Teoria czasem sprawdza się w praktyce - nie należało kusić losu. 4
Nie ukrywam, że lubię kino akcji, aczkolwiek dobre produkcje tego gatunku można policzyć na palcach jednej ręki. No, może dwóch rąk i jednej stopy. Kino akcji lubię przede wszystkim z tej przyczyny, że nie absorbuje zbytnio uwagi i psychiki, tak jak robią to na przykład pomroki typu „czarny” kryminał, nie wspominając już o dramacie. A jeśli dodatkowo to kino akcji jest połączone z elementami thrillera, to zwykle plasuje się u mnie na pozycji dobrej, nieskomplikowanej rozrywki.
![](/assets/empty-2c4aa66e5ad9026a469eaf3dca27abb3e7c7f3f7baeb7fa68b6d64e8223d9edc.gif)
W ciągu ostatnich 30 lat gatunek ten został do tego stopnia nasycony za sprawą takich gości, jak choćby Bruce Willis ze swoim „Die Hard”, czy Mel Gibson i Danny Glover z „Lethal Weapon”, że trudno znaleźć bezpieczny margines, gdzie bez narażenia się na ostrą krytykę lub kpinę można by było wcisnąć się z przeciętną produkcją. Krytykę już nie tylko zawodowców od narzekania, ale również ze strony bardziej pobłażliwej widowni, przełykającej zwykle bez większego trudu każdy chłam.
Cóż, więc tu mamy tym razem? Ano kolejny film o złych i dobrych policjantach, uprawiających na oczach widowni zabawę w kotka i myszkę. Nie wyszło z tego nic interesującego ponad to, że aktorzy dobrze się bawili, a scenarzyści robili co mogli, aby kierować uwagę widza na ślepe tory, utrudniając mu z upodobaniem rozeznanie się w gatunkach polujących na siebie stworzeń. Mniej więcej od połowy każdej akcji wiadomo, że nie zdarzy się już nic efektownego, zdolnego wstrząsnąć czy wprawić w zachwyt widza, a kolejność wydarzeń staje się w przykry sposób przewidywalna. I podobnie jak w scenariuszu rodzimego serialu „Kryminalni” narracja naszpikowana jest idiotycznymi, nudnymi ale za to pretensjonalnymi dialogami, co jeszcze bardziej przyczynia się do pogorszenia samopoczucia zdegustowanego kinomana.
![](/assets/empty-2c4aa66e5ad9026a469eaf3dca27abb3e7c7f3f7baeb7fa68b6d64e8223d9edc.gif)
Tutaj jednak, w przeciwieństwie do „Kryminalnych”, możemy się chociaż pocieszyć, podziwiając bezkonkurencyjnie lepszą oprawę obrazu filmowego czy prawdziwie gwiazdorską obsadę, z moim ulubionym ostatnio Jason’em Statham’em w roli Quentin’a Conners’a oraz z Wesley’em Snipes’em w roli jego przeciwnika Lorenza, choć gra tego ostatniego, to nic więcej, niż prezentacja nienagannego warsztatu aktorskiego, bez emocjonalnego wkładu w odtwarzaną rolę. Od reszty obsady odstaje drętwy, nudny i mdły niczym ryba "sauté " Ryan Phillipp, który moim zdaniem dorównuje talentem i temperamentem aktorskim braciom Mroczkom, a w tym towarzystwie jest niekonieczny i którego można było moim zdaniem z dużym powodzeniem zastąpić kimś innym, kto stworzyłby barwniejszą postać. Jedynie dobre zdjęcia, montaż (bez zarzutu) i niezła, sprawnie podtrzymująca filmową narrację ścieżka dźwiękowa ratują tę przeciętną propozycję kinematograficzną przed zatonięciem.
Więcej nie ma się, co nad tym rozwodzić, dopiszę, więc na koniec – panowie, nie trzeba było tego robić: rezultat jest bardziej, niż średni – 4. Można zobaczyć, ale na kolana nie rzuci.
Be – Jestem najinteligentniejszy z mojego bloku, ale że on będzie be to się domyśliłem dopiero 10 min przed końcem filmu