7-letnia Olive zostaje zakwalifikowana do konkursu piękności dla dziewczynek. Jej dysfunkcyjna rodzina wyrusza w daleką podróż małym busem. Wycieczka stanie się dla nich okazją do skonfrontowania swoich problemów.

Droga do Redondo Beach

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Nie ma sensu stawać do konkursu bez przekonania, że wygrasz. Czy myślisz, że możesz zostać Małą Miss?” - Richard

Prace nad MAŁĄ MISS – owocem pasji jej producentów, reżyserów i aktorów – trwały niemal pięć lat. Wszystko zaczęło się od tego, że scenariusz obiecującego autora Michaela Arndta trafił do producentów Alberta Bergera i Rona Yerksy. Berger wspomina: „Michael przysłał nam scenariusz, ponieważ współpracował przy naszym filmie „Wybory”. Przeczytałem go z satysfakcją. MAŁA MISS była świeższa i mroczniejsza niż każdy inny rodzinny film drogi, a poza tym szczera w obrazie relacji wewnątrz rodziny”. Dodaje Yerxa: „Każdy bohater tej historii przechodzi głęboką przemianę, nawet rodzinny bus”.

Berger i Yerxa pokazali scenariusz producenckiej spółce, Markowi Turtletaubowi i Davidowi T. Friendly z Deep River Productions, a oni natychmiast znaleźli się pod urokiem tej komedii o amerykańskiej rodzinie. „Skończyłem czytać o 1 w nocy z przekonaniem, że musimy to nakręcić” – mówi Turtletaub. A Friendly dodaje: „Od razu czułem, że musimy z tego zrobić film. To rzadkość trafić na scenariusz, który w tylu chwilach zmusza cię do śmiechu, by za chwilę skłonić cię do łez”.

W roku 2004 Marc Turtletaub wraz z Peterem Sarafem utworzył Big Beach Productions, aby zrealizować niezależny film. Zdaniem Petera, scenariusz MAŁA MISS był idealny do tego celu. Mówi Saraf: „Przekonało nas to, że każda z tych postaci miała coś do powiedzenia widzom”. W porozumieniu z innymi partnerami produkcja filmu ruszyła na początku 2005 roku.

Szukając reżysera z odpowiednim poczuciem humoru, Berger i Yerxa zwrócili się do małżeńskiego tandemu Jonathan Dayton i Valerie Faris. Znani i nagradzani twórcy wideoklipów i reklamówek od dawna – choć bez specjalnego przekonania - szukali materiału na film fabularny. Kiedy przeczytali MAŁĄ MISS, wiedzieli, że to jest to. Natychmiast zaczęli się prześcigać w pomysłach na pokazanie braku emocjonalnej stabilności rodziny, jakiej jeszcze nie widzieli, co tym bardziej przekonało producentów. „Rozmawialiśmy z 14 reżyserami, ale tylko Jonathan i Valerie od razu byli tak entuzjastycznie nastawieni do projektu, że postanowiliśmy im zaufać – mówi Turtletaub. – I okazało się, że mieliśmy rację”.

Mówi Albert Berger: „Od dawna chciliśmy pracować z Jonem i Val. Zawsze podobały się nam ich klipy – ze względu na formę plastyczną i ich humanizm. Są dynamicznie montowane, ale niosą pewną mądrość i czułość, co było kluczowe w przypadku naszego projektu”.

Znani jako czołowi obrazoburcy, atakujący współczesny model kultury, Dayton i Faris nigdy nie przypuszczali, że zadebiutują w kinie rodzinną komedią – ale też nigdy nie przypuszczali, że rodzina Hooverów będzie aż tak zakręcona.

Mówi Jonathan Dayton” „Wielu ludzi proponowało nam różne fajne kawałki, ale nam spodobała się MAŁA MISS, ponieważ tak bardzo odbiega od normy. Pewnie, że dobrze byłoby zacząć od czegoś stylowego, ale pokochaliśmy tych bohaterów i to zadecydowało. Chcieliśmy zacząć od tego, co nam samym najbardziej się w kinie podoba – od ludzkich dziwności”.

Dodaje Valerie Faris: „Ta historia bardzo nam pasuje. Zawsze chcieliśmy zrobić film, który rozgrywałby się na różnych płaszczyznach - zarówno emocjonalnych, jak i satyrycznych. Poczuliśmy, że MAŁA MISS to historia niemal wzięta z życia, gdzie też farsa miesza się z tragedią i na odwrót”.

