Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

RECENZJA: Ikona 0

Są dokumenty, które stąpają po grząskim gruncie, ale wcale nie niszczą przy tym otoczenia, ani nie zmieniają jego wyglądu. Ikona jest przykładem ryzykownego zagrania, gdzie bezpośrednia komunikacja z problemem słowami ludzi w nim tkwiących, mogła zamienić się w amoralny wyzysk, byle wywołać szok termiczny i sponiewierać strefę komfortu widza. Ikona nie zamieniła się w takiego potwora, a wiele w naszym myśleniu zmienić mogła.

Wojciech Kasperski wybiera się z kamerą (której podczas dokumentu nikt nie zauważa, co buduje piękny efekt) na Sybir – do szpitala psychiatrycznego. Już teraz wiemy, że nie będzie gładko, a zobaczymy świat chropowaty, będzie nam niewygodnie i nieprzyjemnie. Nie są to schludne pomieszczenia, pielęgniarki nie są na każde zawołanie i nie wykazują empatii, a częściej kneblują i otumaniają lekami, niż rozmawiają. Obchody lekarza też są skrótowe i mało zaangażowane. Nie ma tutaj jednak orzekania o winie, a obraz 1:1. Mówimy o własnym świecie postaci, a nie chorobach psychicznych. Nie dostajemy też widokówki z wysypiska śmieci pełnego ludzkich odpadów (chociaż ten naturalizm zaprzęgnięty pokazuje, że trochę tak to wygląda), a gorzki traktat o bezsensie izolacji w praktykach leczenia i szczerą, bo pełną wątpliwości refleksje o terminie: chora dusza.

Określenie „psychol” pada w tym filmie raz, podczas zabawy i żartów między pacjentami. To na nich jest ustawiona soczewka. Soczewka bez komentarza i didaskaliów, a słuchająca co mają do powiedzenia. To nie jest przyznawanie się do psychicznych problemów ani też nie szalona przygoda w nieznane. Kasperski nie przepytuje, tylko się przygląda uważnie. Idealnie wyśrodkowuje filozoficzne pytania zza kadru, wręcz poetyckie, z bezpośrednią dokumentacją. Bez wielkich pokładów empatii śledzi, ale też bez przygotowanej wcześniej tezy czy uprzedzenia.

Ikona to mądra refleksja o chorujących ludziach, gdzie do braku rozwiązania problemu przyznaje się sam lekarz. „Życie we własnym świecie” – tak mówi o stanie pacjentów doktor, czy nie brzmi to bliźniaczo albo znajomo w kontekście większości artystów? Jest smutno i trudno, ale nie tylko nam oglądając dokument, ale przede wszystkim pacjentom, którzy nie wyzdrowieją tam nigdy. I zostawienie nas z tą bezradnością i bezsilnością wobec sytuacji sprawia, że zastygamy na dłuższą chwilę po seansie. Tak działa doskonały dokument – wwierca się w głowę, nie pozwala nam oglądać opowiadanej historii jako ciekawostki ze świata, a angażujemy się w to "szambo" po kostki, robiąc na dodatek w nim przysiady.

Ocena: 8/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…