Nowe Otwarcie 8
Uwielbiam Transformersy. Jest to niesamowite uniwersum, które po przeniesieniu w 2007 roku na wielki ekran znacznie zyskało na rozpoznawalności, a sposób w jaki Michael Bay przedstawił swoją wizję historii o przybyszach z kosmosu zdecydowanie przyciągnął ludzi do kin. Niestety jak to z sukcesami bywa, szybko się kończą. Po świetnej jedynce, w 2009 roku, powstała "Zemsta Upadłych" która jeszcze jakoś trzymała poziom, ale miała kilka fabularnych problemów, oraz dobrze znana już trójka, którą wielu ochrzciło najgorszym filmem wszechczasów.
Tak więc do "Transformers: Wiek zagłady" podchodziłem nieufnie, a jednak z entuzjazmem. Skusiła mnie wizja nowej historii w tym wielkim uniwersum, Ponadto kupił mnie mroczny klimat zwiastunów. Ponadto Bay zdawał się trochę bardziej czerpać z olbrzymiego uniwersum Transformersów, co można było poznać chociażby po obecności kultowych dla wielu Dinobotów. Tak czy siak, zwiastuny zwiastunami, ale w końcu film do kin musi kiedyś wejść. I jak to jest z nowymi Transformerami?
Zacznę od fabuły, bo chociaż nie jest najgorsza, to jednak mam związanych z nią kilka problemów. Akcja filmu toczy się 5 lat po wydarzeniach z "Transformers 3". Po wielkiej bitwie która spustoszyła Chicago, rząd zaczyna walkę z Transformerami. Nawet ci, którzy niegdyś im pomagali, padli pod celownik. Naszym protagonistą w tym filmie jest Cade Yaeger (w tej roli Mark Wahlberg) , wynalazca który ledwo wiąże koniec z końcem a jednocześnie próbuje samotnie wychowywać nastoletnią córkę Tessę (tutaj ujrzymy Nicolę Peltz). Pewnego dnia natrafia on na starą, mocno zniszczoną ciężarówkę, która okazuje się być Transformerem. I to nie byle jakim, bo samym Optimusem Prime'em. Pomagając mu, wplątuje się w naprawdę sporą aferę. Okazuje się że rząd poluje na roboty aby zdobyć metal budujący ich ciała. Dzięki niemu może konstruować własne Transformery, jak utrzymują, o wiele lepsze. W sprawę jest też zamieszany tajemniczy Lockhead, polujący na Optimusa...
Teoretycznie brzmi w porządku, i tak też w zasadzie jest. Sama konstrukcja fabuły, jak na świat w którym toczy się historia jest dość spójna, i wiele rzeczy ma tu sens. Pod warunkiem że orientujemy się w uniwersum Transformersów. Chociaż interesuję się tym światem, to jednak wiele postaci poznałem dopiero tutaj, jak chociażby Lockheada, który nie jest nawet konkretnie przedstawiony. Po prostu jego imię pada w jednym zdaniu (w scenie w której go de facto nie ma) i tyle. Orientuj się sam widzu. Okej, spoko, szkoda tylko że choć fabuła jest dość spójna, nie przeszkadza to pojawianiu się paskudnych dziur w fabule, oraz dość dziwnych zbiegów okoliczności.
Mam też pewne uwagi co do nowych głównych bohaterów. Na początku zaznaczę, że bardzo ich polubiłem. O wiele bardziej od Sama Witwickiego, który, owszem był fajny, ale w pierwszych dwóch filmach. Cade, jest naprawdę sympatycznym kolesiem, który chce zapewnić córce bezpieczeństwo, aż do tego stopnia, że stawia jej zasady, takie jak "żadnych chłopców, zanim ukończysz szkołę", i pilnuje jej, aby nie powtórzyła jego błędów. Mark Wahlberg w tej roli gra bardzo dobrze. Ja nie widziałem aktora odgrywającego rolę, widziałem zwykłego gościa, który został postawiony w naprawdę trudnej sytuacji. Aczkolwiek po prostu muszę zaznaczyć, że wynika to bardziej z talentu aktora, niż samego scenariusza. Dość powiedzieć, że jego początkowe sceny, gdzie mają być ukazywane jego stosunki z córką to nic więcej jak kiepska ekspozycja. Na szczęście z czasem ich relacja zaczyna przypominać bardziej prawdziwą, po prostu z czasem scenariusz daje im więcej możliwości aby się wykazać. I to w naprawdę ciekawy sposób, dorzucając kilka ciekawych osób, znacznie wpływających na relacje Cade'a z córką.
Trochę jednak mi się nie podoba fakt że scenariusz dodaje mnóstwo różnych wątków, bo fajnie by było, jakby tam były. Wątek szefa złej korporacji który zakochuje się we wspólniczce to kicz i banał, a takich głupot, wrzuconych "dla picu" jest o wiele więcej. I gdyby je jakoś rozwinięto, no to okej, w porządku, jestem za. Ale są one proste, i opierają się bardziej na domysłach, niż na faktycznym scenariuszu, ewentualnie czasami na łopatologicznym wciskaniu nam do głowy informacji które i tak nie mają znaczenia. Końcówka filmu szczególnie się w tym lubuje. Niektóre postacie są też strasznie denerwujące, szczególnie gość grany przez Stanleya Tucci. Naprawdę, to świetny aktor, ale w "Wieku zagłady" nie robi nic innego jak denerwuje widza, czasem trafi mu się nawet śmieszny suchar a w pewnym momencie, krzyczy niemal jak jeden z bohaterów filmu "Troll 2"...