Ale mimo tego entuzjazmu dla fabuły, realizacja stała w miejscu, bowiem nikt nie miał odwagi wyłożyć pieniędzy na film rodzinny z takim mroczno-sardonicznym poczuciem humoru. Ostatecznie Marc Turtletaub zdecydował się na zainwestowane własnych środków.

„Odrzucając to, co nas uwiodło – obsceniczny język i przerażające zachowanie – byłby to znakomity materiał na familijną komedię – śmieje się Faris. – Ale my chcieliśmy nie tyle filmu o rodzinnych wartościach, ile filmu o wartości rodziny”.

O filmie

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Prawdziwym przegranym nie jest ten, kto nie wygrał. Prawdziwym przegranym jest ten, że z obawy, że nie wygra, nawet nie próbuje”. - Dziadek

MAŁA MISS to amerykańska rodzinna komedia drogi, która wstrząsnęła gatunkiem. Bezczelnie cyniczny i zarazem głęboko ludzki film zaprasza na spotkanie z Hooverami - najbardziej rozbitą rodziną we współczesnych dziejach kina. Ich wyprawa na dziecięcy konkurs piękności skutkuje nie tylko komicznym bałaganem, ale i śmiercią, transformacją oraz poruszającym spojrzeniem na zaskakujące korzyści bycia przegranym w świecie ogarniętym żądzą wygranej. Nieoczekiwany przebój festiwalu Sundance, gdzie powitano go owacją na stojąco, wprawia w zdumienie każdego, kto kiedykolwiek obawiał się, jak z podobnym zadaniem poradziłaby sobie jego poplątana rodzina.

Nikomu spośród Hooverów nie udało się osiągnąć czegokolwiek z życiu, choć nie znaczy to, że nie próbowali. Ojciec Richard (GREG KINNEAR), beznadziejny terapeuta od motywacji, próbuje sprzedać swój program osiągania sukcesu w 9 krokach – ale bez skutku. Tymczasem otwarta i szczera pani domu, Sheryl (TONI COLETTE), bezustannie zadręcza się ekscentrycznymi problemami swej rodziny, zwłaszcza tym, że jej brat (STEVE CARELL), ogarnięty manią samobójczą badacz Prousta, właśnie wyszedł ze szpitala, dokąd trafił porzucony przez swego kochanka. Są także najmłodsi Hooverowie – siedmioletnia pulchna okularnica Olive (ABIGAIL BRESLIN), która marzy o udziale w konkursie piękności, oraz Dwayne (PAUL DANO), nastoletni młody gniewny i wyznawca Nietschego, który złożył ślub milczenia do chwili, kiedy nie dostanie się do Akademii Lotniczej. Zmorą rodziny jest jej dziadek (ALAN ARKIN) niepoprawny sybaryta, wyrzucony właśnie z domu starców za zażywanie heroiny.

Zapewne wszyscy razem mogliby świecić przykładem doskonałego zdrowia psychicznego, ale szczęśliwy traf przyniósł Olive zaproszenie do udziału w konkursie małych piękności „Little Miss Sunshine” w Kalifornii a cała rodzina postanowiła jej towarzyszyć. Hooverowie wepchnęli się do swego zardzewiałego Volkswagena busa i ruszyli na zachód w trzydniową tragikomiczną podróż, pełną szalonych niespodzianek, której finałem będzie występ Olive. To wspólne doświadczenie odmieni los jawnie nieudacznej rodziny w sposób, o jakim nawet nie mogli marzyć.

MAŁA MISS to fabularny debiut pary uznanych twórców muzycznych wideoklipów, małżonków Jonathana Daytona i Valerie Faris, według scenariusza Michaela Arndt. Film powstał w studiu Big Beach oraz Bona Fide Productions, z udziałem Marka Turtletauba, Davida T. Friendly, Petera Sarafa oraz Alberta Bergera i Rona Yerksy jako producentów, Jeba Brody’ego i Michaela Beugg jako producentów wykonawczych. Ekipa filmu składała się z operatora Tima Suhrstedta, scenografki Kaliny Ivanov, kostiumologa Nancy Steiner, montażystki Pameli Martin, kompozytora Mychaela Danny oraz zespołu DeVotchka.

