Szkoda, że legendę wilkołaka można tak zmarnować. 4
Wilkołaki były tematem filmów niemal od początku powstania kinematografi. Przez lata coraz to nowsi twórcy, wymyślali kolejne historie z ich udziałem, a sam wygląd bestii ciągle ewoluował. The Beast of Bray Road jest jedna z takich odsłon, stosunkowo świeża bo z 2005 roku.
Za wiele po filmie spodziewać się nie można, gdyż jest to produkcja niesławnej i omijanej szerokim łukiem wytwórni Asylum. Niestety w filmie widać to już od pierwszych minut. Leigh Scott będący zarówno reżyserem jak i scenarzystą postarał się by widz cierpiał podczas oglądania jego dzieła, bynajmniej nie z powodu wilkołaka. Fabuła jest jasna i oklepana, no może z małym zaskoczeniem w końcówce. Co rusz na ekranie dostrzec można większe lub mniejsze wpadki i bezsens poszczególnych części scenariusza. Czarę goryczy przepełniają zachowania aktorów wynikające zarówno z przypisanych im ról, jak również małego obycia w zawodzie.
Aktorzy jak już wspomniałem nie są z najwyższej półki. Większość z nich grała wcześniej jedynie statystów, bądź w ogóle jest to ich pierwsza rola. Takie podejście sprawia, że wszystko wygląda sztucznie i naiwnie, a klimat no cóż gdzieś przepadł.
Pozytywnie odnieść się można jedynie do wyglądu wilkołaka. Stwór jest naprawdę przerażający i całkiem realistyczny. Dobra charakteryzacja i oryginalny poniekąd wygląd bestii, dopełniają jej w miarę udane ruchy i zachowanie. Na uwagę zasługuje kilka scen gdzie się pojawia. Oczywiście zaczerpnięto je z co lepszych wilkołaczych filmów.
Choć film nie jest rewelacyjny, a nawet ciężko nazwać go średnim, to jak na standardy Asylum wypada całkiem dobrze. Polecam go tylko podobnym mi maniakom, przyzwyczajonym do tandety i amatorszczyzny. Film na pewno miał jakiś potencjał, niestety brak środków pieniężnych i małe doświadczenie ekipy i aktorów wszystko pogrzebały.