Romantycznie, smutno i tajemniczo 8
Kłopoty z blondynką to kolejna komedia romantyczna, którą miałem okazje zobaczyć. Lecz (co mnie zdziwiło), nie mogę zaliczyć jej do reszty bezbarwnych produkcji, gdzie fabułę zastępują znani aktorzy, którzy tylko wyglądają, a walory aktorskie schodzą na drugi plan. Scenariusz został oparty na powieści Ho-sik Kima.
Charlie ratuje życie Jordan, która o mały włos nie wpada pod pociąg metro. Mimo jej dziwnego zachowania, szybko zakochuje się w nieznajomej. Po kilku tygodniach poznawania się, para rozchodzi się zakopując listy zaadresowane do drugiej połówki, z zamiarem odkopania ich o tej samej porze za rok. Lecz tylko Charlie dotrzymuje słowa, i wykopując „skarb” dowiaduje się historii, którą skrywała ukochana.
Już nieraz widziałem podobne historię, w których chłopak poznaje dziewczynę i od razu się w niej zakochuje, lecz tu jest „to coś”, czego nie było w innych filmach. Możemy tu zobaczyć ciekawe ujęcia Nowego Jorku, usłyszymy w tle przyjemną muzykę, oraz poczujemy miły klimat. Przez większość trwania filmu, towarzyszy nam chęć odkrycia tajemnicy jaką ukrywa Jordan przed Charliem. Gdy dowiadujemy się prawdy, następuję totalne zaskoczenie, i nagle wszystkie fakty zdają się do siebie pasować. Muszę tu również wymienić dobrą grę aktorską, specjalistki od rozkochiwania Elishy Cuthbert, która całkiem przyzwoicie poradziła sobie z rolą zwariowanej, a zarazem cierpiącej po stracie ukochanego dziewczyny. Jesse Bradford nie zachwycił mnie specjalnie, jego rola wypada blado i bezbarwnie, w porównaniu z Elishą. Z dużym przekonaniem, mogę stwierdzić, że nie jest to prosta historia miłości, jaką możemy zobaczyć w wielu innych produkcjach.
Nie jest to film, na którym można się wynudzić. Z czasem, produkcja przeradza się z komedii romantycznej w dramat. Moim zdaniem najbardziej atrakcyjna w filmie jest historia głównej bohaterki, którą poznajemy wraz z rozwijającą się akcją, lecz końcówka jest już trochę naciągana. Na pewno, to, że film jest przeróbką produkcji azjatyckiej, nie dodaje mu splendoru, gdyż reżyser tylko skopiował już wcześniej pokazaną historię. Lecz osobiście nie przepadam za produkcjami azjatyckimi, i obraz Yanna Samueella bardziej do mnie przemawia.
Osoby lubiące filmy romantyczne z pewnością się nie zawiodą. Zapewne wieczór w towarzystwie Jordan i Charliego, nie będzie straconym czasem dla zakochanych. Coś miłego na wieczór, a kieliszek wina, na pewno nie zaszkodzi.
Żenada – Ci Amerykanie, zaczną chyba niedługo robić remake’i azjatyckich filmów porno. Czy oni nie mają już własnych pomysłów. Żerują tylko na cudzych sukcesach, bo wiedzą, że ich kino jest popularniejsze, więc zarobią kaskę. Wydaje mi się, że kino staje się wyłącznie polem do trzepania pieniędzy, a nie sztuką. Szkoda słów…. A wszystkim, którzy chcieliby obejrzeć My sassy girl polecam tą azjatycką wersję. Chociaż tej nie widziałem.