Tworzenie nieudacznej rodziny

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Wypisuję się z tej rodziny! Nienawidzę was! Nienawidzę! Rozwód! Bankructwo! Samobójstwo! Jesteście skończeni!”– Dwayne

Od początku kluczem do sukcesu MAŁEJ MISS było znalezienie takiej obsady, która – przy całej śmieszności dysfunkcji rodziny Hooverów – uprawdopodobniłaby ich istnienie. Dayton i Faris mieli świadomość, że to szczególnie trudne dla debiutujących reżyserów: „Potrzebowaliśmy szóstki aktorów, którzy nie tylko sprostaliby rolom, ale i nie zabijali się wzajemnie na ekranie, a nawet stworzyli na planie coś w rodzaju rodziny – mówi Dayton. – Potrzebowaliśmy takich wykonawców, którzy byli zarazem zabawni i wiarygodni”.

Ze scenariuszem w dłoni filmowcy zaczęli stukać do drzwi swojej wymarzonej obsady – i spotykali się z natychmiastowym odzewem. „We wszystkich rolach zagrali ci, do których zgłosiliśmy się najpierw” – potwierdza producent Peter Saraf.

Zaczęło się od wyboru głowy rodziny Hooverów – Richarda, który będąc nieudanym terapeutą ds. motywacji sam nie potrafi nikogo przekonać, by go zatrudnił. Tym nie mniej Richard zawsze potrafi znaleźć błyskotliwe określenie na opisanie każdej sytuacji, w jakiej znajdzie się jego rodzina. Do roli Richarda, pod którego manifestacyjnym optymizmem kryje się lęk przed życiem, nie było lepszego kandydata niż nominowany do Oscara Greg Kinnear, który zaczynał jako aktor komediowy, a obecnie dzięki rolom w takich filmach jak „Lepiej być nie może”, „Byliśmy żołnierzami” czy „Kumple na zabój” uważany jest za jednego z najbardziej wszechstronnych aktorów w branży. „Greg potrafi przekonać do każdej, nawet najbardziej nieprawdopodobnej postaci – wyjaśnia Saraf. – Był doskonałym wyborem do roli Richarda”.

Dodaje David Friendly: „Od dawna przyjaźnię się z Gregiem i wiedziałem, że ma tak wielkie poczucie humoru, że wydobędzie z tej postaci wszystko, co tylko można”.

Scenariusz wręcz pochłonął Kinneara. „Myślę, że każdego z nas uwiódł ten scenariusz – mówi. – Wydaje się, że ta rodzina wybiera się na zwykłą wycieczkę, gdy nagle okazuje się, że wszystko popycha tę rodzinę do zmiany. To prawdziwie czarna komedia, choć z drugiej strony jest w niej coś krzepiącego. A zwroty akcji autentycznie zaskakują”.

Przymierzając się do roli Richarda i jego filozofii „unikania strat” Kinnear dostrzegł w nim jakiegoś taniego Tony Robbinsa [amerykański specjalista od tzw. psychologii zmian] – faceta, który pragnie uwierzyć w największą, najjaśniejszą, właściwą dla zwycięzców wizję Amerykańskiego Marzenia, ale częściej odnajduje siebie po drugiej stronie życia. „Richard jest pełny fałszywych wyobrażeń – śmieje się Kinnear. – Wierzy, że zawsze trzeba próbować wygrać w każdej sytuacji, ale kiedy nadchodzi konkurs piękności, w którym startuje jego córka, wszystko w co wierzy obraca się przeciwko szczęściu jego córki”.

Dla Kinneara jednym z najbardziej ekscytujących doświadczeń w trakcie pracy nad MAŁĄ MISS była praca z Alanem Arkinem jako będącym jego całkowitym przeciwieństwem ojcem. „Alan jest bardzo dowcipnym człowiekiem i znakomitym aktorem – przyznaje. – To była bardzo ciekawa relacja – z jednej strony stary, spontaniczny ekscentryk uzależniony od heroiny, z drugiej zaś człowiek spięty, zaradny i odpowiedzialny, którego postawa może być wyrazem buntu. Kluczem było balansowanie między ekscentrycznością postaci i jej akceptowaniem”.

