Trzech kolegów-nieudaczników z osiedla szuka swojego miejsca w otaczającym ich świecie.

Jak się pracowało wśród przyjaciół

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

„Adi wygrałby plebiscyt na najmniej popularną postać osiedlową – mówi o swojej postaci Tomasz Borkowski. - Jest miły, sympatyczny, nieskłonny do agresji i niczym specjalnym się nie wyróżnia. Szczery, pomocny, nikomu nie szkodzi. Jest to jednak osoba, która idzie z wiatrem, nie stawia żadnego oporu. Wydarzenia sprawiają, że idzie albo w prawo, albo w lewo, nie podejmuje jakichś świadomych decyzji. Ma piękną dziewczynę i nikt tak naprawdę nie wie, jak to jest możliwie, że taki ciamajda jest z tak piękną kobietą. Zawsze nosi koszulki polo wciągnięte w spodnie założone wysoko na brzuchu - w rankingu mody zero na dziesięć. Przez cały film w perypetiach towarzyszy mu Pele. Pele nie tyle pomaga, co raczej przeszkadza, ale Adi nie rezygnuje z jego towarzystwa, bo śmieszy go i jest jego przyjacielem. ”

Trzeba przyznać, że Pele to również młody, uczciwy i miły człowiek, jednak obraz całej prawdy o nim wyłania się dopiero w słowach Andrzeja Andrzejewskiego: „Niestety, Pele to debil. Debil, ale sympatyczny. Jest najlepszym przyjacielem Adiego i jak cień chodzi za nim wszędzie. Próbuje mu pomagać na wszelkie możliwe sposoby. Ale wychodzi, jak wychodzi...kłopoty to jego specjalność”

Borys Szyc, choć odtwarza postać, która jest narratorem całej opowieści, zaprzecza, jakoby grał rolę główną. „Wydaje mi się, że bohater filmu jest zbiorowy i jest nim trójka młodych ludzi – mówi aktor. - To opowieść o przyjaźni, nie o konkretnej postaci. Chemik, postać, którą ja zagrałem, jest więc jedną trzecią tego bohatera. To chłopak nieco spokojniejszy niż dwaj pozostali, bardziej ułożony z zacięciem naukowym. Też kiedyś dostałem na prezent zestaw małego chemika i chyba dlatego zidentyfikowałem się z moim bohaterem od samego początku.”

Przyjaźń między trójką filmowych bohaterów jest odbiciem przyjaźni, jaka od czasów studiów łączy Andrzeja Andrzejewskiego, Tomasza Borkowskiego i Borysa Szyca. W Akademii Teatralnej w Warszawie byli na jednym roku, a ich znajomość przetrwała do dzisiaj. Widują się często i jeśli przez przypadek zauważy się dwóch z nich na ulicy, można być niemal pewnym, że gdzieś w pobliżu jest i trzeci. „Znamy się dobrze, przeżyliśmy razem niejedno, a ten film to spełnienie naszych studenckich marzeń” – przyznaje Borys Szyc.

Andrzej Andrzejewski: „Pamiętam jak w szkole teatralnej myśleliśmy sobie, że fajnie by było zagrać razem we trzech w jednym filmie. Rozumiemy się doskonale, nie musimy prowadzić rozmów przed nagraniem, wystarczy że spojrzymy na siebie i wszystko wiemy. I to nam bardzo pomagało w trakcie pracy nad ‘JOB-em’. Myślę, że ta nasza przyjaźń zarejestrowała się na taśmie.”

Role Chemika, Adiego i Pelego stworzone zostały specjalnie dla Szyca, Borkowskiego i Andrzejewskiego. „Konrad Niewolski spotkał się z Andrzejem i Borysem na planie Symetrii - mówi Tomasz Borkowski. - Ja wtedy nie mogłem przy tym filmie pracować, ale Konrad poznał wtedy całą naszą trójkę i, na nasze szczęście, oprócz tego, że zachwycił się nami jako trójką przyjaciół, to jeszcze doszedł do wniosku że jesteśmy zdolnymi aktorami. O ile się nie mylę to my zmobilizowaliśmy go do napisania scenariusza ‘JOBA’. Spotykaliśmy się, dużo rozmawialiśmy, obmyślaliśmy różne wątki, gagi – to dało początek scenariuszowi.”

