Choć Trollom można zarzucić uproszczenia, całość broni się jako optymistyczny teledysk o miłości i szczęściu. 7
Słodko-brokatowa opowieść, która powstała w DreamWorks Animation jest idealna na ponurą aurę przygnębienia. To mieszanka dźwięków i ruchów, które napawają optymizmem i wywołują mimowolny uśmiech na twarzy. I choć Trolle stają się banalną opowieścią o szczęściu, forma, w jaką zostały ubrane, przyćmiewa wszelkie niedostatki scenariusza. Kolorowe stwory pląsają w rytm znanych utworów, uczą publiczność, że spełnienie i radość można znaleźć w samym sobie. Wystarczy tylko chcieć i umiejętnie go poszukiwać, otaczając się wspaniałymi przyjaciółmi.
Wytwórnia ponownie wykorzystuje dobrze znane schematy i składa swój obraz z popkulturowych klisz. Ogrywa przyzwyczajenia i puszcza oko do widza. Sprawnie wplata motyw Kopciuszka czy aluzje do programów o cudownych przemianach kobiet. A komentarz do filmowych sytuacji, perfekcyjnie wybrzmiewa w ścieżce dźwiękowej skonstruowanej przez Justina Timberlake'a. Pomimo tak barwnych rozwiązań, Mike Mitchell nawet nie stara się nadać fabule sensu. Luźna akcja zmierza do przewidywalnej puenty. I chociaż to ewidentnie nie działa na korzyść produkcji, szybko zostaje puszczone w niepamięć. Uproszczenia wcale nie przeszkadzają w odbiorze, a bohaterowie w rytmach disco walczą o swoje ideały, zarażając tęczowym optymizmem.
Trolle rozpoczynają się wielką ucieczką i grozą walki o życie, aby szybko wpaść w ramiona hedonistycznej imprezy. Poppy należy już do nowego pokolenia trolli, które nie pamięta strachu związanego z niewolą w krainie smutnych gigantów. Dla niej najważniejsze jest poczucie szczęścia, śpiew i taniec. Czy to nie przypomina stereotypowego życia milennialsa? Różowo włosa dziewczyna żyje z dnia na dzień w otoczeniu przyjaciół. Chwyta chwile na imprezach, zapominając o troskach. To Mruk jest racjonalnym głosem społeczności, żyje w ciągłym niepokoju o to, co będzie jutro. Samotnik, który idzie pod prąd będzie musiał jednak zweryfikować swoją postawę, kiedy Poppy wyruszy na niebezpieczną misję ratowania znajomych.
Film Mitchella to przede wszystkim fantastyczne piosenki, które (o dziwo!) sprawdzają się w polskim tłumaczeniu. Co prawda dziwi brak konsekwencji, kiedy dwa utwory są zaśpiewane w oryginalnej wersji językowej bez wyraźnego uzasadnienia takiego zabiegu. W filmie można usłyszeć fantastyczne „Halo” Lionela Richie, „True Coulors” i „Sounds of silence”. Dużym atutem jest dynamika postaci i barwne szaleństwo inscenizacji. Zabrakło jednak czasu, by przyjrzeć się im nieco bliżej, zrozumieć ich zachowania. Powierzchownie skonstruowane stają się tylko elementami wybuchowej dekoracji.
I choć Trollom można zarzucić uproszczenia, całość broni się jako optymistyczny teledysk o miłości i szczęściu. Mądrość i prostota plejady bohaterów pozwala nam wierzyć, że nawet największy smutas ma szanse na zaznanie odrobiny radości. Film podnosi na duchu, dopieszcza zmysły i pozwala się oderwać od szarej rzeczywistości. Uśmiech gwarantowany!
Nie najgorsze, kilka fajnych pomysłów, niezła animacja, a taki rodzaj właśnie lubię, niestety na minus nadmiar muzyki, co mnie zawsze denerwuje w animacjach, szczególnie tego typu i polski dubbing, który nie jest najwyższych lotów.