Zapewne najmniej ekscentryczną postacią w rodzinie Hooverów jest Sheryl – rozwódka, desperacko usiłująca sprawić, by jej druga rodzina funkcjonowała na przekór dziwaczności poszczególnych jej członków. Rolę zaproponowano australijskiej aktorce Toni Collette, która otrzymała nominację do Oscara za rolę w „Szóstym zmyśle” i zgrała szereg ról w tak odmiennych filmach jak „Godziny”, „Był sobie chłopiec”, „Miłość po japońsku” czy „Siostry”. Faris i Dayton wybrali Collette ze względu na jej vis comica – a także na jej zdolność oddania rzeczywistej głębi takich amerykańskich matek z klasy średniej jak Sheryl. „To aktorka światowej klasy, która posiada zdolność nadania rangi wszystkiemu co robi” – mówi David Friendly.

Podobnie jak Kinnear, Colette była urzeczona rodziną Hooverów wraz z jej próbami osiągnięcia czegokolwiek. „Polubiłam zarówno scenariusz, jak i tę dysfunkcjonalną rodzinę od pierwszego wejrzenia – mówi. – Wpadłam po uszy. Ich frustracje i tęsknoty wydały mi się bardzo autentyczne i uniwersalne. Przy lekturze śmiałam się i płakałam na przemian”.

Collette także odnosi się do trudności, na jakie napotyka Sheryl próbując być nieustannie dyplomatą, rozjemcą i wesołą gosposią, by jej rodzina nie rozleciała się na kawałki. „Dla Sheryl rodzina znaczy wszystko – zauważa. – Toteż czuje, że musi próbować absolutnie wszystkiego, aby załagodzić sprawy i każdy mógł poczuć się szczęśliwy – niezależnie od kosztów”.

Dotyczy to także brata Sheryl, który podjął próbę samobójczą w efekcie splotu wydarzeń, który zaczął się pragnienia zaznania miłości, odrzucenia przez MacArthura „Geniusza” Granta i utraty ustalonej przez siebie samego pozycji najpilniejszego badacza Prousta w Ameryce. Szczęście nigdy nie spadnie na Franka, ale popularny komik Steve Carell nakreślił swój portret melancholika bagatelizując jego sytuację.

Dziś Carell jest jednym z ulubionych komików Hollywood, ale w trakcie realizacji filmu był niemal całkowicie nieznany. „Steve jako wykonawca ujął nas swoją inteligencją – mówi Dayton o Carellu. – Jest zabawny, ale stać go na coś całkowicie odmiennego – i to jest zadziwiające”. Dodaje producent Albert Berger: „Mieliśmy naprawdę mnóstwo szczęścia. Kiedy obsadzaliśmy go w roli Franka, był nieznany publiczności, ale „40-letni prawiczek” odmienił ten stan. Pod każdym względem był to nasz znakomity wybór”.

Carell czuje, że Hooverowie – niezależnie od ich fobii i upadków – nie różnią się specjalnie od innych rodzin. „Jest między nimi podskórne uczucie – zauważa – które zespaja ich i trzyma razem. Sądzę, że w każdej rodzinie zdarza się tak, że kogoś nie znosisz, ale przecież nie odrzucasz go, bo jesteś z nim związany więzami krwi i staniesz obok niego w momencie kryzysu, tak jak Hooverowie w swej podróży do Kalifornii”.

Nawet kiedy rodzinna wyprawa gwałtownie skręca na południe, Frank z ociąganiem dołącza do reszty rodziny. „Początkowo Frank żyje bzdurami – śmieje się Carell. – Najpierw ogłasza się ekspertem od Prousta i myśli o sobie jako o wielkim intelektualiście, ale gubi się, gdy staje wobec autentycznych relacji międzyludzkich”.

Na tym polega transformacja Franka – od karmiącej się obsesjami depresji do niepewnej próby zbudowania właściwych relacji, co stanowiło dla Carella fascynujące zadanie. „Zaczyna w bardzo mrocznym miejscu swego życia, ale w ciągu kilku dni – i to najbardziej lubię w tej roli – podnosi się, odrzuca swą mroczną skorupę i zacieśnia swoje więzy z rodziną – mówi. – Widać, jak prześwieca tu miłość, chociaż film nigdy nie staje się sentymentalny bądź głupi. Nie traci na lekkości i swej komediowości”.

Perspektywa współpracy z grupą tak utalentowanych aktorów była dodatkowym argumentem dla Carella. „Kiedy dowiedziałem się, z kim będę pracował, byłem zmieszany i pełen obaw – wyznaje. – Pytałem siebie, co ja tutaj robię? Jak wypadnę na ich tle? Już samo spotkanie z tymi ludźmi było ekscytujące, a co dopiero wspólna praca na planie”.