Wkład aktorów w powstanie filmu nie ograniczał się tylko do stworzenia kreacji aktorskich. Andrzej Andrzejewski napisał kilka scen do filmu, wzbogacił go m.in. o wątek z babcią oraz wątek z nauką angielskiego. Dużo było też improwizacji. „W filmie są zdarzenia, które przydarzyły się naprawdę – mówi Andrzej Andrzejewski. – Tak było w przypadku sceny, kiedy bohaterowie pomagają choremu ambasadorowi Węgier. Kiedyś w czasie studiów wracając o pierwszej w nocy z knajpy – a było nas wtedy czterech: ja, Borys, Tomek plus nasz kolega - zauważyliśmy faceta na parkingu pod hotelem Bristol. Zdawał się być pijany – był na czworakach. Ale podejrzenia nasze wzbudziło to, że był dobrze ubrany. Wezwaliśmy pomoc i tak go uratowaliśmy. Nie pamiętam czy miał cukrzycę, czy jakiś udar, ale pamiętam dobrze, jak bardzo był nam wdzięczny. Okazał się być jakimś dyplomatą z Grecji.”

„Z naszego życia zaczerpnęliśmy też inne wątki – dodaje jeszcze. - Na przykład postać młodego Pelego wzorowana była na moim koledze z dzieciństwa, który stawiał babcię przy bloku i walił piłką w ścianę, aż tynk odpadał. Biedna babcia musiała stać w rękawicach budowlanych i udawać bramkarza.”

„Bohaterowie filmu to gamonie naszych czasów, czyli tacy, którzy mogą już bez używania języka Ezopa śmiać się, czy własnymi osobami unaoczniać absurdalność współczesnych uwarunkowań, postaw czy społecznych zależności – mówi reżyser, Konrad Niewolski. - I właśnie o absurd nam chodziło w głównej mierze, bo nie ma naszym zdaniem nic bardziej zabawnego niż ukazanie absurdu, który na tyle wtarł się w zastaną rzeczywistość, że przestał być zauważany. Chcieliśmy za pośrednictwem perypetii, które przytrafiają się naszym niezbyt lotnym i zdecydowanie zbyt leniwym bohaterom, ukazać wszechobecny i często najzupełniej zasymilowany absurd.”

Aktorzy przyznają, że filmowe gagi wprowadzały swobodną atmosferę wśród całej ekipy pracującej nad JOB-em. „Kiedy wszedłem do garderoby i zobaczyłem cztery staruszki, które leżąc na plecach wciągały na nogi rajstopy, myślałem że to jakiś dowcip – opowiada Andrzej Andrzejewski. - Okazało się, że są to profesjonalne aktorki, które przebierają się do sceny. Po prostu zdębiałem pod wpływem ich poczucia humoru.” Aktorzy zapewniają jednak że efekt końcowy nie potwierdzi zasady: śmiesznie na planie, smutno na ekranie.

Konrad Niewolski zaznacza, że część filmowych gagów zaczerpnięta została z popularnych obiegowych dowcipów. „Wplataliśmy je z premedytacją - tłumaczy reżyser. - Głównie po to, żeby podkreślić komiksową konwencję naszej opowieści. Dowcip wcielony wydaje nam się nabierać wówczas zupełnie nowej jakości. Postanowiliśmy w ten sposób umieścić naszą historię w rozkroku między światem realnym i indywidualnym, a utworzonym przez masową świadomość i światopogląd. Wszyscy przecież w gruncie rzeczy stoimy w takim właśnie rozkroku, pomiędzy sobą i własnym o sobie wyobrażeniem, a komiksem, który tworzy o nas nasze otoczenie.”

List motywacyjny scenarzysty i reżysera Konrada Niewolskiego

„Moim zamiarem było zrealizowanie komedii, jakiej nie oglądaliście od lat. Więcej, chciałem zrealizować komedię, jakiej nie było nigdy. Oglądając po raz enty z kolei Rejs, Misia czy Wniebowziętych, zaśmiewamy się wciąż do rozpuku, a chwilę później zastanawiamy się, dlaczego od tak dawna już nie powstało w polskim kinie nic, co zbliżyłoby się do owych ikon humoru choćby na odległość siarczystego śmiechu. Nie powstało, bo wszyscy śmiali się z kogoś innego, albo nie śmiali się w ogóle, tylko wydawało im się, że śmiać się będą tamci, czyli potencjalna widownia. A śmiać się, moim skromnym zdaniem, trzeba z siebie, bo my, to tamci… czyli widownia. Owszem, może i ukazani w krzywym zwierciadle - bo przecież nie jesteśmy gamoniami, a o gamoniach traktuje ten film - ale gamoniami nie będziemy tylko tak długo, jak długo będziemy w sobie widzieć tej gamoniowatości choćby odrobinę…”

O czym jest Job, czyli zajobisty synopsis

Ten pressbook może zdradzać kluczowe elementy filmu

Job, czyli ostatnia szara komórka to pierwsza komedia Konrada Niewolskiego, autora obsypanego licznymi nagrodami filmu Symetria.

