Piszę, bo wszystko inne mniej lubię. Piszę w przerwach od fantazjowania o upiciu się z Billem Murrayem... albo odwrotnie.

Recenzja: Na krawędzi 1

Uciekanie od prostolinijnego kina gangsterskiego może się skończyć zostawieniem go w tyle i dobiegnięciem do przewrotnej oraz zaskakującej metody opowiadania albo dotarciem w ślepą uliczkę. Na krawędzi to doskonały tytuł, bo zdradza sposób poruszania się tego filmu – na krawędzi kilku gatunków, chcąc bardzo odzwyczaić nas, robi quasi kryminał mocno umoczony w kinie trudnego romantyzmu. Wychodzi to jednak koślawo i zupełnie odwrotnie, niż zamierzano. Widać chęci, ale też nieskuteczność ich zrealizowania.

Historia zapoznaje nas na początku z Bibi, która jeździ samochodami wyścigowymi i jak możemy się domyślać uwielbia podejmować w życiu ryzyko. Na jednym z jej rajdów pojawia się tajemniczy Gigi, który wypytuje o nią, a potem w pierwszej już rozmowie nie ukrywa swoich zamiarów. Bardzo szybko również przejdziemy od momentu ich podchodów w relacji do oficjalnego bycia razem. Bo nie na tym koncentruje się historia, a stawia bardziej na kwestie szczerości i zaufania w związku – ale też pokazuje impulsywny charakter obojga i miłość do ryzyka. Gigi mówi jedno, robi drugie. W żartach przyznaje się do swojej profesji – jednak dziewczyna oczywiście nie bierze tego na poważnie. Jak możemy też się domyślić bardzo szybko, nasz bohater poprzez związek z kobietą, będzie chciał skończyć z ryzykownymi rzeczami, których się podejmuje. Długo lubił to robić, umie i wręcz to „rodzinna” pasja, gdyż jego najbliżsi przyjaciele się zajmują tym, razem z nim.

Bohaterowie bardzo chcą uszlachetnić swoją "pracę" i zamiast przestępstwa, każdy z nich myśli o sobie trochę jak o Robin Hoodzie, w stylu "biedni okradają bogatych, bo przez nich są biedni", refleksja która była toczona intensywnie, niedawno w Aż do Piekła. Jednak ideologia, jaka razem idzie z nimi okraść kolejny bank, nie zmienia przedstawienia i rozwoju wypadków. Ktoś zostaje skrzywdzony i napadnięty, zasady ataku się nie zmieniają i nie stają się paradą czynnego protestu. Pieniądze idą do ich kieszeni i to oni zyskują status finansowy, tych których okradli. Błędne koło – nic z tego nie idzie na akcje dobroczynne. I tutaj uczucie miłości "psuje" pewność działań głównego bohatera. Zaczyna się zastanawiać i wątpić, nie tylko dlatego że po karku spływa mu stróżka potu z powodu kłamstwa, a myśli o przyszłości. Filmowo to znany model, ograny przez kino. Tutaj mimo subtelnej narracji i nietendencyjnej próby prowadzenia narracji, to są to bardzo proste filozofowanie o zmianie życia dzięki drugiej osobie, czym jest tak naprawdę męstwo, a wszystko niestety ze sobą połączone, tworzy kolejny melodramat z konfliktem tragicznym.

Brakuje wyobraźni temu opowiadaniu. Rozumiemy motywacje bohaterów za szybko. To będzie prosta rozgrywka i rywalizacja – miłość, czy natura Gigiego. Którą z tych rzeczy wybierze bohater – zostawi swoje wcześniejsze przyzwyczajenia i naturę człowieka, która wiecznie się w coś wplątuje i żyje na tytułowej krawędzi – dla miłości, czy nie będzie w stanie. Tutaj też odczuwamy przezroczystość i oczywistość, błyskawicznie tracimy zainteresowanie przebiegiem historii, bo je znamy, a wysoką prędkość nabiera auto bohaterki, nie film.

Najgorzej, że wraz z biegiem (truchtem) akcji, reżyserzy jak gdyby sami świadomi swojej bezradności, wyciągają narracyjne koła ratunkowe, by podkręcić dramaturgię i strzelają na oślep w serce widza. Dorzucają nagle wątek choroby głównej bohaterki, naciągają strunę do absurdu. Przez co początkowa konsekwencja opowieści stonowanej i skupionej, doprowadza do jakiejś roztrzepanej telenoweli.

Niestety Na krawędzi, nie spada w przepaść, ale też nie idzie zgrabnie po tej krawędzi. Żadnych nowych lądów nie odkrywa, a w pewnym momencie wręcz przyznaje się, że nie da rady zrobić nie oryginalnego.

Ocena: 4/10

Zostań naszym królem wirtualnego pióra.
Dołacz do redakcji FDB

Komentarze 0

Skomentuj jako pierwszy.

Proszę czekać…