Aktorem, z którym spotkania Carell obawiał się najbardziej, był Alan Arkin – weteran sceny, ekranu i telewizji, który tu zmienił się w najbardziej niezwykłego dziadka ekranu – wygadanego siedemdziesięciolatka ze skłonnością do heroiny i pornografii, który mimo to pozostawał inspiracją dla swej nieprzystosowanej do życia wnuczki.

„Obsada tej roli była wspaniałą zabawą” – wyznaje Dayton. A Farris dodaje: „Kochamy Alana od zawsze. Pracować z nim to tak jakby pracować z Beatlesami”.

Podobnie jak w przypadku innych aktorów, tym co przyciągnęło Arkina, był zjednujący uwagę komiczny scenariusz Michaela Arndta. „Podoba mi się, że nie wykłada wszystkiego kawa na ławę – przyznaje aktor. – Zostawia miejsce na własne przemyślenia widza”.

Grając prowokująco zakręconego dziadka Arkin radował się wolnością przekraczania granic, jakie zwykle nakłada na aktora podeszły wiek postaci. „To wspaniała rola, ponieważ dziadek na nic nie zważa. Nie pasuje ani do wnętrza, ani do zewnętrza, nie ma nic do ukrycia – zauważa. – I co podobało mi się najbardziej: że zawsze mówi to, co czuje, a to, co czuje, co chwila się zmienia”.

Arkin kontynuuje: „Cała rodzina jest niezwykła i zadziwiająca. Ale mimo wszystko, co ich dzieli, jest między nimi prawdziwa miłość, która ich spaja”. Po dobraniu dorosłych aktorów ekipa skupiła się na znalezieniu młodych Hooverów – dwójki aktorów, którzy byli równie zabawni jak przyciągający uwagę. Do roli nastoletniego Dwayne’a filmowcy potrzebowali wykonawcy, który skupiłby na sobie uwagę nie wypowiadając ani słowa – wszak porozumiewa się z otoczeniem za pośrednictwem uwag w notatniku. Wybrano Paula Dano, mającego zadatki na gwiazdę. Już zdążył zwrócić na siebie uwagę dynamicznymi rolami w serialu „Rodzina Soprano” i filmach „L.I.E.” oraz „Ballada o Jacku i Rose”, gdzie partnerował Davidowi Day-Lewisowi, a filmowców zaskoczył umiejętnością porozumiewania się z widzem w sposób właściwy gwiazdom niemego kina.

„Paul zrobił wrażenie, bowiem uciekł od stereotypu zbuntowanego nastolatka – mówi Jonathan Dayton. – I był przy tym autentyczny”.

Dano polubił scenariusz, ale dział w filmie przypieczętowało coś innego. „Kiedy dowiedziałem się, że to właśnie Dayton i Faris kręcili moje ulubione klipy The Smashing Pumpkins, wiedziałem, że chcę z nimi pracować” – przyznaje.

Wkrótce Dano przekonał się, że ta rola milczka i nihilisty była najtrudniejsza w jego dotychczasowej karierze. „To było trudniejsze niż myślałem – przyznaje Dabo. – Trzeba było nauczyć się wyrażać siebie w całkowicie nowy sposób. Gdybym tylko siedział bez ruchu – byłbym zwyczajnie nudny”.

Aby przekonać się, jak mogło płynąć milczące życie Dwayne’a, Dano spędził wiele dni dotrzymując narzuconych sobie ślubów milczenia. „To było wyjątkowo ciężkie – przyznaje. – Było to trudne zwłaszcza w obecności mojej rodziny, która próbowała czasem doprowadzić mnie do szału, ale jednocześnie pomogło mi zrozumieć, jak frustrujący to był stan”.

Niezależnie od osobliwości Dwayne’a, Dano przekonał się jak typowy amerykański nastolatek próbuje określić siebie i swoje miejsce w otaczającej rzeczywistości. „Myślę, że wielu ludzi może identyfikować się z Dwayne’em – mówi. – Każdy ma w swoim życiu okres, kiedy autentycznie nie znosi swojej rodziny, a jednocześnie czuje z nią silną więź. Kiedy ma się 15 lat, chce się przede wszystkim stracić swoją niewinność, a ludzie wokół wydają się szaleni i nie ma pewności, czy warto w tym uczestniczyć, co w przypadku Dwayne’a skończyło się ślubowaniem milczenia. Ale kiedy przychodzi moment załamania, moment najbardziej bolesny, będzie miał przy sobie rodzinę”.

