✯Horror & SF Scholar✯

W gruncie rzeczy, to pomimo jawnych inspiracji, można by odczytać film jako patchwork różnych pomysłów estetyki oraz pióra literata z Providence. 4

Giń, stworze, giń! to historia wolno osadzona na kanwie opowiadania The Colour Out of Space (1927), autorstwa Howarda P. Lovecrafta. Scenarzysta Jerry Sohl, starając się być wiernym literackiemu pierwowzorowi, pozostawia wspólny mianownik w postaci tajemniczego kosmicznego „koloru", o zgubnym wpływie na otaczającą go materię. Prawdę mówiąc, ten spójnik to jedyna charakterystyka, która łączy dwa obrazy, jednocześnie dając im autonomię względem siebie. W gruncie rzeczy, to pomimo jawnych inspiracji, można by odczytać film jako patchwork różnych pomysłów estetyki oraz pióra literata z Providence. Osoby spodziewające się atmosfery rodem z prozy amerykańskiego pisarza, będą zawiedzione z uwagi na fakt, że film (pomimo swojej „gotyckości") jest niezależnym tworem, o własnym, specyficznym klimacie.

Die, Monster, Die! (1965) -

Pośrednim wątkiem, przyświecającym wydarzeniom w scenariuszu, jest relacja nauki i wiary. Zderzenie świętości z przestrzenią laicką. Szkopuł tkwi w tym, że tak doniosła zależność pozostaje niewzruszona. Ląduje w sferze domysłów widza, pozbawiając go przyjemności odkrywania. Potencjał został zaprzepaszczony. Dylematy etyczne wynikające z wyżej nakreślonego podziału, znikają wśród mizernie spreparowanej akcji oraz misternie skleconej scenografii. Bohaterowie, werbalizując własne konstatacje, nie dochodzą do żadnych konstruktywnych wniosków, co mogłyby chociaż w minimalnym stopniu podsumować poruszany problem.

Trzeba dodać, że zachowania bohaterów są zgoła mało autentyczne (prócz roli Borisa Karloffa). Zrozumiałym jest teatralny styl odgrywanej postaci, lecz jej przesadna egzaltacja czy zbytnie wyciszenie, opływa w nonsens. Brak jej angażującej mocy. Film z punktu widzenia gry aktorskiej ma dwa ekstrema. Boris Karloff, wcielający się w Nahuma Witleya, zaprezentował autentyczną kreację. Zdarza mu się balansować pomiędzy naiwnością a tajemniczością, aczkolwiek, ostateczna formuła jest satysfakcjonująca. Nick Adams, odgrywający Stephena Reinharta, w swej roli jest jednowymiarowy. Nie ujawnia emocji w momentach, w których powinny się objawić. Mimo swej zdawkowej impulsywności, nie reprezentuje sobą żadnej głębi.

Die, Monster, Die! (1965) -

Wartościowym atrybutem obrazu jest wykorzystanie w nim obiektywu szerokokątnego, co kreuje baśniowo-efemeryczny, intrygujący nastrój. A wszystko to dopełniane jest ciekawymi ujęciami w formie wielkiego planu, dzięki czemu widz intensywniej poznaje stan psychiczny bohaterów. Niestety, nie poprawia to ogólnego odbioru produkcji, która w ostatecznym rozrachunku zalicza się jedynie do kategorii filmów przeciętnych. Wydaje się być zasadna zgoda z badaczem H.P. Lovecrafta, D.G. Smithem, iż Die, Monster, Die! jest w istocie próbą imitacji stylu grozy Rogera Cormana, nie zaś faktem chęci stworzenia realnej adaptacji opowiadania.

Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 1
Axiom 4

Zastosowanie obiektywu szerokokątnego wypada całkiem interesująco. Odpływa daleko od prozy na której stara się oprzeć. Brak logiki. Niespożytkowany potencjał.

Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

Fabuła

Multimedia

Pozostałe

Proszę czekać…