Medyczne horror stories obliczone na sensację i epatowanie makabrą. W efekcie ni to rozrywka, ni kino społecznie zaangażowane. Smarzowski jest tylko jeden.
Satyra na elity, które są niczym tworzone przez nie pociągi taneczne na imprezach – najlepsze w całym Rzymie. Najlepsze, bo zmierzające donikąd. Będę wracać.
Szokujący dosłownością obraz postnuklearnej zagłady, a zarazem wstrząsająca lekcja przybliżająca niewyobrażalne i konfrontująca z pozornie nierealnym. Upiorne.
Znalazło się tu to, czego próżno szukać w "Call me by your name" – autentyzm, chemia między kluczowymi bohaterami i wiarygodne emocje.
"From nowhere he came – through hell he went…". Kawał mocnego kina, które J. Kurzel bez wątpienia musiał znać, tworząc "Snowtown".
Wciągająca intryga, znakomity scenariusz i bezbłędna Bette Davis w podwójnej roli. Trudno oczekiwać więcej.
Wyjątkowo drastyczna mieszanka bezinteresownego okrucieństwa i tępej hipokryzji nie zostawia miejsca na obojętność. Mocne, nawet jak na standardy Seidla.
"Haha… What a story!". Ukłony dla Franco za kapitalną adaptację książki G. Sestero, którą polecam jeszcze bardziej (choć niestety brak polskiego wydania).
Przehajpowany totalnie. Historia jakich było już wiele i to w nieporównanie lepszych wydaniach. Dowód, że motyw 'gay romance' potrafi sprzedać dzisiaj wszystko.
Stuminutowy pokaz twórczej masturbacji – okropnie wydumany, pozersko-artystowski eksperyment à la daleki i ubogi krewny "Donnie’go Darko". Polecać nie będę.
Proszę czekać…