W końcu przychodzi pora na postać, która sprawiła, że Hooverowie nieoczekiwanie zbliżyli się do siebie, by wesprzeć ją w spełnieniu marzenia o zostaniu Małą Miss: Olive. Do roli potrzebna była nad wiek dojrzała siedmiolatka z talentem komediowym, od którego zależy powodzenie filmu, - a przy tym całkowicie normalna dziewczynka. Zarządzono poszukiwania w całym kraju i po długotrwałym castingu zdecydowano się powierzyć rolę Abigail Breslin, która miała już za sobą obiecujący debiut w filmie „Znaki” jako córka Mela Gibsona.

„Najpierw zobaczyliśmy Abigail na zdjęciach próbnych a potem w programie Jaya Leno” – przypomina Valerie Faris. – Zwróciło naszą uwagę, że w ogóle nie przejmuje się publicznością. A przy tym tak skupiała uwagę, że zobaczyliśmy w niej doskonałą Olive”.

W rozmowie z Abigail szybko wychodzi na jaw, że mimo swego młodego wieku, doskonale orientuje się w sytuacji rodzinnej Hooverów. „To nie jest zwykła rodzina – mówi siedmiolatka. – To nie też taka rodzina jak w kolorowych pismach i na ekranie. Ale sądzę, że podczas tej podróży dowiedzą się o sobie rzeczy, o jakie siebie nie podejrzewali. A film opowiada, że nie tylko w rodzinie doskonałej, ale i w tak niedoskonałej jak ich wszyscy mogą się mocno wzajemnie pokochać”.

Aby oddać pulchność Olive, Breslin musiała założyć specjalny strój pogrubiający, szczególnie przydatny w scenie, kiedy dziewczynka konfrontuje swoją sylwetkę z kandydatkami na królowe piękności podczas konkursu w Kaliforni. Tym nie mniej Breslin wskrzesiła w sobie wiele sympatii, by nie powiedzieć podziwu dla swojej bohaterki, tworzącej własny intymny świat. O Olive mówi, że „jest naprawdę dzielna”. „Nikt nie oczekuje od niej, że wygra, ale według mnie to naprawdę fajna dziewczynka, bo uwierzyła w siebie” – mówi mała aktorka.

Sposób, w jaki Breslin ożywiała swoją postać, był inspiracją dla całej ekipy. O jej występie mówi Greg Kinnear: „Idealnie. Wyglądało, jakby nie musiała grać. A przecież była autentyczna i szczera w każdej scenie – niczego więcej tu nie trzeba”.

Kiedy już znana była obsada, Faris i Dayton zaczęli szukać sposobu na stworzenie z aktorów prawdziwej rodziny wraz z jej spięciami i konfliktami. Zespół spędził mnóstwo czasu na próbach. „Zanim zaczęliśmy kręcić, spędziliśmy wspólnie cały tydzień, aranżując rozmaite sytuacji i improwizując między sobą – wspomina Arkin. – Dopiero wówczas zyskaliśmy pojęcie o miejscu naszych bohaterów w rodzinie i ich samopoczuciu”.

Częścią tych wspólnych zajęć była „wycieczka za miasto”, która dała aktorom przedsmak tego, co miało nastąpić. „Załadowaliśmy się do busa, pojechaliśmy kawałek i zjedliśmy lunch cały czas pozostając postaciami z filmu – wyjaśnia Steve Carell. – Alan Arkin siedział za mną i cały czas jęczał „aj, aj, muszę do łazienki”. Trudno było nie wypaść z roli, kiedy co pięć minut zaczynał to swoje „aj, aj” – pękaliśmy ze śmiechu. Musiałem w końcu odwrócić wzrok i nie patrzyć na niego, bo tak był zabawny”.

W busie

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Co to?! Kurczak?! Codziennie kurczak! Boże, czy jest możliwe, by choć raz dostać na obiad coś innego?” – Dziadek

Na planie MAŁEJ MISS aktorzy nie tylko musieli oswoić się ze swoimi postaciami, ale dość niecodzienną sytuacją dwóch reżyserów na planie. „Na początku nieco się tego obawiałem – przyznaje Arkin. – Myślałem, że będę miał do czynienia z podwójną reżyserią. Ale oni są wspaniali. Nadawali na tej samej fali i było tak jakby pracowało się z jedną osobą”.