Bohaterami „JOBA” są trzej przyjaciele z osiedla. Złośliwi określają ich słowami: darmozjady, gamonie, debile. Nie trzeba chyba wyjaśniać, że jest to mocne uproszczenie. Tak naprawdę Chemika, Adiego i Pelego świat nie docenił. Nie docenił JESZCZE. Życie serwuje im wyzwania i trudności, ale nasi bohaterowie potrafią stawiać im czoła - z zaangażowaniem i młodzieńczym luzem.

Weźmy na początek Chemika. Przezwiska tego nie zdobył przez przypadek. Już jako dziecko zasłynął z eksperymentowania. Kiedy dostał w prezencie gwiazdkowy zestaw małego chemika, od razu wzniecił pożar. Co innego Pele. On interesował się sportem. Przydomek po słynnym piłkarzu zyskał, kiedy w młodości trenował piłkę nożną, a na bramce ustawiał swoją babcię. Adi to po prostu Adi, właśnie po raz kolejny stracił pracę i rozpoczyna poszukiwanie nowej. Z pomocą przychodzi jego dziewczyna, a właściwie jej ojciec, który umawia go na rozmowę kwalifikacyjną w pewnej renomowanej firmie. Problem w tym, że rozmowa odbyć ma się po angielsku. Adi z angielskim nie miał wiele do czynienia, jedynym rozwiązaniem wydaje się być ekspresowy kurs języka. Presja rośnie, kiedy dziewczyna oświadcza, że od powodzenia rozmowy uzależnia ich wspólną przyszłość.

Perypetie mają też Chemik i Pele. Tego pierwszego do szewskiej pasji doprowadza hałaśliwy pies sąsiada i to przeciwko niemu Chemik wyciąga cały arsenał małego sadysty. Ale zwierzak jest z tych twardych; do akcji wkroczyć będzie musiał profesjonalista - Hycelman, swojski Superman po kuracji w zakładzie zamkniętym.

Dla Pelego największym wyzwaniem jest egzamin na prawo jazdy. Nie mniejszym jednak problemem będzie jego babcia, rozsmakowana nie tyle w lekach, co w pewnym mongolskim specyfiku.

Ukojenie przynosi telewizja i bijący rekordy popularności teleturniej „Sąsiedzi” prowadzony przez Krzysztofa Ibisza. Niecodziennej rozrywki dostarcza w nim mordercza rywalizacja dwóch rodzin, której zwieńczeniem i nagrodą główną jest sesja dewastacyjna w mieszkaniu znienawidzonych sąsiadów.

O produkcji słów kilka

Realizacja zdjęć do filmu trwała dwadzieścia jeden dni. Wszystkie sceny nakręcono w Warszawie, większość – na osiedlu Przyczółek Grochowski. Mieszkańcy nie cieszącego się dobrą sławą osiedla przyjęli ekipę wyjątkowo gościnnie.

„Kontrowersje wzbudziła jedynie scenografia-graffiti na jednym z bloków – mówi Ewa Jastrzębska, kierownik produkcji. - Kiedy tylko pracownicy scenografii zaczęli je malować, przyjechała policja wezwana przez mieszkańców. Wyjaśniliśmy, że to na potrzeby filmu i że wkrótce zostanie to zamalowane. Sytuacja szybko się więc uspokoiła. Kiedy jednak graffiti zostało zamalowane, do prezes spółdzielni zgłosiła się ponoć jakaś starsza mieszkanka osiedla z pretensją, dlaczego zamalowano graffiti, przecież było ono takie ładne.” Należy w tym miejscu wyjaśnić, że graffiti układało się w napis VIAGRA POWER.

Aby powstał film, trzeba było oderwać od zajęć około setkę aktorów i epizodystów oraz 130 statystów. Najbardziej jednak napracowała się osoba robiąca klapsy. Padło ich aż 1463. Zużyto 24 kasety HDCAM. Na każdej mieści się 40 minut obrazu i dźwięku, co daje w sumie 16 godzin nagrania...

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…