zakończeniu filmu.
- Operator Juraj Chlpik jest Pana kolegą z liceum w Bratysławie. Jak doszło do wzajemnej współpracy?
To była wyjątkowo interesująca kooperacja. Obaj wiedzieliśmy, że zdjęcia do tego filmu muszą być kręcone w najbardziej realistyczny sposób – w naturalnym świetle, tak, jak toczy się prawdziwe życie. To jednak rodziło wyzwanie. No bo jak kręcić w ciemności? Często zastanawialiśmy się jak oświetlić poszczególne sceny. Niewidomi nie potrzebują przecież światła bowiem żyją w ciemności.
- W filmie pojawia się animowana sekwencja, przedstawiająca małą łódź podwodną, podobną do tej z filmu Diabelski wynalazek Karela Zemana. Czy to świadome odwołanie?
Diabelski wynalazek Zemana rzeczywiście zainspirował mnie do wykorzystania motywu podwodnego świata. Piotr miał przecież w zwyczaju słuchać radiowej wersji adaptacji powieści Juliusza Verne’a pt. 200 mil podwodnej żeglugi. Pomyślałem, że byłoby dobrze pokazać jak dwie istoty spotykają się pod wodą poznając siebie nawzajem tylko za pomocą dotyku. Niewidoma żona Piotra – Iveta lubi dziergać na drutach, ale zarzeka się, że nigdy w życiu nie zanurkuje w głębokim morzu bo za bardzo się tego boi. Dlatego umieściłem ją w łodzi podwodnej. W ten sposób powstał na ekranie wyimaginowany świat ludzi niewidomych. Piotr pragnął znaleźć się pod wodą, aby poznać świat, jaki kryje się w jej głębi, a Iveta mu w tym towarzyszy, ale w sposób bezpieczny, w małej łodzi podwodnej. Miałem szczęście, że współpracowałem ze świetnym zespołem młodych słowackich speców od animacji. Kierowali nimi Michał Struss i Stefan Martauz.
- Jednym z producentów filmu był znany dokumentalista Marko Škop. Dobrze się nim współpracowało?
Wspaniale. Jak tylko zasugerowałem możliwość produkowania filmu przez Artilerię od razu zareagował entuzjastycznie. Początki wcale nie były łatwe, ale mimo to nie zmienił nastawienia. Współpraca z Markiem nie dotyczyła zresztą tylko sfery produkcyjnej. Wspólnie z Franciszkiem Krähenbielem i Markiem Leščákiem współredagował scenariusz Ślepej miłości. Byliśmy takim zaprzyjaźnionym małym klanem filmowców.
Poszukiwanie jedności - wywiad z Markiem Leščákiem, scenarzystą
- Znany jest Pan głownie jako współscenarzysta filmów fabularnych słowackiego reżysera Martina Šulíka. W jaki sposób trafił pan do filmu dokumentalnego?
Pomysł zrodził się w barze, podczas spotkania z Jaro Vojtekiem, któremu odpowiadałem o pomyśle nakręcenia filmu o cudzie w wiosce w Litmanovej. Zainteresował się nim i nakręciliśmy wspólnie film Once Upon a Time on the East (Vtedy na východe). Potem zrobiliśmy kolejne filmy: Jesteśmy, Following a Dream i Border.
- Jak i kiedy doszło do nawiązania współpracy z Jurajem Lehotskim?
Juro poprosił mnie o pomoc kiedy miał gotową pierwszą wersję scenariusza i przygotowywał trailer dla słowackiego Ministerstwa Kultury. Potrzebował kogoś, kto spojrzy na to wszystko świeżym okiem. Juraj ma bardzo otwarty umysł. Jeszcze raz przyjrzeliśmy się wszystkim postaciom i motywom przewodnim, rozważając możliwość potencjalnych zmian i poprawek. Staraliśmy się odnaleźć spójną linię, jednoczącą te wszystkie historie.
- Co zainteresowało Pana w tym projekcie?
Po prostu byłem ciekawy. Chciałem zobaczyć jak wygląda życie niewidomych ludzi, jaka jest ich percepcja świata, co robią, aby pokonać niepełnosprawność. Fascynował mnie fakt, że za bardzo nie martwią się tym, że są niewidomi. Wręcz przeciwnie – są znacznie bardziej wyczuleni na proste rzeczy, na które większość z nas w ogóle nie zwraca uwagi.
