„Solówki” to siedmioczęściowa antologia badająca dziwne, piękne, smutne, śmieszne i cudowne aspekty naszego człowieczeństwa. Ósemka wybitnych aktorów pozwala tej antologii opowiedzieć o naszej teraźniejszości i przyszłości oraz pokazać, że nawet w chwilach największej izolacji wszystkich nas łączą wspólne, ludzkie doświadczenia.
filmoznawczyni 🎬

Często milczenie pomiędzy słowami okazywało się być najbardziej odkrywcze. Wybrzmiewa z niego agonia samotności i niezaspokojone poczucie bliskości. 5

Odkąd na małym ekranie pojawiły się seriale, takie jak „Strefa mroku”, epizodyczne antologie na stałe zagościły w krajobrazie popkultury. Przykładowo, w 2011 roku dystopijne „Czarne lustro” zostało bardzo dobrze przyjęte zarówno przez krytyków, jak i zwykłych widzów, stając się swoistym punktem odniesienie w dyskursie o współczesnym kinie sci-fi. Jednak nie każda antologia może odnieść taki sam spektakularny sukces, a nowe przedsięwzięcie od Amazon Prime Video pt. „Solówki” jest tego świetnym przykładem. Biorąc pod uwagę, że serial koncentruje się na tematach czerpiących garściami z gatunku sci-fi oraz dramatu, większość ludzi natychmiast podświadomie porówna go do „Czarnego lustra” - i chociaż niektóre pomysły w każdym z odcinków mogą czerpać z niego inspirację, są one całkiem interesujące, a niekiedy nawet unikalne jako koncepcje. Niestety fabularny rozwój każdego odcinka oraz jego warstwa scenariuszowa może sprawić, że duża część widzów poczuje się - krótko mówiąc - niezaangażowana.

Stworzony przez Davida Weila, każdy z siedmiu odcinków „Solówek” trwa od 20 do 30 minut, skupiając się na jednej postaci i konkretnym wydarzeniu z jej życia – np. podróżniku w czasie rozmawiającym zarówno z przyszłą, jak i przeszłą wersją siebie. Miniserial jest również swoistą odpowiedzią na pandemię, która w ciągu ostatniego roku brutalnie spędzała nam sen z powiek. Poprzez siedem różnych opowieści próbuje on uchwycić uniwersalność samotności, której doświadczaliśmy w zamknięciu. Bohaterowie pochylają się nad własnym poczuciem alienacji. Pamięć, rodzina, rozłąka, śmierć i żal to jego wspólne mianowniki.

Jednym z najbardziej godnych uwagi aspektów tej produkcji są wszystkie nazwiska, które za nią stoją. W skład gwiazdorskiej obsady wchodzą m.in. Anne Hathaway, Morgan Freeman, Helen Mirren i Uzo Aduba. Warto również zauważyć, że jest to już kolejny z rzędu występ Anthony'ego Mackie’ego w futurystycznej antologii, po odegraniu jednej z głównych ról właśnie w „Czarnym lustrze”. Wszyscy ci aktorzy robią wszystko, co w ich mocy, aby ożywić miejscami drętwy i ograniczony scenariusz, który w gruncie rzeczy nie oferuje wiele poza niekończącym się monologiem. Chociaż brak tu momentów wybitnego aktorstwa, występ Uzo Aduby był moim osobistym faworytem, pełnym dojrzałości i teatralnego kunsztu. Mimo oscarowej wiarygodności i teatralnego rodowodu wielu aktorów, spektakl jest jednak eksperymentem, który w teorii brzmi dużo ciekawiej niż w praktyce.

O wiele ciekawsze jest jednak to, w jaki sposób pandemia COVID-19 wyraźnie wpłynęła na produkcję „Solówek” – większość lokacji sprawia wrażenie bardzo ciasnych i klaustrofobicznych, a odcinek „Sasha” dokładnie podsumowuje paranoję i strach przed światem zewnętrznym, z którymi wielu z nas jest aż za dobrze zaznajomione, skupiając się na kobiecie mieszkającej w domu kontrolowanym przez AI, podczas gdy nieznany wirus sieje spustoszenie na globie. Spektakl z założenia jest teatralny, krystalizując konkretny aspekt naszej wspólnej izolacji. Format gadających głów wykorzystujący ograniczoną do pojedynczych lokacji scenografię w przypadku produkcji sci-fi może mieć minimalistyczny urok, ale w praktyce wszystko to wydaje się być mało efektywne. Dla aktora to wręcz bezlitosne wyzwanie. W wielu odcinkach brakuje występów drugoplanowych, które zagwarantowałyby jakąkolwiek interakcję, co oznacza, że odtwórcy głównych ról są zdani tylko na siebie. Jeśli w dodatku materiał scenopisarski jest słaby i mydlany, jak w „Solówkach”, aktor ma nie do pozazdroszczenia zadanie przekształcenia go w coś angażującego samą siłą osobowości.

Rezygnując z wizualnej narracji na rzecz narracji ustnej, produkcja z góry zakłada odrzucenie podstawowej rady rodem z kursów scenopisarskich: „Pokaż, nie opowiadaj”. Historie potrzebują wyraźnego konfliktu, a jego obecność jedynie w warstwie monologowej może być zbyt nużąca, aby przyciągnąć uwagę widza. Mimo wszystko w „Solówkach” odnalazłam kilka cichych chwil refleksji oraz wspaniałych pokazów werbalnych akrobacji. Często to milczenie pomiędzy słowami okazywało się być najbardziej odkrywcze. Wybrzmiewa z niego agonia samotności i niezaspokojone poczucie bliskości.

Czy ta recenzja była pomocna? Tak Nie
Komentarze do filmu 0
Skomentuj jako pierwszy.
Więcej informacji

Ogólne

Czy wiesz, że?

  • Ciekawostki
  • Wpadki
  • Pressbooki
  • Powiązane
  • Ścieżka dźwiękowa

Fabuła

Multimedia

Proszę czekać…