Sentymentalna podróż do ideałów w świecie nieidealnym... 7
Jest coś takiego w starym kinie (tym najwyższej próby oczywiście) co można określić mało lotnym, bardzo rzemieślniczym, ale właściwym pojęciem – solidne. Wynika to z pewnej konserwatywności i większego przywiązania do teorii, charakterystycznego dla poprzedniej epoki. To czas przed rozparcelowaniem pojęcia gatunku, poligamią i rozwiązłością. Intermedialność nie była wtedy jeszcze największą celebrytką współczesnej kultury. Takie kino już zaczyna dzielić los dinozaurów, wraca do statku matka, wyproszone z imprezy za zły dress code – obecnie obowiązuje niezobowiązanie. Jednak takim ostatnim sprawiedliwym jest Sprawiedliwy Michała Szczerbca.

Film opowiada o konkretnym okresie, którego interpretacji w kinie nie brakuje – II wojna światowa. Naszą bohaterką jest 6-letnia Hania, którą zaopiekuje się polskie małżeństwo. Muszą ukrywać ten fakt, gdyż dziewczynka jest żydówką. Wszystko to jednak nie dzieje się tu i teraz, tylko w jej retrospekcjach i wspomnieniach uruchomionych podczas odwiedzin „rodziny” po wielu latach rozłąki. Znamienną postacią dla tej historii o nadzwyczajnym bohaterskie zwyczajnych ludzi, jest Pajtek – odbierany przez wszystkich jako dziwak. To on zaprzyjaźnia się z dziewczynką, walczy o jej przetrwanie, i to wspomnienia o nim najbardziej wzruszają dorosłą już Hannę.
Nieprzypadkowo Szczerbiec za głównych narratorów wybiera postaci szczególne (dziecko i odszczepieńca). To oni posiadają własny świat (rzadko roszczę sobie prawo do oceniania aktorstwa, ale tutaj Jackowi Braciakowi należą się ukłony!) To przez filtr Pajtka, tak naprawdę obserwujemy rzeczywistość, więc okrucieństwo i absurd wojny wydają nam się jeszcze większe. Nawet jeśli nie jesteśmy na froncie, tylko na jednej z niepozornych wiosek. Chodzi o ruiny i zniszczenia jakie spowodowała wojna nie wokół człowieka, a w nim. Jeżeli nie do końca rozumiesz ludzi, ich mechanizmy , spryt i walkę o dominację – o ironio – najłatwiej ci pozostać ludzkim. To główna teza stawiana przez reżysera.

Twórca bardzo rozsądnie jest zobowiązany wobec swojej narracji. Zarzucanie mu naiwności, jest jak pretensje o obecność krwi w horrorach i happy end w komediach romantycznych. Nasz bohater usilnie i konsekwentnie robi dobre rzeczy w złym świecie i wychodzi na wariata. Inność to motyw ukochany przez kino, a idąca w parze ze wzbudzaniem w widzu wewnętrznego sprzeciwu na niesprawiedliwość, to trochę wyznanie wiary. Michał Szczerbiec zaprasza do świata bohaterów codzienności, którzy czują się tutaj bardzo nieswojo – niczym u Jakuba Kolskiego. Można to nazywać realizmem magicznym, a może po prostu poetyką świata dziecięcego, gdzie nie ma względności, a szczerość i miłość – taka bezwarunkowa.
Dlatego też mamy grubo ciosane charaktery, a podział na dobrych i złych nie jest żadną łamigłówką interpretacyjną. Widać jednak solidność w wartościach – nie ma biegania od ściany do ściany. Jest moralność, a jej przeciwieństwem jest amoralność – nie używa się słów poprawnych politycznie i zbyt pośrednich. Nie ma w tym też hucpy i wręczania sobie nagrody najbardziej moralnego człowieka roku, tylko szczera tęsknota za przekonaniami.

Jest wiele luk w tym filmie, pustostanów w fabule, pożegnanych za wcześnie wątków i uproszczeń. Jednak jest w tym metoda – to film o ideałach w świecie nieidealnym.