Creed II działa skutecznie na poziomie nieskomplikowanej, żywiołowej, sportowej historii. Jednak ma ambicje dopisywać znaczenia i łopatologia strasznie wykrzywia ostateczny werdykt. 5
CREED II doskonale produkuje sportowe emocje… jednak filmowe bardzo blado. Nie żeruje, ale na pewno zmyślnie grając na sentymencie korzysta z legendy znanego nie tylko fanom konkretnego gatunku w kinie Rocky’ego Balboa. Niestety to film, gdzie scenariusz jest bardzo pretekstowy albo właściwszym, by było użycie wykalkulowany. Czuć to na odległość, tak jak krew pot i łzy. I w tej referencji walki w różnych kontekstach jest wiarygodne i zgrabne poruszanie się po ringu. Wszystko inne to granie na sentymencie i trzymanie gardy, zasłaniając prawdziwe, czy ciekawe wykreowanie twarze w tej historii. Próba dopisywania znaczeń z nadmiernym bajeranctwem i nonszalancją przełamywana nastrojem, jak ze współczesnego Gladiatora.
Adonis Creed właśnie zdobywa najważniejszy pas wśród bokserów. Zza rogu jednak pojawia się cień przeszłości. Wyłania się bokser sprzed lat, który doprowadził do tragedii w rodzinie Creeda i pragnie zemsty za to, że pokonał go później Rocky. Jego gniewem, chęcią rozliczeń sprzed lat jest napędzany niczym dziki zwierz tresowany, jego syn Victor Drago. Ten wyzywa go na pojedynek. Dla obojga to sprawa osobista, sięgająca dalej, niż show telewizyjne, które ma dzięki nim cały bokserski świat. Victor to zawodnik, które reprezentuje inny styl, niż Creed. Jest nieprzewidywalnym Rosjaninem, surowo i często nieczysto grającym zawodnikiem, który działa jak maszyna. Funkcjonuje na komendę: Zniszcz.
Tło poza boksem i filozofowaniu o granicy między walką, rozsądkiem, a dumą i rozliczeniem, nie pozostaje puste. Mamy oczywiście wiernie towarzyszącego Creedowi Rocky’ego, który powie wiele mądrych słów w stylu przełamywanego kroplą łzy z przeszłości i zaangażowaniem faceta, a jednocześnie wyluzowanego, udającego dystans do wszystkiego Lebowskiego. Do tego jest ukochana Creeda, gdzie ich relacja się pogłębia. Zadaniem jej postaci jest dobudowanie do tej historii wątku odpowiedzialności nie tylko za siebie bohatera, ale za rodzinę. Adonis musi podjąć decyzję, która nie tylko zdeterminuje jego życie, ale i cudze. Nie tylko teraźniejszość, ale i przyszłość.
No i niestety najciekawiej się wypowiadają tutaj mięśnie. Nie te mózgu. Wszelkie konfrontacje na ringu, ćwiczenia do walk są żywiołowe, nieprzerysowane, efektowne, ale totalnie posegregowane z innymi treściami. Te są dopisane z nadzieją, że uda się stworzyć bohatera i historię wielu wymiarów. Straszliwie szkolne, poprzerywane prywatnym życiem Creeda, a refleksją o własnej dumie i dorabianiu nieznośnej ideologii, że chodzi o coś więcej. Wypada to ckliwie, niewiarygodnie i siłowo. Relacja pomiędzy naszym głównym bohaterem, a Rockym jest o wiele bardziej pulsująca i niesie ze sobą większą komunikatywność oraz emocje, niż jego z ukochaną i rodziną. Dlatego wszystko co niesportowe i niedotyczące rozgrywki z samym sobą lub przeciwnikiem jest na deskach.
Creed II udaje się jako film o sporcie, bardzo prosty i czytelny. Wszystko inne, co niestety próbuje się przemycić to łopatologiczne dygresje i emocje już przetrawione na tysiące sposobów. To tylko dosłowny sierpowy, żaden sercowy.
Świetna kolejna część, ciekawe co jeszcze wymyślą w 3 części 👊