Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Miłość aż po ślub 0

Piękne ciała, piękne wnętrza, brudne myśli. W romantycznej komedii Reema Kherici wszystko jest modne, wzbudzające zachwyt wśród współczesnego, komercyjnego społeczeństwa. Nic dziwnego, że twórcy, znający skryte myśli każdego konsumenta, idealnie parodiują jego cechy i słabostki. Próżność wylewa się z każdej kieszeni i szuflady, tłumiąc wiarygodność ukazanych uczuć, a sama fabuła, choć całkiem zabawna, stanowi pretekst do wprowadzenia kolejnych marek znanych firm.

W przepastnej, konsumpcyjnej kamasutrze głównych bohaterów (ale też twórców) nie pojawia się tylko jedno słowo – „skromność”. I choć Kherici portretuje postacie Miłości aż po ślub z olbrzymim dystansem i ironią, nie sposób odmówić mu niesmacznej hipokryzji. Charakterologia bohaterów utkana w bardzo obrazowy sposób, akcesoria, ubrania oraz lokacje, pojawiające się w ich otoczeniu, faktycznie godzą w ich wydumane ego. Z drugiej jednak strony poszczególne sceny czy całe sekwencje stanowią tylko pretekst do wprowadzenia lokowanego produktu. W efekcie Miłość aż po ślub staje się wizualnym magazynem mody. Niestety, nieco przeterminowanym – film swoją światową premierę miał już w kwietniu bieżącego roku.

Na szczęście zaszufladkowanie produkcji Kherici'ego w gatunku komedii romantycznej odbyło się bez większych uproszczeń czy przekłamań. Faktycznie, to zabawna komedia, w dodatku romantyczna – tradycyjnie, w bardzo plastikowym i powierzchownym traktowaniu relacji interpersonalnych. Podejrzewam jednak, że nikt, wybierając się na film zatytułowany Miłość aż po ślub (brawa dla polskiej dystrybucji) nie spodziewa się szczególnie wysublimowanego melodramatu. Trudno nie kibicować Juliette i Mathiasowi w ich wspólnej, wyboistej drodze na ślubny kobierzec – są sympatyczni i całkiem prości, jak na właścicieli tak drogich zegarków.

Niestety, twórcy, aby umotywować Juliettę w walce o serce swoje fajtłapowatego i mało stanowczego amanta, wprowadzają wątek wczesnej młodości głównej bohaterki. Retrospektywność nie sprawdza się tu dobrze – ma pogłębić psychologię postaci, a poprzez scenopisarską nieudolność popada w aż nazbyt przyziemny banał. Toporność wizualnych metafor, jak spotkanie się młodej i dorosłej Juliette’y, to cios wymierzony w samo serce ambitniejszego kina psychologicznego.

Miłość aż po ślub świetnie portretuje pokolenie 30 i 40-latków, zagubionych w życiu uczuciom, skupionym na materialności otaczającej ich rzeczywistości. Film wygrywa też na polu wymagań komedii romantycznej – sekwencja imprezy, otwierająca francuską produkcję, w której Juliette’a ma ubrany kostium Wonder Woman, a Mathiast strój Supermana to rewelacyjna metafora, diagnozująca wymagania gatunkowe wobec swoich postaci. Fabuła stanowi tu największy problem, a widz szybko czuje się, jakby w pośpiechu wertował katalog Vogue’a. Trudno nie odnieść wrażenia, że Miłość aż po ślub to półtoragodzinny przegląd reklam, na siłę zszytych prostą historią. Ale czy to właśnie nie przez tą prostotę odbiorcy pokochali komedie romantyczne?

Moja ocena: 5/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…