Długoletnie doświadczenie na planach reklamówek i wideoklipów sprawiło, że Dayton i Faris doprowadzili swą współpracę do perfekcji. „Istotnie, obydwoje zazwyczaj mamy podobne pomysły i od razu wiemy, czego chcemy” – mówi Dayton. „Nasza praca polega na przenikaniu się naszych obu wrażliwości” – dodaje Faris.

Ale jak im się udało przetrwać intensywną pracę nad realizacją i stres wynikający z samego debiutowania? „Spędzaliśmy razem po 23 godziny na dobę i staraliśmy się o tym nie myśleć” – mówi Dayton. „Podstawą jest wzajemny szacunek” – komentuje Faris. „A ja nie wyobrażam sobie sytuacji – podsumowuje Dayton – kiedy wracam do domu, do kogoś, kto nie ma pojęcia, nad czym dziś pracowałem cały dzień”.

Według producenta Petera Sarafa z obecności na planie dwóch reżyserów wynika tylko jedna trudność: „Trudniej patrzeć w monitor” – śmieje się. Ostatecznie zdjęcia MAŁEJ MISS zostały ograniczone do 30 gorących dni lata 2005 roku, rozłożone na planach w południowej Kalifornii i na pustyniach Arizony. „To były ciężkie zdjęcia – mówi Dayton, ale chcieliśmy zachować realizm jazdy po bezdrożach”.

Gdy zaczęły się zdjęcia, filmowcy skupili się na wizualnej stronie filmu i jego atmosferze. Głównym celem było zachowanie równowagi między często zakręconym poczuciem humoru i realizmem, spajającym całą historię. „Wiedzieliśmy, że najważniejsze są kreacje aktorskie – mówi Jonathan Dayton – toteż musieliśmy wypracować taki sposób filmowania, by zdjęcia były interesujące, ale by nie przyćmiewały wykonawców”.

Dayton i Faris blisko współpracowali z operatorem Timem Suhrstedtem – który wcześniej wykreował komiczne światy „Życia biurowego” i „Fantastycznych przygód Billa i Teda” – w stworzeniu świeżej koncepcji zdjęć, które wydobyłyby z cienia osobowości Hooverów. „Nie było w tym żadnych reguł, poza jedną: sięgać po właściwe środki w danej chwili – mówi Suhrstedt. – Próbowaliśmy więc wszystkiego, decydując o rezultacie czasem na planie, a czasem po długich późniejszych debatach”. Aby podkreślić swobodny styl filmowania, Suhrstedt zdecydował na użycie taśmy formatu Super 35 mm zamiast obrazu panoramicznego. „Pozwala to na użycie lżejszego sprzętu i daje lepszą głębię ostrości, a tym samym przyspiesza realizację” – wyjaśnia operator.

Suhrstedt chciał również zrezygnować z typowej jasnej kolorystyki komedii rodzinnych. „Nie jestem zwolennikiem teorii, że komedie potrzebują dużo światła – mówi Suhrstedt. – W tym przypadku wolałem oświetlić aktorów naturalistycznie, by móc stosować ustawienia kamery właściwe do ich poszczególnych występów”.

Kiedy przyszła pora na opracowanie ustawień kamery, najtrudniejsze okazało filmowanie we wnętrzu tego, co na większość historii stało się ciasnym domem Hooverów: ich rozlatującego się Volkswagena busa. Aby zorientować się w możliwościach ekspozycji, Suhrstedt zaczął od eksperymentowania z kamerą wideo, ostatecznie określając miejsca, skąd ujęcia będą najlepsze. W trakcie zdjęć Suhrstedt ściśle współpracował ze scenografką Kaliną Ivanov, która również dbała o naturalistyczne otoczenie przeciwstawiające się chaosowi towarzyszącemu całej wyprawie. „Nie chcieliśmy popadać w przesadę ani czegokolwiek przeginać, zależało nam w obrazie subtelnym i realistycznym” – wyjaśnia Ivanov.

