Czy magia Narnii nadal oczarowuje? 8
„Opowieści z Narnii: Lew Czarownica i Stara Szafa” był drugim po Władcy Pierścieni filmem fantasy zrobionym z pasją, oczarowując widzów w 2005 roku, czego efektem było zarobienie na całym świecie 748 milionów dolarów. Potem było wiele prób stworzenia dobrego filmu fantasy i każda była gorsza od poprzedniej. „Eragon”, który z książką miał wspólny tytuł i parę postaci, czy „Złoty Kompas” pozbawiony głębszego wyrazu, który również miał pierwowzór literacki. Te tytuły były dowodem, iż do stworzenia dobrej adaptacji książki fantasy potrzeba było twórcy wizjonera, który ją czytał i chciał zrobić dobrą adaptację. Takim człowiekiem na pewno jest Andrew Adamson, reżyser obu części Narnii.

„Opowieści z Narnii: Książę Kaspian” na razie nie zarabia tyle, co poprzednia część. Czy to wina braku magii Narnii? Czy może widz zawiedziony filmami fantasy z ostatnich paru lat podszedł do tego z rezerwą?
Dla mnie Książę Kaspian z całą pewnością ma magię, która oczarowuje widza i jest na pewno krokiem naprzód w stosunku do poprzedniej części. Trochę się zmieniło w klimacie filmu. „Książę Kaspian” jest moim ulubionym tomem i moje oczekiwania były bardzo wysokie. Myślę, że film je spełnił. Mile zaskoczył bardziej mroczny niż w poprzedniej części klimat. Jest to na pewno zaleta, która może zachęcić widzów, zawiedzionych bajkowością pierwszej Narnii. Wizualnie od pierwszych minut obraz jest powalający. Wielkie zamki, narnijskie stworzenia, niesamowite krajobrazy zapadają w pamięć. Ciemne, przytłumione kolory atakują widza od pierwszych sekund, mówiąc, że nie jest to już ta sama, niewinna Narnia. Panujący w niej Telmarowie są okrutni i zawistni w stosunku do Narnijczyków, jak to miało miejsce w książce. Karl Walter Lindenlaub wykonał kawał dobrej roboty przy zdjęciach. Mogliśmy podziwiać jego kunszt już w „Gwiezdnych Wrotach”, czy „Dniu Niepodległości”, ale dopiero teraz naprawdę widać jak dobry styl prezentuje. Jedną z głównych zalet jest bliskość pierwowzorowi literackiemu, za co należą się brawa Adamsonowi. Zrobił ponownie świetną adaptację klasycznej powieści.

Co do aktorstwa, cóż, jest to na pewno wada, która towarzyszy obu częściom. Nie jest to film, który uraczy nas powalającymi kreacjami, jak miało to miejsce we Władcy Pierścieni, lecz z drugiej strony nigdy nie miał być takim filmem. Mimo wszystko oczekiwałbym od dobrego fantasy lepszych kreacji ze strony głównych bohaterów. Aktorzy grający dzieci Pevensie są przekonywujący, sprawiający, że na pewno niektórzy widzowie chcieliby znaleźć się w ich skórze, ale na tym koniec. William Moseley w roli Piotra irytował mnie już w pierwszej części i tu jest tak samo. Jego gra mnie po prostu nie przekonuje. Na pewno najlepiej gra Georgie Henley jako Łucja. Oczarowuje widza niewinnością, sympatycznością, a przede wszystkim niesamowitą wiarą w to wszystko, w co nikt dorosły nigdy by nie uwierzył. Ben Barnes jako Książę Kaspian wzbudzał moje obawy przed seansem, lecz na szczęście dał radę dobrze odtworzyć postać, którą wyobrażałem sobie podczas czytania książki. Momentami był trochę spięty i lekko drewniany, lecz nie wywołało to większych negatywnych emocji.
W przypadku obu Narnii można stwierdzić, iż w każdej mamy jedną rolę wybijającą się ponad przeciętność. W pierwszej była to Tilda Swinton jako Biała Czarownica, a tu mamy Sergio Castellitto w roli króla Miraza. Nie znałem wcześniej tego włoskiego aktora, lecz pozytywnie mnie zaskoczył. Zwłaszcza „gra twarzą”, ekspresja uczuć świetnie pokazana chociażby zwykłym spojrzeniem. Był zarazem bezczelny, pewny siebie i okrutny. Naprawdę świetnie odtworzona postać z książki.

