Ślub początkiem zaciekłej "wojny". 8
Gdy tylko zobaczyłem zwiastun filmu od razu wiedziałem, że muszę się na niego wybrać do kina. Jak tylko nadarzyła się okazja zrealizowałem swoje postanowienie i zobaczyłem „Ślubne wojny”. Film opowiada o dwóch najlepszych przyjaciółkach: Emmie - spokojnej nauczycielce oraz Liv - przebojowej prawniczce. Przyjaciółki już od dzieciństwa marzą o ślubie w Hotelu Plaza. Także obie chcą zostać swoimi druhnami. Gdy tylko zaręczają się wszystko się zaczyna. Aby mieć wymarzony ślub zgłaszają się do najlepszej organizatorki w mieście. Wszystko wydaje się być w porządku, jednak dochodzi do pomyłki. Daty ich ślubów zostały pomylone i obie zawrą związek małżeński w ten sam dzień. Wtedy to też rozpoczyna się „bitwa” o to, która bardziej dopiecze drugiej, aby tylko doprowadzić swoje śluby do katastrofy.

Wydaje się, że jest to typowa kolejna komedia romantyczna i jest w tym część prawdy, jednak jakoś przełamuje schemat miłości i w tym wypadku bardziej skupia się na relacji dwóch przyjaciółek, których przyjaźń zostaje wystawiona na próbę w związku z jedną pomyłką. Karen McCullah Lutz i June Raphael, autorzy scenariusza, stworzyli ciekawą historię z dużą dawką humoru, dzięki czemu nie tylko można było popatrzeć na piękne aktorki ale i nieźle się zabawić. Aczkolwiek nie obyło się bez małych wpadek. W kilku momentach było widać dosyć przeciętne dialogi, które jakoś psuły niektóre sceny. Ale całość z kilkoma „usterkami” prezentuje się ciekawie.
Gary Winick reżyser filmu od jakiegoś czasu specjalizuje się komediach romantycznych i dosyć dobrze mu to wychodzi. Z poprzednich jego obrazów widziałem tylko serial „Szminka w wielkim mieście” - wydawał mi się dosyć dobry.

Na największą uwagę zasługuje tutaj gwiazdorska obsada. Kate Hudson i Anne Hathaway w rolach głównych jak zawsze świetnie się sprawdziły. Obie aktorki bardzo ciekawie przedstawiły swoje bohaterki. Hudson w roli Liv, dosyć apodyktycznej i nie znoszącej sprzeciwu wypadła bardzo dobrze. Powiedziałbym nawet, że dodała jej uroku i niewątpliwie wyglądała rewelacyjnie w filmie. Podobnie Anne jak najbardziej odnalazła się w roli cichej i pokornej nauczycielki Emmy. Warto też wspomnieć o roli Kristen Johnston, która wcieliła się w rolę koleżanki z pracy Emmy. Nie była to jakaś specjalnie wyrafinowana kreacja ale dosyć fajna w odbiorze i przede wszystkim zabawna. Za to narzeczeni głównych bohaterek dosyć przeciętnie wypadli. Jednak w dużej mierze nie jest to wina aktorów a scenariusza, który robi z nich tylko dodatki do Hathaway i Hudson.
Ścieżka dźwiękowa, jak to w komediach romantycznych, spokojna, melodyjna i co najważniejsze wpadająca w ucho. Moim zdaniem do najlepszych piosenek należy utwór Priscilli Ahn „Dream”, a cała reszta wcale nie jest gorsza i trzyma poziom.

„Ślubne wojny” jest to film odpowiedni na wypad do kina z przyjaciółmi. Duża dawka humoru, lekki scenariusz i świetne główne role pozwolą naprawdę miło spędzić czas.
Słabe i głupie to to, gdyby jeszcze była gra aktorska … Ocena 4 wyłącznie z szacunku dla aktorek, gdyż wierę, że nie są takie głupie i te głupie grać musiały.