Pewnego dnia ma wielką siłę pozornej obyczajowości. Siła tkwi w rutynie i tym, że to, co dla kobiety jest stanem amoralnym, dla społeczeństwa stało się powszechne i wpisane w jej rolę. 7
W utworze o tak niepozornym tytule Pewnego dnia jest zaklęta spora siła odnajdywania nienormalności, ekstremum w rytualnej codzienności. Można nabrać się na zwyczajność przedstawionej rzeczywistości z perspektywy kobiety, która musi żyć życiem innych – dzieci i męża, na na nią samą miejsca już w trakcie doby nie ma. Ten film w subtelny sposób, nie odpychając przyjętej narracji, konsekwentnie ilustruje przyzwyczajenie do nierówności w rodzinie, codziennej, kobiecej misji niemożliwej, ale społecznie już oswojonej. Pokazuje też świetnie uśpienie społeczeństwa w tym temacie i poddanie się zdaniu: „tak już jest”.
Przyglądamy się życiu Anny, która jest mężatką i matką trójki dzieci. Cały czas coś robi. To nic spektakularnego, gdyby scharakteryzować te czynności. Cały czas czuje niedoczas, lista obowiązków się nie zmienia. Musi pamiętać o milionie rzeczy, obiecywać wiele, dopilnować jeszcze więcej, a gdzieś daleko na końcu tej listy jest ona sama. Niewyraźna, rozmazana, gdzie stan wyczerpania i przemęczenia jest dla niej optymalnym. Do tego jej mąż swoim postępowaniem podważa jej poczucie kobiecości, wartość ich relacji. Można powiedzieć, że to sytuacja dosyć powszechna, ale czy to znaczy, że mniej ważna? Wręcz przeciwnie. Masowość nierówności i brak poczucia podmiotowości u kobiety jako kulturowa oczywistość?
Pewnego dnia bez hiperbolizacji i wyskokowej atmosfery opowiada bardzo smutną historię o życiu kobiety, w którym nie ma miejsca dla niej samej. A jej codzienność to jazda w Formule 1 w bolidzie, który zatankowany czy nie, musi osiągnąć maksymalną prędkość. Niestety, nie ma pit-stopów ani ekipy, która w przerwie się nią zaopiekuję. Naturalny odruch bycia doskonałą w tylu rolach społecznych nie daje Annie śmiałości nawet na „zdrowy egoizm”, „swój kawałek podłogi” bez poczucia winy lub z pewnością, że nikogo ani nic nie zaniedba. To skromny i mądry dramat dnia codziennego.
Istotna jest wyżej wspomniana narracja poprowadzona w nastroju obyczajowości i pozornego spokoju, by pokazać powszedniość takiego funkcjonowania wielu kobiet. Brak tutaj sztucznie wytworzonej dramaturgii lub nasycania barw historii. Rzeczywistość Anny sama w sobie jest skrajnością, ale jednocześnie codziennością. Apogeum wytrzymałości doświadcza tak często, że pojęcie traci na sile i coś krzywdzącego staje się pospolite. Bardzo mądrze mówi o tym ten naturalnie poprowadzony film. Przegięcie odczytamy z sytuacji, a nie z wielkich przemów czy podniesionego głosu. Nie trzeba. Film forsuje refleksje skutecznie i bez tego.
Pewnego dnia brzmi jak odstępstwo od reguły. Jednak tytułowe „pewnego dnia” ma miejsce każdego dnia. W przyglądaniu się temu tkwi siła przekazu. Kino nieekstatyczne, nieingerujące jak gdyby w świat zastany, ale bardzo wymowne. Do opisania konstrukcji filmu, przekazu, komunikacji z widzem pasują tutaj słowa Juliana Siemionowa z książki „Przeciwnicy”: „Krzyczę milcząc. Niekiedy lepiej wtedy słychać”.
Znakomicie oddane ogromne obciążenie fizyczne i psychiczne młodej żony, matki trójki dzieci, w obliczu problemów małżeńskich. Aktorstwo głównych postaci, w tym dzieci – mistrzowskie. Niestety twórcom zabrakło inwencji do sformułowania jakiejkolwiek puenty, co spłyca cały przekaz. Oczywiście rozmaici "elitarni krytykanci", jak również sami twórcy wstawiają zapewne kit, że jest to efekt zamierzony, czym zawsze tłumaczy się brak pomysłu na dokończenie dzieła.