Scenografka zaczęła od odbycia podróży z Albuquerque do Redondo Beach, fotografując po drodze wszystko, co mogło być punktem odniesienia dla ekipy i aktorów. W Kalifornii poszukała także domu dla Hooverów, który znalazła w Burnbank. „Z zewnątrz wyglądał tak jak sobie wyobrażałam, wewnątrz musieliśmy wybudować kilka fałszywych, aby wyglądał na ciaśniejszy i bardziej zatłoczony” – mów Ivanov.

Następnie Ivanov wybrała cztery busy Volkswagena – w końcu lat 70. XX wieku popularnego pojazdu dla całej rodziny. Jakkolwiek ich wnętrza zostały przystosowane do wymogów realizacji, filmowania na pustyni w przepełnionym busie nie da się porównać z niczym. „To było jedno z najcięższych doświadczeń w mojej karierze aktorskiej” – śmieje się Toni Collete. Paul Dano jest bardziej szczery: „To było piekło – upał i ciasnota!”. A mała Abigail Breslin podsumowuje: „W takim małym busie wszyscy muszą się lepiej poznać – inaczej się nie da”.

Ostatecznie wyprawę wieńczy kulminacyjna scena filmu – scena konkursu piękności, która kontrastuje swym realizmem z komediowym nastrojem filmu. Kluczem do sukcesu było zaproszenie na plan prawdziwych uczestniczek tego rodzaju imprez. „Musieliśmy się sporo nachodzić, zanim dotarliśmy do tych ludzi – mówi Valerie Faris. – Na planie okazało się, że nie musimy ani ubierać, ani reżyserować tych ludzi”.

Aby stworzyć możliwie realistyczny obraz imprezy, Kalina Ivanov uczestniczyła w kilku podobnych konkursach, badając reakcję małych uczestniczek. „Najlepszą nagrodą dla nas były łzy w oczach rodziców i wielkie zaangażowanie małych uczestniczek – mówi Ivanov.

Po zakończeniu zdjęć realizatorzy skupili się na kolejnym ważnym elemencie filmu – muzyce, co jest zrozumiałe pamiętając o doświadczeniu Faris i Daytona w dziedzinie wideoklipów. Twórcy doprowadzili do współpracy znanego kompozytora Mychaela Danny i pochodzącego z Denver zespołu DeVotchka, kierowanego przez piosenkarza i kompozytora Nicka Uratę, którego melodie inspirowały ścieżkę dźwiękową.

Egzotyczny kwartet muzyczny, którego zaskakujące dokonania łączą ludowe rytmy i melodie z całego świata, był otwarty na sugestię przestawienia się na bardziej amerykańskie brzmienie do zobrazowania wyprawy w MAŁEJ MISS. „Wydało się nam, że mają właściwe brzmienie dla naszego projektu. Byliśmy ciekawi, jak się sprawdzą” – mówi Faris. Istotne były nie tylko niecodzienne aranżacje zespołu, ale i jego ciekawe instrumentarium z tubą, thereminem i mandoliną buzuki: „Szukaliśmy muzyki, która mogłaby zróżnicowanie tych niezwykłych postaci. Trudno zadbać o humor bez muzyki, która byłaby humorystyczna, i to się chyba udało”.

Aby w pełni wykorzystać brzmienie DeVotchki, Faris i Dayton nie tylko poprosili zespół o napisanie piosenek do filmu, ale także zamówili u Mychaela Danny kompozycję, wykorzystującą wyjątkowe instrumentarium zespołu. „Mychael napisał wspaniałą, pobudzającą naszą kreatywność muzykę – przyznaje Dayton.

Dwie piosenki do MAŁEJ MISS dołożył Sufjan Stevens, młody amerykański kompozytor, jeden z chwalonych „nowych głosów” na współczesnej scenie muzycznej. Jego pochwała podróży „Chicago” i uczuciowy song „No Man’s Land” przydały filmowi melodyjności i lirycznego nastroju.

Zdjęcia, muzyka i – przede wszystkim – aktorskie kreacje pozwoliły pokazać rodzinę Hooverów w pełni jej absurdalności, egzystencjalnego lęku i uczuciowości. Jak podsumowuje to Steve Carell: „Sądzę, że ludziom spodobają się Hooverowie, ponieważ żyją w takim napięciu a jednocześnie są tacy niezdarni, ponieważ są tacy prawdziwi. Tak to bywa z rodzinami. Nie zawsze świeci słońce. Czasem pada deszcz, czasem wiatr zawieje w oczy – takie jest życie”.

Więcej informacji

Proszę czekać…