Prosta historia nie znaczy "zła"? – Jak w temacie. Fabuła filmu jest dość prosta, nieskomplikowana, z mocnym akcentem ekologicznym (na czasie). Dużo efektów, kolorowe światy, poprawność polityczna (wg IMDb, w słowie pada tylko raz słowo "f*ck" ale powiedziane dość niewyraźnie). Ale czy to są powód, żeby od razu zmieszać film z błotem?
Prostą historię można powiedzieć wprost można też przybrać w efektowne fajerwerki. Kwestia otwarta, co o tym myślicie?
Willa Smitha lubiłem od zawsze, mimo iż nie zawsze grał w dobrych filmach. Zdobył moją sympatię rolą w serialu Bajer w Bel Air oraz jako raper w duecie z Jazzy Jefem ('Boom shake, shake, shake the room':)). Dlatego ze względu na tę sympatię role w późniejszych gniotach, typu Wild Wild West, jakoś mu mogłem wybaczyć.
Niemniej po The Pursuit of Happyness i Seven Pounds zaczynam go doceniać coraz bardziej jako aktora. :)
Rewelacja – W 1954 roku Richard Matheson napisał książkę "Jestem legendą", opowieść o jedynym człowieku na ziemi, który przetrwał zarazę wywołaną przez nieznanego, śmierrcionośnego wirusa. "The Last Man on Earth" jest pierwszą ekranizacją książki. Drugą był "Omega Man" z Charltonem Hestonem w roli głównej (Robert Neville zamiast oryginalnego Roberta Morgana) a trzecią "Jestem legendą" z Willem Smithem (również jako Neville).
Każda z tych ekranizacji jest w mniejszym lub większym stopniu bliska oryginałowi i wpisana w lata, w których kręcono film.
"Last Man on Earth" wydaje się być najbliższa książce Mathesona, najbardziej autentyczna (jeśli można użyć "słowa" autentyczna do takiej fabuły) i świeża, być może z racji oryginalności pomysłu (w latach 50-tych panowała w USA moda na filmy fantastyczno-katastroficzne). Wydaje mi się, że bez tego filmu nie powstałby "28 dni później" (wraz z sequelem) i inne filmy, których fabuła opiera się na niszczącym cywilizację wirusie.
Polecam książkę, polecam film. Do kolejnych ekranizacji radzę podchodzić z dystansem. ;-)
Klasyk! – Ten film to klasyka gatunku. Zrobiony w czasach gdy aktorzy umieli grać i gdy nie było fajerwerkowych efektów specjalnych odciągających uwagę widza od braku talentu aktorskiego. Muzyka, światło (i jego częściowy brak czyli cienie) składają się na esencję horroru. Autentyczny strach i przerażenie na twarzach, klaustrofobiczne uczucie duszności gdy dom otacza coraz większa liczba żywych trupów, panika w mediach – to wszystko wciska w fotel podczas oglądania i sprawia, że ogląda się ten film naprawdę "przyjemnie" (tym oczywiście, którzy lubią takie filmy).
Proszę czekać…