Prasa o filmie
Montreal Gazette
Fiński didżej i francuska architektka wchodzą do baru – na pierwszy rzut oka niezbyt to oryginalny początek filmu. Mikko Kuparinen potrafił jednak obudzić w swoich bohaterach tyle emocji, że film trzyma w napięciu.
Marie-Josée Croze udaje się balansować pomiędzy tajemniczą kobiecością, a rzeczowością biznesmenki. Widzimy ją przy laptopie lub z komórką przy uchu, załatwiającą interesy, aż w końcu zauważa przystojnego, wytatuowanego mężczyznę, i okazuje się, że jest gotowa otworzyć się na tę znajomość. Pociąga ją jego hałaśliwy styl życia, beztroskie spędzanie czasu z przyjaciółmi w pubach i kawiarniach.
Gdy on przechodzi obok jej stolika, ich oczy się spotykają. Jaakko (Mikko Nousiainen) zagaduje pierwszy, ale ona udaje, że nie mówi po angielsku. To go nie odstrasza: razem wyruszają w miasto, spędzają noc przy drinkach w towarzystwie tubylców.
Następnego ranka Caroline budzi się w luksusowym pokoju hotelowym Jaakko i próbuje wyjść, zanim on wstanie. Nic z tego: kończy się to porannym spięciem.
Okoliczności sprawią, że para spotka się ponownie. Wszystkie loty zostają odwołane z powodu chmury wulkanicznych popiołów, Caroline nie ma rezerwacji na następną noc i jest zmuszona skorzystać z propozycji Jaakko: zostaje w jego pokoju. Wydaje się, że na ekran powróci widziany wcześniej erotyzm, ale reżyser prowadzi historię w bardziej subtelny sposób: seksualna pasja rozbija się o wzajemne pretensje i nierealne oczekiwania kochanków.
Croze nawet podczas snu nie zdejmuje z twarzy maski zmęczenia i niedopasowania, wydaje się, że także przed sobą gra tę niezadowoloną kobietę. Z kolei Jaakko korzysta z wolności, płynie z chwili w chwilę, nieskrępowany konwenansami i nawykami.
Okazuje się jednak, że oboje nie są tymi, za których się podają: gdy zaczynają opowiadać o swoim codziennym życiu, prawda wychodzi na jaw: mamy do czynienia z ludźmi niepewnymi siebie, błądzącymi. To ich zbliża.
W niektórych momentach reżyserowi nie udaje się utrzymać tempa, a rozmowom bohaterów brakuje ikry. Generalnie jednak nie trudno uwierzyć nam w tę historię, a zakończenie nie rozczarowuje, więc tym łatwiej wybaczyć drobne potknięcia scenariuszowe.
T'Cha Dunlevy, Montreal Gazette