Kolejny reżyser wskrzesza Mumię i nie ma pomysłu co z tym filmowo zrobić - więc tworzy przewidywalną i sztywną historię powtórzeń. 3
Czasami zadaniem recenzenta jest przed czymś ustrzec albo uprzedzić, być niczym ulotka dołączona do leków. Tak trzeba zrobić w przypadku filmu Mumia, ponieważ to konwencjonalna historia, gdzie padają krzepiące hasła i mądrości o walce dobra ze złem, ale do filmu pasuje po prostu to drugie – źle. To jest piękna katastrofa filmowa – bo zrobiona bardzo satysfakcjonująco wizualnie.
Tym razem zaczynamy od poszukiwań terrorystów razem z komandosem marynarki wojennej, Nickiem Nortonem. Zasłużony, z wieloma chwalebnymi wpisami do akt za zasługi, ale nie pochlebnymi opiniami jeżeli chodzi o moralne praktyki. Uwielbiany przez kino bohater – skonstruowany na zasadzie anty, z przeszłością, nieprzewidywalny, ale jednak przecież jest tym hero. Zamiast terrorystów odnajdują starożytny grobowiec, w którym sami nie wiedzą do końca, co się znajduje. Nikt się OCZYWIŚCIE nie spodziewa, że z archeologicznej pogadanki i badań, wyjdzie zło wcielone, bestia zostanie obudzona, a „bogowie rozgniewani”. Mistyczne i starożytne historie zaczynają wkraczać do świata współczesności. Mumia ożywa, a kryje się pod nią bogini Ahmanet, która straciła ukochanego w dawnym świecie i teraz obrała sobie na cel naszego walecznego Nicka i chce dokonać rytuału przebicia go sztyletem w celu stworzenia z niego Boga i pana wszystkiego i wszystkich. Nosi on na sobie klątwę, która uczyniła go nieśmiertelnym, ale z drugiej strony może doprowadzić go do zmiany w potwora.
Mumia jest bardzo ciężkim do strawienia filmem, ze względu na niesamowity chaos konstruowania historii i tej starożytnej legendy, chwilami absurdalnie zbudowaną i niewiarygodnie przewidywalną fabułą. Jest nieznośnie wyniośle, a rozcieńczanie scen pełnych wyzwań, szlachetnych czynów i zdań pseudo filozoficznych wypowiadanych przez dr Henry’ego, z humorem, wychodzą bardzo topornie. Film ma sztywny kark od początku do końca.
Oczywiście jest to kino wykonane brawurowo w estetyce i dynamiczne, ale próbuje tą prędkością nie dać widzowi szansy nad zastanowieniem się z jakim konceptem hucpiarskim ma do czynienia. Jednak to co jest w warstwie obrazowej zjada fabułę na śniadanie i nic sensownego nie zostaje. Oczywiście do tego mamy charakter kina krzepiącego i próbującego powiedzieć: cel uświęca środki. Mumia chce być czymś więcej niż scenografią, ale nic z tych ambicji nie wychodzi. Nie doskakuje do czegoś więcej, niż kolejnego filmu o innym kontra człowiek, bez żadnej refleksji. W filmie jest rozkrok pomiędzy kinem trzymającym podbródek dumnie i wysoko, mówiącym o rzeczach najważniejszych (a przynajmniej chcącym), a próbą nonszalancji i zachowania dystansu do opowieści. I to wprowadza dezorientacje.
To film torpeda, ale tylko dla zmysłu wzroku. Nie ma tej energii w pomyśle na opowiedzenie o ożywieniu prehistorycznych stworzeń ani nie wywołuje to żadnego lęku u widza. Naiwne kino, napisane nieznośnie i wyliczone na kilka kolejnych części. Słowa jednego ze znudzonych bohaterów, wyglądających jak z parodii filmów o zombie, idealnie klamrują Mumię – Oh noooo...
Nigdy więcej. Mega nuda, wymuszony humor i wątek „miłosny”.
Byłby bardziej do przetrawienie, gdyby był niemym filmem. Wtedy każdy oglądający wymyśliłby sobie ciekawszą historię.
Jedyne ciekawe i dobrze odegrane postacie to sama Mumia Ahmanet i Chris Vail. Gdy wkroczył Russel, po kilkudziesięciu minutach filmu, była nadzieja na ożywienie filmu. Jednak nie.
Tom chyba wybiegł prosto z planu Mission Impassible, bo nie wyszedł z jej roli.
Gdyby Peter Jackson to wziął w swoje ręce za pewne byłby hit.
Chcesz obejrzyj, ale lepiej przyjrzeć gazetkę z jakiegoś sklepu