Redaktor na FDB.pl oraz innych portalach filmowych. Pisze, czyta, ogląda i śpi. Przyłapany, gdy w urzędzie w rubryczce "imię ojca" próbował wpisać Petera Greenawaya.

RECENZJA: Długa droga do domu - odcinek 1 0

W światowej kinematografii istnieje termin kina stylu zerowego. Polega on na odpowiednim dopracowaniu formy (montaż, praca kamery, oświetlenie), tak, by nie odwracała ona uwagi widza od opowiadanej historii. Długa droga do domu jest produkcją stylu najbardziej zerowego, jaką miałem okazję widzieć na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy.

Historia, oparta na faktach, bliźniaczo przypomina tę, znaną z Helikoptera w ogniu. Grupa amerykańskich żołnierzy zostaje zaatakowana w środku obcego miasta i odcięta od reszty armii. Wróg jest znacznie liczebniejszy, zaznajomiony z lokalną infrastrukturą oraz kulturą. Rozpoczyna się traumatyczna walka, w której życie tracą zarówno żołnierze, jak i cywile. Niestety, o ile wspomniane dzieło Ridleya Scotta niemal od pierwszych scen łapie za gardło i trzyma w niepokojącym napięciu aż do końca filmu, tak pierwszy odcinek Długiej drogi do domu o zaangażowaniu odbiorcy może wyłącznie pomarzyć.

Miniserialowi brakuje przede wszystkim ekspozycji, za pomocą której widz uwierzyłby w świat przedstawiony. Przed niebezpieczną misją w Iraku, główni bohaterowie wchodzą w interakcję wyłącznie z członkami swoich rodzin. W ten sposób twórcy uderzają w bardzo ckliwy ton, którego nieczysta, oszukana tonacja wybrzmi zwłaszcza w scenie strzelaniny – aby zaangażować się w losy bohaterów, reżyser Phil Abraham przywołał sceny retrospekcji, ukazujące najbliższych żołnierzy.

No właśnie, twórcy nie radzą sobie z wytworzeniem emocji względem opowiadanej historii. Widz nie odczuwa zagrożenia – nawet wzajemna wymiana ognia w środku irackiego miasta niesie za sobą ładunek płytkich odczuć, porównywany do obserwowania bitwy na pistolety na wodę.

Odbiorca czuje się traktowany niepoważnie przez reżysera i producentów, gdy wzruszenie ma wywołać u niego boleściwa linia melodyczna. Paradoksalnie staje się ona skutecznym narzędziem, niszczącym kształtującą się postać smutku za zmarłym (którego fatalna ekspozycja sprawiła, iż nie przywiązaliśmy do niego większej wagi).

Druga płaszczyzna narracji skupia się na losach rodzin walczących. W tym aspekcie czuć skrajny, amerykański patos. Cukierkowa wizja społeczeństwa, jednoczącego się w obliczu wojennej traumy wypada miałko i nijako, przywodząc na myśl najsłabsze filmy Rolanda Emmericha. Niektóre sceny niechybnie popadają w autoparodię kina wojennego, zabijając dramaturgię ukazanych wydarzeń już w zarodku – duża w tym wina sterylnych planów zdjęciowych oraz fatalnego aktorstwa (Sarah Wayne Callies dobitnie przypomina widzom, dlaczego tak prędko zniknęła z obsady The Walking Dead).

Szkoda, bowiem koncept serialu oraz proces jego produkcji wskazywał, iż twórcy dokładnie wiedzą, co chcą wyrazić poprzez Długą drogę do domu. Prawie wszystkie zdjęcia do miniserialu zostały nakręcone w Fort Hood, tworząc wiarygodną przestrzeń militarną. Również sceny batalistyczne odsączone zostają z hollywoodzkiego splendoru gwałtownych eksplozji i ostrej amunicji.

Niestety, pierwszemu odcinkowi brakuje przede wszystkim ducha – ducha walki, miłości i niepokoju oraz ducha człowieczeństwa, który nadałby emocji tej mało angażującej produkcji z aktorami, przebranymi za żołnierzy. Bo choć cała produkcja oparta jest na autentycznych wydarzeniach, a antywojenny manifest wybrzmiewa niemal z każdej sceny, miniserialowi pozostaje długa droga do Kompanii braci czy Pacyfiku.

Możliwe, że kolejne epizody uwiarygodnią ukazaną przestrzeń i bohaterów, angażując odbiorcę w fabułę Długiej drogi do domu.

Długa droga do domu – premiery w niedziele od 5 listopada 2017 roku o godz. 21:00 na National Geographic.

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…