Netflix dokonał rzeczy wydawać by się mogło niemożliwej. Zmaterializował najgorszy koszmar jaki kiedykolwiek mógłby przyśnić się fanowi gier i książek z uniwersum "Wiedźmina". 1
Netflix dokonał rzeczy wydawać by się mogło niemożliwej. Zmaterializował najgorszy koszmar jaki kiedykolwiek mógłby przyśnić się fanowi gier i książek z uniwersum "Wiedźmina". Pozwolił, aby światło dzienne ujrzał miniserial Wiedźmin: Rodowód krwi - prawdopodobnie najgorszy twór fantasy, z którym dane Wam będzie się spotkać. Myślałem, że Amazon postawił poprzeczkę niezwykle wysoko swoim gniotem o pierścieniach, ale jak widać Netflix bez trudu przeskakuje tę przeszkodę i ustanawia nowy rekord świata.
Wiedźmin: Rodowód krwi to prequel jednego z największych hitów platformy streamingowej Netflix, który opowiada nam o tym w jaki sposób na świecie pojawili się wiedźmini oraz wszystkie stwory, z którymi muszą na co dzień walczyć. 1200 lat przed Geraltem z Rivii dochodzi do wielkiego przewrotu w królestwie, w którym dotychczasowy cesarz zostaje zastąpiony przez swoją siostrę Merwyn, która jest manipulowana przez nadwornego maga Balora - jego marzeniem jest przejąć za pomocą czarnej magii władze nad światem i połączyć ze sobą światy równoległe. Oczywiście, aby nie było tak łatwo na jego drodze stanie kompania dzielnych bohaterów, których misją jest powstrzymać maga i jego ludzi przed zniszczeniem znanego wszystkim elfom i nie tylko świata.
Wiedźmin: Rodowód krwi to w każdym elemencie produkcja zła. Nieważne, który ważny dla filmowego przedsięwzięcia człon zaczniemy omawiać, to finalnie okaże się, że mamy do czynienia z rzeczą nieprzemyślaną, źle wykonaną, źle zagraną, źle zmontowaną, i tak dalej, i tak dalej. Oglądając najnowszą propozycję od Netflixa osadzoną w uniwersum "Wiedźmina" można odnieść wrażenie, że amatorzy z YouTube'a - oczywiście z całym szacunkiem dla nich, nie chce, żeby poczuli się urażenie po obejrzeniu "Rodowodu krwi" - dostali zadanie, aby za jak najmniejsze pieniądze nakręcić coś, co można sprzedać, jako tytuł przynależący do popularnej franczyzy. Od pierwszych scen bije z tego wszystkiego - nawet nie telewizyjna, po prostu - taniocha, która prawdopodobnie byłaby ciężka do zaakceptowania przez szanującego się cosplayera. Kostiumy i scenografie wyglądają niczym kartonowe, a efekty specjalne przypominają nam czym były gry wideo na początku XXI wieku. Choreografie walk i cały vibe tej produkcji przynosi na myśl seriale fantasy z lat 90. takie jak Xena: Wojownicza księżniczka czy Herkules, które dzisiaj nie nadają się do oglądania - tamtym produkcjom można jednak wybaczyć z racji sentymentu i okresu, w którym powstały. Dzisiaj jest to jednak nie do pomyślenia, aby serial, w który zainwestowano określoną liczbę pieniędzy prezentował się w ten właśnie sposób.
Sama historia zaproponowana przez Declana De Barra to nic innego, jak opowieść wymyślona w trakcie przerw pomiędzy dużo ciekawszymi zajęciami, jak sprzątania mieszkanie czy leżenie brzuchem na kanapie. Napisać, że scenariusz został prawdopodobnie spisany na serwetce w knajpie to nie napisać nic. Na ekranie panuje wszech obecny chaos, sceny są fatalnie zmontowane, raz jedna postać jest, aby za moment jej nie było, każdy z bohaterów posiada identyczną motywację napędzaną chęcią zemsty. Myśląc o tym serialu mam ochotę tylko i wyłącznie czepiać się i krytykować twórców. Nudne postacie, nieciekawe zwroty akcji, fatalne dialogi to coś z czym Wiedźmin: Rodowód krwi pozostawi Was po seansie.
Wielką zagadką pozostaje natomiast w jaki sposób Michelle Yeoh, która za chwilę prawdopodobnie otrzyma nominację do Oscara, dała się namówić na zagranie w najgorszym serialu fantasy XXI wieku. Wiedźmin: Rodowód krwi to rzecz niewarta ani sekundy z Waszego życia - ja niestety popełniłem błąd i dałem szansę Netflixowi. Nie potrafię sobie wyobrazić nikogo kto po ostatnim odcinku powie, że miniserial Declana De Barra przypadł mu do gustu.
Dno wszechczasów ! ! ! wystarczy 20m I Nie to ze nie chce ci się oglądać tego syfu, po prostu nie chcesz o tym pamiętać. To samo na widzisz na początku i na końcu.