Tegoroczna premiera winduje szeroko zakrojone ongiś wydarzenie do rangi perfekcyjnej, choć jej treść pozostanie de facto niezmienna. 7
W odległej i niezidentyfikowanej dżungli dokonuje się jatka. Przybysze giną ostrzelani przez miejscowych, ale i ci drudzy nie pozostają dłużni. Trup ściele się obficie, bo też i stawka walki jest wysoka. Jedni bronią swojego skrawka lądu, drudzy widzą w nim krainę wartą skolonizowania. Wielbiciele gatunku science fiction doskonale wiedzą, kto zostanie zabity i w imię jakich racji. Poprzedni „Avatar” cieszył się znakomitą frekwencją, zebrał rekordowe zyski, zgarnął wszystkie możliwe nagrody filmowe. Oczekiwania na powtórkę były więc uzasadnione i niemal prorocze. Niecierpliwość, z jaką fani „Avatara” wyglądali jego kontynuacji, wzmogła dodatkowo jeszcze pandemia, przez którą przekładano powrót na plan twórców hitu sprzed lat. Długo prolongowana w czasie reanimacja niniejszym wreszcie nastąpiła.
Uzurpujący sobie nadludzkie prawa wróg napadł na Pandorę. Jest ona pożądanym obiektem, gdzie znaleźć można bogactwa mineralne oraz niepodnoszącą w geście sprzeciwu głów siłę roboczą. Cywilizacje podbijanych i przeznaczonych do przyszłego eksploatowania diametralnie się różnią. Jedni są mali, drudzy wysocy. Kontrast jest widoczny gołym okiem. Mentalnie zaś gdy napastnicy zorientują się, że samą tylko przewagą technologii i nagiej siły nie będą w stanie spacyfikować autochtonów, uciekną się do bardziej przebiegłych środków perswazji i dominacji.
„Gdziekolwiek nie trafimy, rodzina jest naszą fortecą” – mawiają bohaterowie osaczeni w swoim osobnym mateczniku. Ich siłą jest przywiązanie do miejsca, które ich ukształtowało. Jak widać jednak rodzina Sully musi sobie radzić w różnych konfiguracjach geograficznych. „Dzieci nie znają świata innego niż ten las” – przyzna Neytiri (Zoe Saldana). Jake, jej mąż (Sam Worthington) zna tę prawdę. Oboje wiedzą, że odrębność kulturowa ich bliskich stanowi specyficzną wartość, dla której warto ginąć. Ale ich dzieci jeszcze nie rozumieją, czemu muszą bronić swojego lasu. Nie znają intencji wroga. Nie wiedzą, że nie poprzestanie on tylko na odebraniu lasu, który towarzyszył dzieciom od urodzenia.
„Avatar: Istota wody” powtórzy zapewne sukces poprzednika sprzed trzynastu lat. Tamte dzieło Jamesa Camerona wydrenowało całą dopuszczalną pulę frekwencyjną, przynosząc inwestorom horrendalne zyski. Twórcy ówczesnej produkcji sięgnęli maestrii technologicznych w kwestii podaży wizualnej. Obecnie wzmogą tę i tak już niemałą inwestycję nazwiska gwiazd zatrudnionych podczas realizacji tej wysokobudżetowej produkcji jak Kate Winslet czy Sigourney Weaver. Tegoroczna premiera winduje szeroko zakrojone ongiś wydarzenie do rangi perfekcyjnej. Treść pozostanie de facto niezmienna, rozciągnięta zaledwie pod względem czasowym. Fanatyków gatunku, a oni zapewne stawią się w awangardzie kolejkowej pod kasami kin, ta niedogodność raczej nie odstraszy.
„Lud rafy”, jak sami o sobie mówią tubylcy, narażony jest na osaczenie i eksterminację przez ciemiężców z zewnątrz. Walczy więc w ekstazie, „skazany na zemstę”. Któremuś z obrońców grozi epilepsja. Widzowie filmu „Avatar: Istota wody” też mogą zostać rażeni jej skutkami, gdy przez trzy godziny zostaną poddani kakofonii wizualnych i dźwiękowych wrażeń. Zdjęcie okularów niezbędnych podczas wielowymiarowego seansu będzie zatem wskazane tuż po nim, lecz zwykły spacer na przystanek autobusowy wyda się wówczas doświadczeniem jeszcze nudniejszym niż zwykle.
Wybrańcy już głosują i zapewne ten film widzieli! – Do przyszłości się przenieśli, lub tam teleportowali, albo sami nakręcili ten film chyba już? Możliwe, że im się przyśnił! Drugi filmweb się robi!