Z tym dziełem, jest jak z tytułowym alkoholem. Niby niedużo procentowy, delikatny, ale jednak bąbelki musują. Solidne, przemyślane, z pięknymi widokami podane. 6
Ileż razy słyszeliśmy w kinie „morderca jest wśród nas”? Gatunek kryminalny, zagadka, śledztwo i dochodzenie po tropach/trupach do celu ma długą tradycję w kinie. Jak najlepiej poprowadzić rozgrywkę/rozrywkę, by nie stała się kolejnym, błyskawicznie zapomnianym i zbyt standardowym produktem z fabryki? Zamiast tego kryminał może być powszedni, oszczędny, ale wcale nie „żaden”. Rozsądek opowiadania prowadzić może do solidnej, ale niepozbawionej pulsu historii niepokaźnych rozmiarów (całkowicie zaleta) – to udowadnia Ostatnie Prosecco Hrabiego Ancillotto.
Historia zaczyna się w momencie wypicia przez Hrabiego ostatniego prosecco w swoim życiu, więc spoiler mamy już w tytule. Ale tak naprawdę to dopiero początek vendetty i historia zacznie ewoluować w rejony, których przybyły do niepozornego miasteczka detektyw się nie spodziewał. To czego jego sprawa będzie dotyczyć zmieni swój wektor wielokrotnie, a dobrze zbudowany scenariusz sprawi, że nie znajdujemy się krok przed nim, a sami jesteśmy detektywami. Okazuje się, że niemalże jak w Twin Peaks, może bez obecności nadnaturalnych i surrealistycznych zjawisk, mieszkańcy mają swoje tajemnice. Na dodatek miejsce, które nie jest pod niczyją lupą, tak jakby na uboczu, można wykorzystywać do nieczystych zagrywek – dzikiej reprywatyzacji, układów, interesów pod stołem.
Kryminał ograny jest bardzo równo, inteligentnie i bez niepotrzebnego rozmachu gubi tropy, realizuje założenia gatunku, ale odnogi innych tematów angażuje również bardzo umiejętnie i nie rozpraszają one struktury opowiadania. Mamy bardzo zgrabnie urozmaiconą główną oś fabularną zacięciem społecznym filmu, czyli akurat docieraniem do refleksji o wykorzystywaniu małych miejscowości z mieszkańcami o równie małej świadomości do własnych interesów, które przyniosą korzyści tylko inwestorom, a ci są całkowicie niewzruszeni innymi i konsekwencjami swoich działań. Do tego prywatny wątek utraty ojca przez detektywa i okoliczności temu towarzyszące nie jest bezczelnie strategiczny, żeby symulować psychologię i naszą bliskość z bohaterem, a wybrzmiewa delikatnie i we właściwym czasie oraz miejscu. No i na dodatek ten nasz detektyw to postać z krwi i kości, gdzie na początku możemy się spodziewać, że ktoś pójdzie na skróty i przedstawi nam go w humorze niezdarnego i nieskutecznego śledczego, a jest cichym bohaterem i w skromnym zaprojektowaniu jego postaci jest sens, ciągłość sposobu opowiadania o wszystkim w tym filmie.
To film zrobiony z wyczuciem, który potrafi prócz nastroju determinowanego procesem prowadzenia sprawy i wypatrywania śladów, dać widzowi również przypatrzeć się odklejającym nas od pragmatycznego opowiadania cudownym widokom (urocze wtrącenia liryzmu), poczuć zapach winnic i prowincji, zachwycić się tym miejscem, co również wpłynie na naszą komunikację ze sprawą zdemaskowaną przez detektywa – zacznie nam bardziej zależeć i będziemy mniej obojętni.
Z tym dziełem, jest jak z tytułowym alkoholem. Niby niedużo procentowy, delikatny, ale jednak bąbelki musują. Otumaniają weneckimi widokami, niespiesznym, ale zupełnie niemającym nie wspólnego z nużącym nastrojem poddanym rzeczywistości, a nie jakieś sztucznej, nadmuchanej, filmowo podrasowanej codzienności. Nie szaleje, nie robi rozróby w gatunku, ale sprawia przyjemność podejściem lekko poluzowanego paska w sytuacjach dramatycznych, jednocześnie nie deprecjonując ich. To przez to wino.