Ale czym byłby film o Transformersach, bez Transformersów? Esencję filmu stanowią bitwy między gigantycznymi robotami, ale mało tu Transformersów znanych z głównym uniwersum. Owszem, jest Optimus Prime, powrót zaliczył też Bumblebee (swoją drogą, czy tylko mnie denerwuje, fakt że chociaż w pierwszych Transformersach z 2007 roku, naprawiono mu syntezator mowy, to on nadal porozumiewa się fragmentami z audycji Radiowych?), teoretycznie mamy też Galvatrona, Lockheada... Oraz całą gamę innych postaci z uniwersum Transformers, których NA PEWNO nie znaliście wcześniej, a i tak przedstawione są zupełnie w nowy sposób. Inna zastanawiająca rzecz, to brak zbytniego podziału na frakcje. Autoboty vs Deceptikony? Skądże! To znaczy, niby jest scena w której to też tłumaczą, ale nie rozjaśnia to sytuacji.
Inna sprawa, że zabiegi które wprowadził pan Bay do uniwersum Transformerów wyszły filmowi jak najbardziej na zdrowie. Dzięki temu chociażby, Autoboty, są wreszcie niesamowitymi zabijakami, jakimi zawsze były Deceptikony! Dobra, może wyolbrzymiam, ale i tak, ten film sprawił, że Optimus Prime jest cool, nie tylko ze względu na wygląd ale także na zachowanie. Fajnie na drużynę wpływają też trzy nowe postaci: Hound, Drift oraz Crosshairs. Zagorzali fani uniwersum, zapewne już ich znają, fani filmów, dopiero teraz ich ujrzą, w naprawdę ciekawym wydaniu. Panowie bardzo się od siebie różnią, ale jedno ich łączy - lubią dobrą rozwałkę, co też sprawia że łatwiej ich polubić.
Jednak to nie dla fabuły ogląda się takie filmy. Transformers to seria która swój sukces zbudowała na olbrzymiej demolce otoczenia. I jeśli o takową chodzi, to Michael Bay pojechał po całości, że się tak wyrażę. Sceny są niesamowicie przesadzone, dzięki czemu oglądanie ich zapewnia olbrzymią przyjemność. Są też bardzo pomysłowo obmyślane! To nie jest typowa rozwałka bo tak, bo roboty wychodzą na ulicę i się biją, jak to było w jedynce. Nie jest to też wielkie pole bitwy jak Chicago w Trójce. Twórcy poszli na całość - Życie toczy się swoim rytmem... A tutaj walczą ze sobą Transformery, latają statki kosmiczne... Sceny akcji są po prostu porywające. Sama jakość efektów specjalnych, robi OLBRZYMIE wrażenie. Roboty wyglądają olśniewająco, podobnie jak pokręcone projekty innych kosmitów, statków kosmicznych, broni itd. Filmowi bardzo służy fakt że zrobiono go w technologii 3D. Wybuchy i sceny demolki wyglądają po prostu niesamowicie! Sama jakość 3D też jest na wysokim poziomie, i wygląda bardzo porządnie, aczkolwiek wydaje mi się że to bardziej zasługa kina w którym oglądałem film, niż samego filmu.
Jeśli chodzi o Audio, jest równie dobrze. To co najbardziej rzuciło mi się w oczy - albo raczej w uszy - to zmiana zespołu od soundtracku. Linkin Park został zastąpiony Imagine Dragons. I zespół ten nagrał kilka naprawdę interesujących utworów do filmu, których warto posłuchać. Same efekty dźwiękowe też stoją na wysokim poziomie. Odpowiednie użycie wielu z nich sprawia że po prostu czuć siłę, chociażby walczących robotów, czy też skalę rozwałki. Aczkolwiek, muszę zauważyć że w końcowych scenach, może was rozboleć od nich głowa - szczególnie od basu.
A więc jak to koniec końców jest? Warto obejrzeć nowe Transformersy? Wydaje mi się że tak, ale raczej nie ze względu na fabułę. Chociaż poprawiono wiele błędów głupiej Trójki, to wciąż nie jest to specjalny fabularny majstersztyk. Docenić wypada za to widowiskowe sceny akcji, oraz naprawdę mroczny klimat. Liczyłem na to że Bay postawi na powagę, i tak się stało, a żarty i żarciki dotyczą bardziej wyrafinowanych easter eggów, choć zdarzają się tutaj trochę infantylne teksty. Muszę jednak zaznaczyć, że ten film nie nadaje się dla dzieci, chociaż dystrybutorzy myślą chyba inaczej tworząc dubbing, i całą serię zabawek, które reklamują tym filmem. Jest tu mnóstwo scen które dla dziecka w wieku ok. 12 lat - a jest to dolna granica wiekowa dla tego filmu - mogą wydać się dość mocne. Michael Bay popłynął w ciekawy rejon z tą serią, celując w trochę bardziej dojrzały target.
Serdecznie Polecam! Owszem film ma mnóstwo wad, ale bawiłem się na nim przednio.
Męczarnia – Co tu się rozpisywać 90% czasu trwania filmu to sceny akcji. Są męczące. Wszystko wiadomo jak się skończy. Brakuje emocji, postaci (robotów czy ludzi), z którymi można by się utożsamić i przeżyć tę przygodę. Irytują głupie żarty. Wkurzają mniejsze lub większe błędy – rozwaliło mnie, gdy Cade wyskoczył z windy, bo niby była za ciężka, choć mogła unieść 680 kg. Wynikałoby z tego, że Nasienie musiało ważyć ponad 300 kg. Jak oni to unieśli? Daję 2/10 tylko dlatego, że nietaktem byłoby niedocenienie katorżniczej pracy animatorów i speców od efektów wizualnych.
PS: Koleś, chcąc wyplenić roboty z Ziemi, wchodzi w układ z innymi (nieznanymi) robotami. Cóż to za kretyński pomysł?!