Brak stabilność opowiadania, sensowności działań i manewrów prowokuje jedyne, ciekawe pytanie w widzu podczas seansu – skąd określenie wirtuoz? Koncert kuriozum. 3
Zaczynasz oglądać film Wirtuoz. Pojedynek Zabójców i myślisz sobie, że polskie tłumaczenie jest bardzo bezpośrednie, czołobitne i nie ma żadnej kreatywności… a tu pierwszy i ostatni plot twist w filmie – okazuje się, że ten film z wirtuozerią nie ma nic wspólnego. Archetyp mordercy działającego na zlecenie, który wypala się na naszych oczach jest przezroczysty... właściwie to on nawet nie zapłonął. Do tego podstępny wyścig o życie i test o wysoką stawkę nie niesie ze sobą żadnych emocji, a kuriozalne momenty. Kiedy chwilami masz nadzieję, że to świadomy kicz i szyderstwo z thrillerów, filmów z bezszelestnymi, działającymi bez skrupułów zabójcami, to nagle widzisz klisze z Nagiej broni, tylko że z nadęciem oraz powagą, wtedy wiesz, że tego film nikt, nawet Anthony Hopkins nie obroni.
Dla nas anonimowy zabójca o pseudonimie zawodowym wirtuoz zaczyna nas wprowadzać w swój świat opowiadając wszystko. Mówi do nas zza kadru, jak gdyby udostępniał nam na wyłączność sekrety działania, emocje i natężenie z jakimś musi żyć całą dobę oraz sytuacje, w których nie da się odseparować humanistycznych i moralnych odruchów. Jego powiernik, wsparcie, a przede wszystkim zleceniodawca, daje mu enigmatyczną wskazówkę na kartce papieru, która ma go wyciągnąć z myśli o poprzedniej akcji, gdzie ucierpiała niewinna osoba. Kolejne zlecenie od mentora będzie największym wyzwaniem w jego dotychczasowej karierze. Czy zostanie dalej tytułowym wirtuozem. Czy dalej będzie potrafił działać z zimną krwią, czy jednak maszyna do zabijania się zacięła? I z kim się on ściga prócz własnych myśli?
Przepraszam, jakich myśli? Tak, film Wirtuoz. Pojedynek Zabójców myśli, myśli i nic ciekawego, co chociaż na chwilę byłoby kreatywne nie potrafi wymyślić. Film jest zrobiony tak ciężką ręką, a absurd goni absurd i idzie pod rękę z oczywistościami. Stereotypowa „depresja gangstera”, która tutaj w ogóle nie ma odniesienia w emocjach figury woskowej jaką jest bohater. Monolog, który wypływa z ust jego mentora dotyczący krwawej walki na wojnie jest kompletnie nielogiczny i żaden w sposób nie stanowi żadną alegorię do działań płatnego mordercy. Ten w kryzysie dostaje zlecenie, które przez swoją niejednoznaczność właśnie odnosi odwrotny skutek, wiemy w jakim kierunku to zmierza. Do tego wykorzystanie lokacji, małego miasteczka, gdzie wydaje się, że jest tylko kilku mieszkańców – jak gdyby specjalnie zostało wzniesione jako labirynt dla głównego bohatera.
Nieznośnie jednoznaczne i nietworzące żadnej głębi ani relacji, inne wymiary bohatera przezroczystego i nam obojętnego są monologi z offu zabójcy, które mają być jakimś wybebeszeniem i wykreowaniem zażyłości oraz zrozumienia jego ciężaru. Tak naprawdę brzmią w pewnym momencie, jakby były opisem wydarzeń dla osób, którym nie chce się patrzeć na ekran lub mają problem ze wzrokiem. Jego wewnętrzny świat jest tak samo miałki, jak zewnętrzny i brakuje mu tętna.
Niestety scenariusz w tym filmie jest pisany na kolanie i kseruje mnóstwo filmów, nie dodając nic autonomicznego. Dlatego też dialogi są papierowe, zupełnie nierealne, jak i postaci jednowymiarowe i napisane od linijki jakiegoś gotowego szablonu. Anthony Hopkins jest tutaj lapidarnie i to zazwyczaj, by rzucić parę, niezobowiązujących zdań. Jego obecność wydaje się mieć tutaj rolę wabika i jakiejś obietnicy jakości, bez pokrycia, z której się film zupełnie nie wywiązuje.
Brak stabilność opowiadania, sensowności działań i manewrów prowokuje jedyne, ciekawe pytanie w widzu – skąd określenie wirtuoz?
Nudą nuda nuda