- Trudno wyobrazić sobie na czym polega pisanie scenariusza filmu dokumentalnego. Jakie było Pana zadanie?
Lehotski jest nie tylko wyjątkowym reżyserem z bardzo dużym wyczuciem obrazu, ale dodatkowo także moim przyjacielem. Wspólnie śledziliśmy najbardziej interesujące wątki w życiu niewidomych. Szukaliśmy klucza do poszczególnych historii. Scenarzysta filmu dokumentalnego to ktoś, kto jest partnerem reżysera. To ktoś, kto w trakcie wzajemnych rozmów z reżyserem tworzy optymalną wersję scenariusza. Ta praca nie kończy się na spisaniu myśli i pomysłów. Przenosi się na stół montażowy i trwa aż do momentu nadania filmowi ostatecznego kształtu.
- Czy dokonał Pan zmian w głównych watkach scenariusza? Ostateczna wersja, czyli cztery historie i epilog była zaplanowana od początku, czy też pojawiła się pod koniec pracy?
Napisaliśmy z Jurajem cztery historie, które miały funkcjonować razem. W trakcie rozmów z Fero Krähenbielem odkryliśmy jednak, że w ten sposób tracimy siłę przekazu. Powróciliśmy do pierwotnej wersji czterech oddzielnych historii z wieńczącym wszystko zakończeniem. Ostateczny kształt filmu był wynikiem naszych poszukiwań przy stole montażowym. A tak na marginesie – pierwotnie tytuł filmu brzmiał właśnie „Poszukiwanie”.
Uchwycić kamerą świat niewidomych … - wywiad z Jurajem Chlpikiem, operatorem
- Ślepa miłość została ostatecznie nakręcona na taśmie 35 mm. Jaki rodzaj kamery i materiałów zastosowano w tym filmie?
Na początku kręciliśmy w systemie HDcam, bo brakowało nam pieniędzy na inną technikę. Potem udało nam się zdobyć grant i mogliśmy kręcić kamerą Fuji Super 16mm. W efekcie około 15% filmu nakręciliśmy w systemie HD, 10% to animacja, nakręcona w systemie digital, a reszta powstała w systemie S16. Postprodukcja odbywała się metodą DI, a potem przerzuciliśmy wszystko na taśmę filmową 35mm.
- Niewidomi nie potrzebują światła. Jak wyglądało kręcenie zdjęć w ciemności?
Bardzo chciałem robić zdjęcia do tego filmu. Nie tylko spodobał mi się pomysł, ale było to duże zawodowe wyzwanie. Postanowiłem uchwycić na taśmie świat niewidomych. Miałem kilka pomysłów, a ciemność była nierozerwalną częścią planu. Próbowaliśmy uchwycić „zaburzoną” atmosferę światła, taką samą, w jakiej żyją niewidomi bohaterowie filmu. Dylemat pojawiał się wówczas, gdy rzeczywistość okazywała się być inna. Nie zamierzaliśmy ingerować w świat niewidomych. Chcieliśmy kręcić w ciemności, ale z drugiej strony nie mogliśmy dopuścić, aby widz cały czas wlepiał wzrok się w ciemny ekran. Film miał być w załażeniu bardzo realistyczny i to nie tylko z filmowego punktu widzenia. Celem było przecież uchwycenie w kamerze świata ludzi niewidomych.
- Jak wyglądała w praktyce praca na planie z niewidomymi?
Był to dla mnie rodzaj nowego, interesującego doświadczenia. Nigdy wcześniej nie miałem okazji poznać ich tak blisko. Czasami miałem wrażenie, ze oni jednak widzą. Doskonale znali swoje otoczenie i świetnie się w nim poruszali. Nie odczuwali lęku. Byli bardzo ciekawscy i otwarci. Podczas kręcenia zdjęć pojawiło się kilka bardzo komicznych sytuacji. Niestety nie wszystkie znalazły się w filmie, ale być może zostaną dołączone jako bonus do wydania DVD. Ta praca zajęła nam cztery lata i była bardzo wymagającym, choć niezapomnianym doświadczeniem.