Horror ze sporymi ambicjami zostawiający w tyle bezpośrednią i prostą narrację - skok na art house. W dużym stopniu udany, z napięciem, ale też westchnięciem - czasami niepotrzebnie idzie na skróty. 6
Horror art-house, który próbuje zaproponować coś nieodrysowanego od szablonu tego gatunku, bez tendencyjnego schodzenia bohatera do piwnicy i odwracania się za późno? Takim kinem jest Ciche miejsce… połowiczne. Johnowi Krasinskiemiu udaje się zbudować doskonałą atmosferę minimalizmu, prawdziwej niepewności u widza i przede wszystkim wprowadzić intrygujący oraz stawiający jemu spore wyzwanie w realizacji obraz postapokaliptycznej i futurystycznej wizji świata. Dwa bardzo pokancerowane w kinie tematy, tutaj szukają nowego sposobu wypowiedzi (w milczeniu…). Gdyby nie kilka ukłonów w stronę ckliwości i uproszczeń, nie można byłoby użyć wobec tego filmu słowa „ale”. Ale niestety można.
Nastąpiły czasy ciszy. Nie tylko dlatego, że świat został spustoszony przez potwory, o których mało wiadomo, a przede wszystkim nikt nie zna sposobu jak się ich pozbyć. Cisza również jest tutaj ratunkiem przed śmiercią. Potwory bowiem reagują jedynie na dźwięk. Słuch jest ich sprzymierzeńcem i potrafi doprowadzić do ofiary. Potwory mają wyostrzony ten zmysł na tyle, że rodzina, której towarzyszymy wysypuje piasek po drodze, którą się porusza, oznacza na schodach miejsca, które nie skrzypią. Chodzą na paluszkach, każde małe potknięcie w dosłowni i w przenośni może wywołać katastrofę – muszą być ekstremalnie skoncentrowani na każdej czynności w życiu. Tę uwagę i przejęcie autor skutecznie przeszczepia na widza.
Niestety dochodzi do tragedii, za którą odpowiedzialne czuje się jedno z ich dzieci – na dodatek jedyne niesłyszące – co okaże się bardzo znaczące dla fabuły. I ten wątek, którego istnienie dzieli też naszą uwagę na relacje w rodzinie, poczucie odpowiedzialności, odseparowanie córki przekonanej, że rodzice jej nie wybaczyli tamtego momentu powoduje, że akcje filmu spadają – pojawia się zbędne bohaterstwo nastawione na efekt i ckliwości. To strasznie rozregulowuje konsekwencje narracyjną i niesamowicie ciekawą konstrukcje filmu.
Z niuansów jest ten film zbudowany, prawie. Nie ma klisz, a jest tyle podobnych symboli z innych produkcji gatunku (pole kukurydzy, piwnica, ciemności) ale inaczej, ciekawiej ogranych. Puls jest nieustannie przyspieszony, nie ma w tym filmie dosłowności i obnoszenia się czymkolwiek. Boimy się, ale nie do końca wiemy czego – to w kinie rzadkie zjawisko, ale zastosowane znakomicie działa na widza. Nikt nie siedzi z założonymi rękami i zamiast scenariusza wybiera efekty specjalnie. W filmie są obecne, ale bardzo delikatnie – to robi wrażenie. Najbardziej boimy się czegoś, czego nie widzimy, nie znamy i nie rozumiemy. Tutaj prawie się to udało, ale reżyser jednak odsłania przed nami o kilka kart za dużo i może nie wymienia skromności przedstawienia na maksimum bodźców, ale przechyla się na stronę uproszczeń. Co nie punktuje dla filmu, ale frekwencji w kinach na pewno.
Ciche miejsce to też film, który tak naprawdę nie ma rozgałęzień w fabule. Jest jeden problem – jak pokonać niebezpieczeństwo – który forsuje się i pokazuje w różnych scenach. Nie ma tu pogłębionych portretów psychologicznych, czy znaczeń ukrytych. Jest łatwy do odczytania, ale nie nieznośny przez to – to pociągający film.
Mimo pewnych nierówności Ciche miejsce to film, który wprowadza jakąś fantazję do filmów o świecie po zakończeniu świata i podnosi poprzeczkę gatunkowi. To film, który ogląda się z ogromną uwagą, ale nie bez uwag.
Takie horrory chce się oglądać. Film, który nie bazuje tylko i wyłącznie na schematach gatunku, ale także wnosi coś nowego. Produkcja, która stoi przede wszystkim efektami dźwiękowymi – pod tym względem wydaje mi się, że może to być podobna sytuacja, jak "Dunkierka" – bez dobrego dźwięku ten film nie będzie tak samo odebrany. Znakomicie budowane napięcia, a sekwencja porodu to jedna z najlepszych tegorocznych rzeczy w kinie :)