Jak narodzili się bohaterowie 6
Po serii filmów dotyczących bezpośrednio Charlsa Xawiera i jego wesołej gromadki, przyszedł w końcu czas na pokazanie początków każdego z super mutantów. Pierwszy na liście pojawił się, jakżeby inaczej, Wolverin. Osobiście przyznam, że jest i zawsze był to mój ulubiony bohater amerykańskich komiksów, to też miałem osobiście spore oczekiwania w stosunku do filmu. Niestety w połowie zostały one pogrzebane.
Od samego początku widać, iż scenariusz posiada braki, a konkretniej wygląda jak wypluty zlepek kilku opowiastek. Co prawda nie jest on tragiczny, ale posiada całą linię niedoróbek, wtop i urwań. Dodajmy do tego gdzieniegdzie rozciągliwe pauzy i mamy idealne lekarstwo na bezsenność. Jedyne, co go ratuje to liczne gagi sytuacyjne oraz nad wyraz ciekawie i porządnie skrojona sylwetka Wiktora Creeda - czyli Szablozębnego. Jest to chyba najciekawsza pozycja, obok tytułowego bohatera, jaka występuje w obrazie Gavina Hooda. Po pierwsze, Liev Schreiber, który wcielił się w osobę Wiktora, zagrał ją rewelacyjnie, pokazując jej spaczoną walką psychikę drapieżcy. Naprawdę aż miło było popatrzeć na aktorski pojedynek między Schreiberem a Jackmanem, istna uczta dla oka. Szkoda tylko, że pod kątem aktorskim jedyna w tym filmie. Niestety inne postacie wypadły dość monotonnie i blado. Brakowało w nich tej iskry, która potrafiłaby przykuć bardziej uwagę widza, głównym winowajcą w tej materii jest wspomniany wcześniej scenariusz.
Jeśli idzie o charakteryzację naszych milusińskich, to nie ma tu się w sumie do czego przyczepić. Ba! Trzeba nawet bardzo pochwalić, zwłaszcza za wygląd Szablozębnego i Wolverina. Są po prostu genialne. Reszta postaci również została bardzo wiernie odtworzona, tutaj szczególny aplauz dla prac nad Gambitem czy młodym cyklopem. Jednak, mimo iż charakteryzacja jest zdecydowanym atutem, to scenografia już kuleje. Nieraz widać błędy w postaci mocno bijącej z ekranu sztuczności otoczenia czy widoków zza okien pojazdów. Dodajmy do tego średnie efekty specjalne i uzyskujemy miejscami obraz równie tandetny co nudny. Naprawdę nie spodziewałem się po tej produkcji takich wtop w kwestii efektów wizualnych, a jest ich całkiem sporo. Jak choćby nielogiczne przemieszczanie się postaci, czy rażący wręcz komputerem rozpad gigantycznego komina z elektrowni atomowej. Błędów takich jest sporo.
Jednak na tym nie koniec. Całość dodatkowo okraszono sporą ilością wtop logicznych. Absurdalne zachowanie się postaci, niespójność dialogów, a co gorsza niespójność wydarzeń względem linii komiksowej. Każdy kto zna serię komiksów "Wolverin Origin" oraz "Weapon X" może się mocno zawieść. Ci, którzy owych serii nie czytali, zapewne tego aż tak nie odczują, ale szybko wyłapią niekonsekwentne zachowania postaci, czy ciągle mnożące się niedomówienia. Owe wady mocno zepsuły cały film, jednak i w tym wypadku głównym winowajcą znów okazuje się kompletnie niedopracowany scenariusz.
Jest też i mocny atut, a mianowicie muzyka. Nie mamy tu do czynienia z wybitnymi utworami, ale za to jest porządna kompozycja, łatwo wpadająca w ucho i świetnie łącząca się z tym, co akurat dzieje się na ekranie. Niejako ratuje to całość, przed totalną klapą, ale nie na tyle, aby widz od czasu do czasu lekko nie przysnął. Mimo wszystko, ze względu na niektóre efekty specjalne, pojedynki, a przede wszystkim kreację Jackmana i Schreibera, warto sięgnąć po tę pozycję.
Muszę przyznać, iż coraz trudniej mi przychodzi ocenianie tych filmów na bazie i interpretacji komiksowej. Nie brakuje w tych filmach akcji i napięcia – natomiast efekty komputerowe uważam, że są na bardzo wysokim poziomie. Film posiada dość fajną fabułę – idzie się w miarę połapać, najgorzej są dla mnie sceny, gdzie wydawałoby się, że dany mutant już nie żyje z powodu tak licznych obrażeń a tu czary-mary i już żyje, trochę mnie to denerwuje ale tak niestety bywa w komiksach. Dlatego z pełnym szacunkiem pozdrawiam wszystkich fanów tego rodzaju i gatunku filmowego.