Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

NETIA OFF CAMERA: Rana 0

LGBT wyrusza do czarnej (choć nie najczarniejszej) Afryki, a przedmiot swoich poszukiwań odnajduje w rdzennej tradycji mieszkańców RPA. Lokalny obrządek inicjacji chłopca na mężczyznę w rzeczywistości godzi w ortodoksyjne środowiska wszelkich „plemiennych starszyzn”, zarzucając im podejście do płci i seksualności jedynie przez pryzmat ich reprodukcyjnego charakteru. Widz zamknięty zostaje w ciasnym kadrze wyłącznie z przedstawicielami gatunku męskiego; z dokumentalną precyzją poznaje tajemnicę grupki czarnoskórych uczniów oraz ich mentorów.

Starszyzna okalecza narządy rozrodcze dzieci wchodzących w okres dorastania. Wraz z przydzielonymi im opiekunami, wysłane zostają one do lasu oraz zmuszone są do uleczenia wstydliwych ran. Ten szokujący rytuał cyklicznie odbywa się w rdzennych plemionach RPA, szkoląc dorastających chłopców na zaradnych mężczyzn. Rana odrzuca półśrodki i zbędne wątki, od pierwszych scen podążając za swoim bohaterami we wrogi las. Dokumentalna konwencja wzmaga poczucie realizmu ukazanych zdarzeń, a genialne aktorstwo tylko wzmacnia iluzję rzeczywistości (choć nie jest to produkcja niefikcjonalna – nie sposób odmówić jej realistycznego wpływu na percepcję odbiorcy).

Równocześnie film Johna Trengove'a to kino społecznie zaangażowane, krytykujące łopatologiczne anty-prawdy, zawarte w wiekowych przesłaniach. Finalnie to kultyści zostają zrównani z poziomem najpierwotniejszych ludów – ich karkołomność ogranicza się do głoszenia reprodukcyjnych haseł oraz rasistowskich komentarzy pod adresem białych kobiet („miejskie wynaturzenie”, „biały diabeł”, „liczy się tylko czarne łono”). A skoro seks z odmienną rasą uznawany jest jako zniewaga krwi, jak dużym grzechem może okazać się homoseksualizm?

Rana to poprawny manifest LGBT, pytający o sedno męskości, ale i dekonspirujący nietolerancję wobec inności rasowych i seksualnych. Gwoździem wbitym w twardy kark starszyzny staje się jeden z uczniów, upodobany w kulturze amerykańskiej – stereotypowy mieszczuch. Niezwykłego symbolizmu nabiera scena, w której chłopak chowa się przed rytuałem w drogim aucie i włącza muzykę techno. Niestety, klin trzeba zwalczać klinem, a pokój i harmonia stają się dobrem ważniejszym, nad pierwotnym postępem czy współczesną rewolucją (w zależności od podejścia do homoseksualizmu). Mniejszość musi uciec się do milczenia i kłamstwa.

W trakcie projekcji Rany przez ekran nie przewija się żadna kobieta (poza ostatnią sceną, jednak tam stanowią one niesprecyzowany tłum) – film Johna Trengove'a to męskie kino w najdosłowniejszym tego słowa znaczeniu. Twórca troszczy się o szczegół, rozkopuje mrowisko, nie dba jednak o postępujące zaciekawienie fabułą. III akt męczy swoją wtórnością, składając się na autonomiczny film krótkometrażowy. Ostatecznie jednak Rana to intrygująca lekcja obcej kultury oraz lewicowa wykładnia o tematyce „jak żyć, by być wolnym” – udana i przekonująca, jednak aż nazbyt rewolucyjna w anarchistycznym tego słowa znaczeniu.

Moja ocena: 6/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…