Jedną z głównych zalet filmu są niesamowite sceny batalistyczne. Przebijają te, które widzieliśmy w poprzedniej części, a wręcz dorównują tym z Władcy Pierścieni. Jest to na pewno walor, który może zachęcić fanów kina fantasy, chcących zobaczyć niezła bitwę magicznych stworów z armią, przypominającą Hiszpanów z czasów Średniowiecza. Efekty w tych scenach pod każdym względem robią piorunujące wrażenie. Dostrzegłem jedną scenę, trwającą mniej więcej 15 sekund, gdzie efekty były trochę niedopracowane. Każdy widz dostrzeże, że w porównaniu do pierwszej części, efekty są o 200% lepsze i bardziej dopieszczone.
Miałem duże oczekiwania co do postaci Ryczypiska, walecznej myszy-rycerza. Stworzyli go idealnie. Radzi sobie świetnie w polu, a także w szermierce słownej nie ma sobie równych. On i jego kompanii bez dwóch zdań są jedną z najlepszych postaci filmu i całej serii.

Smaczkiem dla mnie była rola Warwicka Davisa w roli Nikabrika. Aktor znany z „Gwiezdnych Wojen” nadal pokazuje, że potrafi stworzyć interesujące postaci.
W przypadku filmów fantasy jedną z najważniejszych rzeczy budujących klimat jest muzyka. W obu częściach zajął się nią Harry Gregson Williams, tworząc partytury lekko wchodzącego w ucho i czasem wywołujące ciarki na plecach. Muzyki z całą pewnością słucha się bardzo dobrze na filmie i poza nim. Wielu narzekało na to, że w pierwszej Narnii muzyka była przeciętna pod względem artystycznym. Dla ucha wybrednego melomana aranżacje kompozycji były nagrane zbyt prostymi sposobami, co było słychać. W „Księciu Kaspianie” muzyka robi swoje, lecz brak było w niej tej samej magii. Było parę powtórek, które już słyszeliśmy, lecz ciężko było dosłuchać się nowych tematów ilustrujących takich bohaterów jak chociażby Ryczypisk. Mimo tego dobrze tworzyła klimat, a także i na albumie spełnia swoje zadanie, lecz niestety odrobinę mniej oczarowuje jak score z „Lew, Czarownica i Stara Szafa”.

Podsumowując, czy warto iść na Księcia Kaspiana? Czy jednak na pewno jest ta magia?
Na pewno warto iść, jest to świetna rozrywka, film fantasy z prawdziwego zdarzenia, których było brak ostatnimi czasy. Oby inni twórcy uczyli się od Adamsona, jak robi się dobre adaptacje książek. Można by narzekać, że niektóre sceny i dialogi wyglądają sztampowo, jakby aktorzy ustawieni w teatrze szykowali się do wygłoszenia swoich kwestii, lecz Narnia taka już jest - lekko naiwna, dziecięca, ale zachwyca widza bajkowym klimatem. W obu częściach było to zamierzone działanie reżysera, w celu zachowania bliskości pierwowzorowi literackiemu, który przecież jest klasyka fantasy dla dzieci i nie można tutaj oczekiwać dojrzałości Władcy Pierścieni. Tak jak 3 lata temu, jeden uznany amerykański krytyk określił, że jest to „Władca Pierścieni Junior” i raczej jest w tym wiele z prawdy. Z całą pewnością film jest dobrą okazją, do oderwania się, choć na chwilę, od szarej rzeczywistości, by poczuć się dzieckiem, wchodzącym do świata Narnii. Minusem może być to, że momentami niektórym widzom magia Narnii może zanikać i wówczas pozostaje film przygodowy z efektownymi scenami batalistycznymi, ale to już zależy od tego, czym dla każdego widza jest owa Magia Narnii. Osobiście będąc w kinie czułem ją całym sercem... Polecam każdemu, kto chce zobaczyć dobry i efektowny film fantasy!
dobra kontynuacja 7/10